Fernando Santos – liczy się tylko zespół i zwycięstwo

Nowy selekcjoner reprezentacji Polski Fernando Santos to człowiek głębokiej wiary. Pracoholik, który z Portugalią zdobył w 2016 roku mistrzostwo Europy, na futbolowy szczyt szedł krętą drogą. Sam nie był wielkim zawodnikiem, ale z piłkarzami potrafił znaleźć wspólny język.

Publikacja: 17.02.2023 10:00

Fernando Santos – liczy się tylko zespół i zwycięstwo

Foto: Leszek Szymański/pap

Kiedy w grudniu, jeszcze w trakcie mundialu w Katarze, przyszła wiadomość o tym, że Santos po ośmiu latach pożegna się z kadrą Portugalii, większość polskich kibiców przyjęła ją pewnie bez emocji. Chyba nikt nie przypuszczał, że posadę traci człowiek, który miesiąc później podejmie się zadania naprawy naszej reprezentacji.

Mógłby wygrzewać się w Portugalii i wieść spokojne życie emeryta (w październiku skończy 69 lat). Cieszyć się rodziną i łowić ryby. To jednak nie w jego stylu. Bez pracy Santos wytrzymywał najdłużej kilka miesięcy. Zbyt tęsknił za zapachem murawy, dopingiem trybun i boiskową adrenaliną, by mecze oglądać tylko w telewizji.

Futbol nie był jednak największą miłością Santosa, a trenowanie jego przeznaczeniem. Niewiele brakowało, byśmy nigdy o nim nie usłyszeli.

Czytaj więcej

Leo Messi: Bóg dał mi mistrzostwo świata

Dyrektor w hotelu

Urodził się w Lizbonie, jego rodzice byli kibicami Benfiki, więc piłka w życiu Santosa była obecna od dziecka. Gdy wpadł w oko klubowym skautom, ojciec postawił jednak warunek – może grać, jeśli nie zaniedba nauki i dostanie się na studia. Zdanie ojca było święte. Fernando spełnił jego życzenie. Uczył się pilnie, uzyskał tytuł inżyniera na kierunku elektrotechnika i telekomunikacja.

Piłkarzem był średnim. Zaczynał jako bramkarz, skończył jako obrońca. W Benfice, w której spotkał legendarnego Eusebio, króla strzelców i brązowego medalistę mundialu 1966, debiutu się nie doczekał. Większość kariery spędził w biednym Estoril, z roczną przerwą na występy w Maritimo. Z Madery wrócił, by zająć się chorą matką.

W Primeira Liga, czyli portugalskiej ekstraklasie, uzbierał łącznie 161 meczów i dwa gole. Estoril dało mu szansę pozostania przy piłce, przyjął propozycję trenowania zespołu i wprowadził go na portugalskie salony.

Klub nie był w stanie zapłacić mu tyle, ile by chciał, więc posadę szkoleniowca łączył z pracą w miejscowym hotelu Palacio – jednym z najbardziej prestiżowych w kraju. Był tam dyrektorem do spraw obsługi technicznej i zarządzał grupą kilkudziesięciu osób. Lubił to zajęcie tak bardzo, że pozostał na stanowisku jeszcze przez kilka lat po nagłym zwolnieniu z Estoril. Był już wtedy trenerem Estreli Amadora i gdy zgłosiło się po niego wielkie Porto, zastanawiał się poważnie nad przyjęciem oferty. Nie chciał rozstawać się z pracownikami hotelu.

– Czasem miałem ochotę do nich zadzwonić i zapytać, jak sobie beze mnie radzą. Czułem ogromną nostalgię – wspominał. Propozycja z Porto pojawiła się niespodziewanie pod koniec lat 90. i zmieniła jego życie. Wcześniej Santos nie wiązał z trenowaniem swojej przyszłości, podobno nawet tego nie lubił. Dał się jednak namówić na przeprowadzkę, opuścił rodzinną Lizbonę i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Już w pierwszym sezonie wywalczył mistrzostwo Portugalii, a jego podopiecznym był wówczas Grzegorz Mielcarski.

Kilka lat później obaj panowie spotkali się w AEK Ateny, a Santos nie mógł przypuszczać, że Grecja stanie się jego drugą ojczyzną, w której – z krótkimi przerwami na prowadzenie Sportingu i Benfiki – spędzi prawie 13 lat.

