Walka o świat” to nie tylko tytuł nowej książki prof. Marka Cichockiego, ale także jej refren. Odwołując się do Stefana Kisielewskiego, który jako pierwszy w Polsce użył tego terminu, oraz Jamesa Burnhama, który wprowadził go do myślenia o geopolityce w 1947 roku, Cichocki pyta o to, do jakiego kręgu cywilizacji należy dziś Polska. To nie jest czysto abstrakcyjne pytanie, ono dotyczy sedna naszej tożsamości, sensu naszego istnienia. Czy Europa jest jeszcze żywym pojęciem, o które warto się bić, za które warto oddawać życie?
Czytaj więcej
Z Trumpem czy bez Facebook nie rozwiąże problemów, które sam stworzył.
Sens i czas
Cichocki nie ma wątpliwości, że Zachód to więcej niż jedna cywilizacja. Europa i Ameryka to nie tylko inne kontynenty, ale różne intelektualne byty. Ameryka wciąż ma wielką misję, wciąż buduje imperium oparte na dwóch czynnikach: technologii i kapitalizmie. Przez lata właśnie w ten sposób walczyła o świat, starając się zbudować jedną światową cywilizację opartą na tych pojęciach. Przez moment nawet wydawało się, przypomina Cichocki, że ten uniwersalistyczny amerykański porządek, który mniej lub bardziej można sprowadzić do globalizacji rozumianej jako transfer technologii i dominacja kapitalizmu nad polityką w relacjach międzypaństwowych, doprowadzi do końca historii. „Historia właśnie znów się zaczyna i dlatego pytanie o to, czym teraz będzie walka o świat, nabiera nowego znaczenia. Będzie to walka o przetrwanie jednego świata, o jego charakter lub o jego rozpad” – pisze.
Pytanie o świat, o cywilizację, o naszą tożsamość jest pochodną pytania o pojęcie czasu. Na Zachodzie nowoczesność utrwaliła wizję historii jako „doczesnego, materialnego postępu”. „Walkę o świat możemy więc przyjąć i wyobrazić sobie tylko w ramach jakiegoś dążenia ku stworzeniu lepszego świata”. Cywilizacja więc jest pewnego rodzaju wizją przyszłości, przenosi nas ku takiemu myśleniu, które nadaje sens historii. Początkiem tu oczywiście jest chrześcijaństwo, które łącząc czas boski ze światem ludzkim, wprowadziło ideę sensu czasu do starożytnych cywilizacji, które były przekonane raczej o tym, że czas płynie w koło, jest wiecznym powrotem, tak jak pory roku wracają po sobie, tylko my przychodzimy i odchodzimy. Choć chrześcijaństwo wprowadziło czas liniowy, to przez wiele kolejnych stuleci naszemu myśleniu towarzyszyło starożytne myślenie o czasie, radykalne zerwanie nastąpiło dopiero w Oświeceniu.
Odkrycie przyszłości
Dlatego warto sobie przypomnieć to, o czym pisał również prof. Marcin Napiórkowski („Naprawić przyszłość. Dlaczego potrzebujemy lepszych opowieści, żeby uratować świat”), a mianowicie, że przyszłość została odkryta dopiero niedawno, jeśli popatrzymy na tysiąclecia ludzkiej historii. Przyszłość jest dzieckiem oświecenia, gdy przestaliśmy wierzyć w to, że czas płynie w odwrotnym kierunku (antyczna wizja tego, że dobrze to było kiedyś, a od złotego wieku świat schodzi na psy, a kolejne epoki symbolizowane są coraz bardziej podłymi kruszcami), odkryto przyszłość za pomocą idei postępu – wiary w to, że zegar idzie do przodu, że przyszłość będzie lepsza.