Lee Kuan Yew (wieloletni premier Republiki Singapuru, faktyczny przywódca kraju – przyp. red.) radził sobie z zachodnimi gazetami i magazynami, kiedy opisywały Singapur w sposób „nieprawdziwy lub stronniczy”, w taki sposób, że żądał, by publikowały jego repliki bez żadnych zmian czy skrótów. Jeśli redaktorzy odmawiali, rząd ograniczał liczbę egzemplarzy, które mogli sprzedać w kraju. „Musimy się nauczyć radzić sobie z tą nieustającą powodzią informacji, by punkt widzenia singapurskiego rządu nie został przygnieciony przez obce media” – napisał w swoich wspomnieniach Lee. W uboższych krajach wydatki lub bariera językowa mogą ograniczać dostęp do obcych serwisów informacyjnych równie skutecznie jak cenzura, a przy tym nie wpływają negatywnie na wizerunek rządu. W tych bogatszych „opór” – utrudnianie dostępu do obcych kanałów informacyjnych – często załatwiał sprawę.
Gdy dochodzi do konfliktów militarnych, niektórzy spin dyktatorzy starają się emanować agresją. Kiedy gospodarka kuleje, przyjmują ton nacjonalistyczny. Są tacy jak Putin i Chávez, którzy złorzeczą Zachodowi, a swój kraj przedstawiają jako „oblężoną twierdzę”. Jednak – z jednym czy dwoma wyjątkami – dane dotyczące wojen i sporów militarnych wskazują, że to wszystko na pokaz. Większość konfliktów militarnych, które wybuchły w ostatnich dekadach, została zainicjowana przez współczesnych dyktatorów strachu albo demokracje. (…)
Względnie pokojowe nastawienie spin dyktatorów może zaskakiwać. Przecież zewnętrzny kryzys mógłby pomóc w mobilizacji zwolenników władzy. Tacy przywódcy rzeczywiście lubią prowokować tarcia. Hugo Chávez podsycał napięcie na granicy z Kolumbią, co jakiś czas je eskalując lub deeskalując dla osiągnięcia dramatycznego efektu. Cztery razy zrywał relacje z Bogotą, a potem po cichu je znów nawiązywał w zamian za „niewielkie ustępstwa”.
Prawdziwy konflikt militarny jest jednak z oczywistych przyczyn niebezpieczny. Może zakończyć rządy dyktatora równie łatwo, jak je przedłużyć. Militaryzm stoi również w sprzeczności z wizerunkiem technokraty, który chcą prezentować spin dyktatorzy. Przykład Putina świadczy co prawda o tym, że także spin dyktatorom zdarza się stosowanie siły militarnej w dawnym stylu. Tak naprawdę jednak Putin jest właśnie wyjątkiem potwierdzającym regułę. Będąc w posiadaniu masowego arsenału jądrowego, wie, że żaden kraj nie zaryzykuje inwazji, by go obalić. Równocześnie znając reguły spinu, utrzymywał na niskim poziomie oficjalne liczby Rosjan zabitych w Ukrainie i Syrii, wykorzystując siły sojusznicze i najemników tam, gdzie to możliwe, a dane dotyczące zabitych żołnierzy objął tajemnicą państwową. Większość pozostałych spin dyktatorów niepokoi się ryzykiem porażki i woli inne, mniej niebezpieczne metody wykorzystania świata zewnętrznego. Jakie to metody? Dyktatorzy dostosowują opracowane w kraju techniki manipulacji i zwodzenia do warunków międzynarodowych.
Próbują kształtować opinię publiczną za granicą taką samą nowoczesną propagandą, jaką stosują wobec swoich obywateli. Pozyskują i korumpują zachodnie elity podobnie jak wykształconą warstwę obywateli swojego państwa. Mają dwa główne cele: wzmocnić reżim w kraju i bronić się przed zagrożeniami z zagranicy. (…)
Źródła poparcia
Oznaki szacunku na arenie międzynarodowej potwierdzają kompetencje, jakie przypisuje sobie głowa państwa. Dlatego spin dyktatorzy szukają poparcia za granicą i dumnie się z nim obnoszą przed swoimi obywatelami. Wizyty Lee Kuan Yewa na Zachodzie były okazjami do czołobitnych reportaży. Korespondenci „Straits Times” analizowali przemówienia wygłaszane podczas kolacji oraz toastów, wyłuskując z nich pochwały. Dla prezydenta USA Lyndona Johnsona – jak dowiedzieli się czytelnicy gazety – Lee był „patriotą, genialnym przywódcą, mężem stanu nowej Azji”. Zdaniem brytyjskiej premier Margaret Thatcher – „wyjątkowo wybitnym” politykiem z „niezwykle świeżym podejściem”. Dla prezydenta Reagana Singapur pod rządami Lee stał się „oszołamiającym sukcesem”. „To proste: kiedy myśli się o Singapurze – powiedział ponoć premier Nowej Zelandii David Lange – to na myśl przychodzi Lee Kuan Yew”. Aby przekaz był całkiem jasny, singapurscy dziennikarze wykorzystywali anonimowe źródła, szukając pochlebnych plotek. „Nawet nie wiecie, jak ludzie się cieszą, że rozmawiają z przywódcą takim jak wasz premier” – wyznał pewien dziennikarz relacjonujący wyprawę Lee do Waszyngtonu w 1985 roku. W przeciwieństwie do innych przywódców Lee był gotów „przechodzić wprost do sedna problemów”.