– Stopniowo stawałem się Grekiem – podkreślał. Szanował tamtejszą kulturę i zwyczaje, ale nie zamierzał dostosowywać się do otaczającej go rzeczywistości.

Kiedy piłkarzom AEK wyznaczył treningi na ósmą rano, by ochronić ich przed wysiłkiem w upale, usłyszał od nich, że to wykluczone, bo utkną w korkach. Chciał przełożyć zajęcia o godzinę wcześniej, ale i to im nie odpowiadało. Postanowił więc sprawdzić, o co tak naprawdę chodzi. Okazało się, że bardziej niż korkami na drodze przejmują się późnymi kolacjami i wypadami na miasto, z których musieliby zrezygnować, gdyby trzeba było zrywać się rano na trening. Santos postawił jednak na swoim.

– Nigdy przed nikim nie tańczył. Nie płaszczył się przed działaczami, nie zabiegał o względy zawodników czy kibiców. Miał swoje zasady i dobrze na tym wychodził. Robił swoje i wygrywał. Dawał sobie radę w każdej sytuacji. W Grecji, gdzie ludzie futbolu są wyjątkowo egzaltowani i temperament ich ponosi – również. Skutecznie gasił tam wszelkie pożary – opowiadał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Grzegorz Mielcarski.

Wicemistrz olimpijski z Barcelony (1992) to jeden z czterech polskich piłkarzy, z którymi Santos miał okazję współpracować. Pozostali to Krzysztof Warzycha, Emmanuel Olisadebe i Mirosław Sznaucner. Wszystkich trenował w Grecji. Dwóch pierwszych w Panathinaikosie Ateny, trzeciego w PAOK Saloniki.

Po prostu pragmatyk

To właśnie po trzech latach spędzonych w tym ostatnim klubie został mianowany selekcjonerem Greków. Podejmował się zadania niewdzięcznego. Zastępował Otto Rehhagela, który w 2004 roku przyłożył rękę do jednej z największych sensacji w dziejach futbolu, zdobywając z Grecją mistrzostwo Europy po zwycięstwie nad Portugalią na jej ziemi.

Poprzeczka zawieszona była wysoko. Rehhagelowi, któremu stawiano pomniki, nie dorównał, ale ćwierćfinał polsko-ukraińskiego Euro i historyczne wyjście z grupy na mundialu w Brazylii (2014) trzeba było rozpatrywać w kategoriach sukcesu. Tym bardziej że Santos nie miał do dyspozycji wybitnych zawodników, a Grecja mimo to nie ograniczała się do murowania bramki.

To było podejście pragmatyczne, które wkrótce rozwinął, trenując Portugalię. Reprezentacja potrzebowała nowego otwarcia po klęsce na mistrzostwach świata 2014, gdzie nie wyszła z grupy, i wpadce na inaugurację eliminacji Euro 2016. Porażkę z Albanią przed własną publicznością tamtejsze media określiły największą hańbą w historii portugalskiej piłki. Głową zapłacił za nią Paulo Bento.

Pod wodzą Santosa drużyna wygrała wszystkie pozostałe mecze i zakwalifikowała się na mistrzostwa, ale po trzech spotkaniach we Francji tylko najwięksi optymiści mogli wierzyć, że dla Portugalczyków to lato będzie miało smak złota.

W niezbyt wymagającej grupie zremisowali z Islandią, Austrią i Węgrami, to wystarczyło na awans z trzeciego miejsca. A potem eliminowali po dogrywce Chorwację, po karnych Polskę, w regulaminowym czasie Walię, by w finale – znów po dogrywce – pokonać Francję, doprowadzając do płaczu cały Paryż.

– Czasami grasz w mało spektakularny sposób i zwyciężasz. Innym razem grasz bardzo widowiskowo i przegrywasz – odpowiadał Santos na zarzuty o zbyt defensywny styl. I robił swoje. W 2019 roku triumfował z Portugalią w pierwszej edycji Ligi Narodów.

W kolejnych latach słyszał jednak coraz częściej, że nie wykorzystuje ofensywnego potencjału takich zawodników jak Bruno Fernandes, Bernardo Silva, Joao Felix czy Rafael Leao. Portugalczycy nie obronili tytułu mistrzów Europy, odpadając już w 1/8 finału z Belgią. Czarę goryczy przelał mundial w Katarze i ćwierćfinałowa porażka z rewelacyjnym Marokiem.

– Przez te osiem lat zdobyliśmy chyba ponad 230 bramek. Bez równowagi w ataku i obronie nikt nie wygrywa. Jeśli zwyciężanie jest pragmatyczne, to tak – jestem pragmatyczny – tłumaczył podczas swojej pierwszej konferencji w Warszawie.

Ronaldo go szanował

Jedna z teorii mówi, że Santos nie pożegnał się ze stanowiskiem ze względu na wynik w Katarze, ale przez konflikt z Cristiano Ronaldo, którego posadził na ławce. Gwiazdor z Madery kończył turniej ze łzami w oczach, samotnie schodząc do szatni. Przeżył to tak bardzo, bo był to jego ostatni mundial.

Niektórzy twierdzą, że tak naprawdę to Ronaldo kierował reprezentacją, przypominając na dowód jego zachowanie z finału Euro 2016. Cristiano doznał wtedy kontuzji i musiał szybko opuścić murawę. Nie usiadł jednak na ławce, tylko stojąc przy linii bocznej, dyrygował kolegami niczym trener.

Santos oddał mu pole, ale nie pozwoliłby sobie wejść na głowę. Ronaldo go szanował, w słynnym już wywiadzie z Piersem Morganem wymieniał go jednym tchem razem z innymi znanymi trenerami, z którymi pracował.

– Na moje szczęście zawsze prowadziłem wielkich piłkarzy. Podczas treningów to ja rządzę i to ja podejmuję decyzje. Zawodnicy muszą to szanować. Żeby wszystko mogło zadziałać, istotna jest osobowość każdego z nas. Mam już na to swoje pomysły – przyznaje. Te słowa dają nadzieję, że będzie umiał sobie ułożyć relacje także z polskimi piłkarzami, zwłaszcza z Robertem Lewandowskim.

– On jest przedstawicielem pokolenia urodzonego niewiele lat po wojnie. W Portugalii było wtedy biednie, jak w Polsce. Liczyły się zasady, wychowanie wyniesione z domu, ważne było to, co powiedział ojciec. Wierzono, że do wszystkiego można dojść ciężką pracę, a nie w wyniku układów i dzięki znajomościom. I to wszystko w połączeniu z religią. Santos jest wierzącym katolikiem, ale się ze swoją wiarą nie obnosi – mówił „Rz” Mielcarski.

To nie przypadek, że zaraz po wyborze na selekcjonera Santos pojechał wraz z żoną na krótki urlop do Jerozolimy. Po powrocie z pielgrzymki, mimo napiętego kalendarza, znalazł czas między meczami, by udać się na mszę do jednego z warszawskich kościołów.

– Kibice lubią opowiadać, że można zmieniać religię, kobiety, ale nigdy klubu. Ja tej maksymy nie podzielam. Mogę zmieniać kluby, ale religii i kobiety nigdy – zaznacza. – Ludzie urodzili się, by być szczęśliwi. A ja swoje szczęście znalazłem na drodze wiary.

Czytaj więcej

Tuchel: Człowiek, który ograł Guardiolę

Inny niż Sousa

Santos to drugi Portugalczyk, który stanie na czele polskiej reprezentacji, ale jakże inny od młodszego o prawie dwie dekady Paulo Sousy – witanego jak zbawcę, żegnanego jak zdrajcę siwego bajeranta, który przy pierwszej okazji uciekł za lepiej płatną posadą do Brazylii.

Nie cytował jak jego poprzednik Jana Pawła II, nie dziękował za każde zadane pytanie, lecz odpowiadał grzecznie i rzeczowo. Podkreślał, że od dzisiaj jest Polakiem, a za słowami poszły czyny. Wraz z rodziną przeprowadza się do Warszawy, nie zamierza dyrygować drużyną na odległość. Chce poznać ludzi i polską mentalność, obiecał, że postara się nauczyć języka. I w przeciwieństwie do Sousy planuje regularne wizyty na ekstraklasowych stadionach.

Pierwszą podróż po meczach polskiej ligi ma już za sobą. Odwiedził Gdańsk i Płock, później wrócił do stolicy na spotkanie Legii z Cracovią. Wielkiego futbolu nie zobaczył, ale dzielnie znosił brak interesujących wydarzeń na boisku i mróz. Cierpliwie rozdawał autografy i robił sobie z kibicami zdjęcia.

Santos musiał zdawać sobie sprawę z technicznych niedoskonałości polskich piłkarzy. Przecież na mundialu zobaczył kwiat naszego futbolu i choć występy drużyny Czesława Michniewicza oglądał podobno uważnie, zapytany o jej postawę, poprosił o zwolnienie z komentarza.

Odnosząc się do wypowiedzi Lewandowskiego po meczu z Francją w 1/8 finału mundialu dotyczącej radości z gry, zaznaczył, że będzie dążył do tego, by wszyscy zawodnicy przyjeżdżali na zgrupowania z uśmiechem i pasją. Obiecuje, że nie będzie zaglądał im w dowody. Liczy się tylko talent i umiejętności. Przypomina, że do reprezentacji, które trenował, wprowadził wielu młodych zawodników. To samo chce zrobić w Polsce.

Jego filozofia zawiera się w dwóch słowach: my i zwycięstwo. My, bo nie uznaje świętych krów, najważniejsze jest dobro zespołu. Zwycięstwo – bo nie lubi słowa porażka i go nie akceptuje.

– Nie przyjechałem tu przegrywać. Do przeciwników musimy podchodzić z szacunkiem, ale bez strachu. Futbol to prosta gra. Najważniejsze to strzelać gole i ich nie tracić. Musimy być solidni w defensywie. Jeśli nie postawimy dobrych fundamentów, to budynek się zawali – przekonuje. O systemach i ustawieniach rozmawiać nie chce. Twierdzi, że to tylko liczby. Podkreśla, że gra musi być dynamiczna.

Zacznijmy się uśmiechać

Jest coś, czego nie zapomnę. Jeszcze w FC Porto powiedział mi kiedyś: „Zacznij się uśmiechać na treningu, bo jak nie, to nie będziesz u mnie grał. Ciesz się grą, a ocenę zostaw mnie. Tylko zawodnik szczęśliwy zrobi na boisku z piłką rzeczy niemożliwe”. Miałem wtedy 27 lat i nie bardzo to do mnie dotarło. Ale minęło trochę czasu i zrozumiałem. Santos będzie inspiracją dla polskich piłkarzy. Oczywiście, jeśli w porę zrozumieją, co chce im dać – uważa Mielcarski.

Santos, tak jak Michniewicz i Sousa, w pierwszą zagraniczną podróż udał się do Lewandowskiego. W poniedziałek poleciał do Barcelony, by porozmawiać z kapitanem reprezentacji. Według „Przeglądu Sportowego” zrezygnował natomiast ze spotkania z Michniewiczem.

W roli selekcjonera Polaków zadebiutuje 24 marca – w rozpoczynającym eliminacje Euro 2024 meczu z Czechami. To będzie najtrudniejsze spotkanie w grupie, z której brak awansu (wywalczą go dwa zespoły) byłby wstydem. Rywalami Polski będą także Mołdawia, Wyspy Owcze i Albania, którą trzy dni później mamy podjąć w Gdańsku. Wygląda na to, że na pierwszy mecz na PGE Narodowym, z którym ma dobre wspomnienia, Santos będzie musiał jeszcze poczekać. Problemy z dachem sprawiają, że dom reprezentacji, jak zwykło się nazywać stadion w Warszawie, wciąż pozostaje dla niej zamknięty.

Czytaj więcej

Justyna Kowalczyk. Pracowita jak mało kto

Kiedy w grudniu, jeszcze w trakcie mundialu w Katarze, przyszła wiadomość o tym, że Santos po ośmiu latach pożegna się z kadrą Portugalii, większość polskich kibiców przyjęła ją pewnie bez emocji. Chyba nikt nie przypuszczał, że posadę traci człowiek, który miesiąc później podejmie się zadania naprawy naszej reprezentacji.

Mógłby wygrzewać się w Portugalii i wieść spokojne życie emeryta (w październiku skończy 69 lat). Cieszyć się rodziną i łowić ryby. To jednak nie w jego stylu. Bez pracy Santos wytrzymywał najdłużej kilka miesięcy. Zbyt tęsknił za zapachem murawy, dopingiem trybun i boiskową adrenaliną, by mecze oglądać tylko w telewizji.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy