Chcesz metra, szkół i mostów, głosuj na jedynkę

Tylko ze śródmieścia Warszawy Zakład Oczyszczania Miasta wywiózł do świtu dziewięć samochodów makulatury wyborczej. W dzielnicy handlowej przedsiębiorczy Żydzi pozbierali cenny papier na rozpałkę.

Publikacja: 01.04.2016 02:35

Każdy dzień grudnia 1938 roku przynosił nowe przejawy aktywności prezydenta. Na zdjęciu: Stefan Star

Każdy dzień grudnia 1938 roku przynosił nowe przejawy aktywności prezydenta. Na zdjęciu: Stefan Starzyński otwiera poszerzoną i przedłużoną ulicę Bonifraterską

Foto: narodowe archiwum cyfrowe

Warszawę jeszcze przed końcem 1938 roku czekały pierwsze od 11 lat wybory do Rady Miejskiej [18 grudnia – red.]. Od ostatnich Polską rządziła ta sama formacja, ale pejzaż polityczny wciąż się zmieniał. Prym nadal wiódł obóz sanacyjny, a w jego ramach – zwolennicy rządów twardej ręki i marszałka Śmigłego-Rydza, wspierani przez „grupę zamkową" prezydenta Mościckiego, jednak powołany przez nich Obóz Zjednoczenia Narodowego, mimo hałaśliwej propagandy, nie zdobył masowego zaufania. Pod koniec lat 30. notowania grupy rządzącej poprawiała mocarstwowa polityka zagraniczna, skuteczna w zastraszaniu Litwy i Czechosłowacji, oraz odczuwalny w niektórych warstwach wzrost dobrobytu. Szczególnie skupiony wokół sanacji aparat wojskowo-urzędniczy miał powody do zadowolenia. Warszawski ratusz był pod koniec lat 30. największym pracodawcą w stolicy zatrudniającym na stałe około 24 tysięcy osób, a dorywczo kilka tysięcy pracowników sezonowych – potencjalnie wdzięcznych wyborców.

Głównymi rywalami piłsudczyków w stolicy, tak jak 11 lat wcześniej, miały być endecja i lewica. Pierwszy z przeciwników był jednak znacznie brutalniejszy w działaniach. Drugi zachowywał łagodniejszy ton – czy to przez wzgląd na wspólną historię i więzy towarzyskie, które łączyły Polską Partię Socjalistyczną z wieloma sanatorami od czasów walk o niepodległość, czy to z powodu uznania dla konkretnych osiągnięć tymczasowego prezydenta. (...)

Sondaży, które mogłyby dać obraz preferencji politycznych warszawiaków, jeszcze wówczas nie prowadzono, ale mimo niepewności Ozon postawił wszystko na jedną kartę. Wybory do Rady Miejskiej miały potwierdzić jego mandat do samodzielnego rządzenia stolicą. (...)

Obywatele wybierali radnych, a Rada Miejska – prezydenta. Na Starzyńskiego warszawiacy nie mogli więc zagłosować bezpośrednio, ale to on był główną twarzą kampanii utworzonego przez Ozon Narodowego Komitetu Gospodarczo-Samorządowego (NGKS) i to jego dokonania miały przekonać wyborców do poparcia listy. Podobnie jak Ozon, NGKS był teoretycznie apartyjny i apolityczny, odwoływał się do pragmatyzmu, uczuć patriotycznych i etosu pracy. (...)

Na liście opatrzonej numerem jeden ostatecznie znalazły się również osoby kojarzone z poglądami skrajnie prawicowymi, a w materiałach wyborczych i wywiadach przekonywano, że prawdziwie narodową politykę prowadzą nie narodowcy, ale właśnie NGKS. Wątki antysemickie, które w deklaracji programowej komitetu ograniczały się tylko do postulatu ochrony rodzimej przedsiębiorczości, bardziej stanowczo wybrzmiewały podczas kampanii. Starzyński podkreślał na przykład, że przed 1934 rokiem, gdy prym w Radzie Miejskiej wiodła endecja, miasto zawierało niekorzystne umowy z żydowskimi przedsiębiorcami, a na liście komitetu nie ma Żydów – są za to szacowni kapłani katoliccy. (...)

Skręt na prawo i próba zdobycia tam głosów nie był zresztą pomysłem nowym – taka była również strategia BBWR w wyborach samorządowych 1927 roku. Nie powiodła się w związku z trudnościami ze sformowaniem dostatecznie szerokiego frontu oraz brakiem rozpoznawalnych kandydatów – liderem listy był stosunkowo mało znany wówczas w Warszawie Marian Zyndram Kościałkowski. Natomiast powołany do życia dziesięć lat później Obóz Zjednoczenia Narodowego kierował swoją ofertę – jak wskazuje nazwa – wyłącznie do Polaków, pozostawiając, według słów Jacka Majchrowskiego [autor wielu opracowań dokumentujących historię II Rzeczypospolitej; prezydent Krakowa – red.], „poza zasięgiem konsolidacji" około jednej trzeciej obywateli innych narodowości. Również w tej perspektywie należy czytać zapowiedzi „przywrócenia" miastom „zaniedbanego w ciągu dziesiątków lat oblicza polskiego".

Ponadto Ozon wzorował się na zwycięskiej strategii endecji sprzed 11 lat, która według powyborczej analizy BBWR zawdzięczała sukces temu, że „grała na popularnych hasłach gospodarczych, wysunęła poważne nazwiska", schowała nieco swoich sztandarowych działaczy, wykorzystała poparcie duchowieństwa, organizacji kobiecych i młodzieżowych, a wreszcie „wmówiła ludziom, że jest to lista gospodarcza, apolityczna".

Podstawowy przekaz kampanii prowadzonej w 1938 roku przez NGKS można było jednak streścić w jednym zdaniu. Udało się to tubie propagandowej Ozonu – „Gazecie Polskiej" – która w dniu wyborów zaapelowała do czytelników: „Kto chce utrzymać dotychczasowe tempo rozwoju miasta – niech głosuje na kandydatów Narodowo-Gospodarczego Komitetu Samorządowego". W domyśle: kto chce rozwoju Warszawy, kto zachwycił się wystawą „Warszawa wczoraj, dziś, jutro", kto chce metra, mostów, bulwarów, szerokich arterii, nowych szkół, zadbanej zieleni, ten niech głosuje na jedynkę. Logika ta była tym bardziej uprawniona, że – jak twierdzili dobrze poinformowani – w razie zerwania ciągłości władzy stolicy groziło cofnięcie przyznanych przez Bank Gospodarstwa Krajowego kredytów na inwestycje. Nawet gdyby więc wygrała opozycja i chciała podjąć zamierzenia Starzyńskiego, zostałaby pozbawiona środków na ich realizację. Nic dziwnego, że prasa sympatyzująca z Ozonem wybory do Rady Miejskiej uznawała za „plebiscyt Warszawy".

W sposób typowy dla ubiegających się o reelekcję Starzyński – mniej lub bardziej bezpośrednio – wykorzystywał wszystkie wpływy i możliwości dostępne urzędującemu prezydentowi. Dzięki dodatkowym środkom przyznanym Warszawie przez rząd rok wyborczy był rekordowy pod względem inwestycji. 9 listopada prezydent poinformował Tymczasową Radę Miejską, że przy robotach sezonowych zatrudnionych jest 8,3 tysiąca bezrobotnych, liczba zwiedzających na wystawie „Warszawa wczoraj, dziś, jutro" przekroczyła już 180 tysięcy, wartość majątku miasta wzrosła w ciągu czterech lat z 700 milionów do miliarda złotych, a miasto przystępuje do zakupu Lasu Kabackiego. Zarząd Miejski pospiesznie kończył inwestycje i ogradzał nowe place budowy. Latem 1938 roku rusztowania przesłoniły nawet budynek ratusza przy placu Teatralnym. Fasada została odświeżona i przywrócona do szlachetniejszego, klasycystycznego wyglądu z pierwszej połowy XIX wieku.

Sanacyjna maszyna propagandowa nagłaśniała kolejne osiągnięcia – i te faktyczne, i te zapowiadane. Niezawodny Jan Lechoń w „Gazecie Polskiej" opublikował zajmujący całą kolumnę pean na cześć prezydenta zatytułowany „Legenda Warszawy", w którym kreował Starzyńskiego na „prawdziwego odnowiciela Warszawy, drugiego Dekerta, polskiego Haussmanna; [...] jednego z tych ludzi naszej współczesności, których piękna, twórcza praca musi zwyciężyć w końcu nawet politykę, żyjącą kłamstwem i niesprawiedliwością".

Jednocześnie Zarząd Miejski tworzył nowe instytucje i komisje albo pobudzał do życia te, które dotychczas działały ospale. Ruszyły na przykład zawieszone parę lat wcześniej przygotowania do budowy metra – w sierpniu 1938 roku prezydent powołał Biuro Studiów Kolei Podziemnej. (...)

Listopadowe wybory do Sejmu i Senatu [w 1938 roku – red.] dały Ozonowi zdecydowaną większość w obu izbach. Trudno jednak było brać to zwycięstwo za wiarygodny prognostyk warszawskiego „plebiscytu", wybory parlamentarne zostały bowiem zbojkotowane przez opozycję, a ordynacja (przez Giedroycia po latach uznana za „totalitarną") była skrojona pod potrzeby obozu sanacyjnego. W stolicy odnotowano zresztą zaledwie 55-procentową frekwencję, o 12 punktów niższą od średniej, co świadczyło o stosunkowo małym zainteresowaniu ofertą polityczną. Choć Starzyński został wtedy wyniesiony do godności senatora, to nie można brać tego za dowód jego popularności, ponieważ w 1935 roku zniesiono bezpośrednie wybory do Senatu. Od tamtej pory dwie trzecie senatorów wybierali członkowie wąsko sprofilowanych „kolegiów wyborczych", a jedną trzecią mianował odgórnie prezydent Mościcki. (...)

Kilka dni przed wyborami do Warszawy przyszła zima. Słupek rtęci spadł do 17 stopni poniżej zera, a dachy i ulice pokryła gruba warstwa śniegu. Temperatura kampanii, przeciwnie do tej za oknem, rosła. Szczyt osiągnęła 18 grudnia, w dniu głosowania. Na pierwszych stronach gazet, które ukazały się tego dnia, widniały wydrukowane wielkimi literami hasła i numery list. Prasa rządowa była w pełnej mobilizacji. W dzienniku „Dobry Wieczór! Kurier Czerwony" obok zdjęcia Starzyńskiego czołobitne epitety: „odnowiciel Warszawy, mąż wielkiej pracy, którego działalność oceni dziś stolica". (...)

Również państwowe radio regularnie przypominało obywatelom o spełnieniu „obywatelskiego obowiązku". Do agitacji, być może po raz pierwszy w historii polskich wyborów, w zorganizowany sposób użyto też telefonów. Wielu obywateli zostało oderwanych od niedzielnego obiadu przez agitatorów, którzy straszyli: „Warszawa jest zagrożona przez żydostwo, chcąc więc temu się przeciwstawić, wyborcy Polacy nie powinni zaniedbać swych obowiązków wyborczych, pójść do urn i oddać swe głosy na listę ozonową". Abonentów telefonicznych było jednak w Warszawie niewiele ponad 70 tysięcy, odbiorników radiowych przypadało około 110 na 1000 osób, a nakłady gazet były – jak na europejskie warunki – niskie. Większość warszawiaków wciąż żyła poza zasięgiem mass mediów. Tym intensywniej musiała oddziaływać kampania prowadzona na ulicy. „Niezliczona ilość plakatów i afiszów przyklejonych tuż przy sobie i jedne na drugich na każdym wolnym skrawku muru, zziębnięci ludzie rozdający kartki wyborcze, krążące nieustannie po mieście samochody propagandowe, z których raz po raz megafon roznosił okrzyki agitacyjne – jak i sypał się deszcz ulotek". Zimowy wiatr unosił setki tysięcy kolorowych kartek „najprzeróżniejszych barw i formatów", po opadnięciu „zaściełających gęsto, niby różnokolorowym kobiercem, jezdnie i chodniki". Łączny nakład druków zamówionych przez warszawskie komitety wyborcze przekroczył 20 milionów egzemplarzy.

Według prasy endeckiej najostrzejszą agitację prowadziły Ozon i PPS. Mimo że temperatura spadała do kilkunastu stopni poniżej zera, a po mieście hulał ostry wiatr, „ulicami krążyły, wynajęte przez Ozon, grupy złożone z 20–30 osób, które skandowanymi okrzykami nawoływały do głosowania". Polska Partia Socjalistyczna najostrzej walczyła o wyborców w swoim bastionie, czyli dzielnicach robotniczych. Z motocykli i samochodów rozdawano przechodniom gorącą herbatę, chleb i obwarzanki. Przed południem po mieście krążyły pochody młodzieży wzywające do głosowania na listę Stronnictwa Narodowego. (...)

Stefan i Paulina Starzyńscy spełnili „obywatelski obowiązek" o 16.30 w szkole imienia generała Stachiewicza przy Różanej 22 – jednej z dziesięciu nowych szkół podstawowych zbudowanych w pierwszym roku urzędowania tymczasowego prezydenta. Chwilę później sztab NGKS podjął jeszcze jedną próbę wyciągnięcia warszawiaków do urn. Opozycyjny „Robotnik" z satysfakcją komentował: „Wynikałoby z tego, że w ostatnich godzinach przed zamknięciem biur wyborczych ozon spostrzegł, że znajduje się w niebezpieczeństwie". Około piątej do kiosków trafiło wieczorne wydanie „Expressu Porannego" z histerycznym dodatkiem wzywającym do głosowania na listę numer jeden:

„Uderzyć na alarm!

Wszyscy na odsiecz zagrożonej stolicy!

Zatrważająco mały udział wyborców grozi oddaniem rządów Warszawy w niepowołane ręce!

Wszyscy natychmiast do urn wyborczych, gdzie już złożono wszystkie głosy żydowskie".

Przez całą noc samochody dowoziły głosy do Głównej Komisji Wyborczej. W pałacu Blanka dzwoniły telefony, biegali woźni i posłańcy. W tym samym czasie inne pojazdy sprzątały po „plebiscycie". Tylko ze śródmieścia Zakład Oczyszczania Miasta wywiózł do świtu dziewięć samochodów makulatury wyborczej. Na przedmieściach, dokąd jeszcze – a może w ogóle – służby nie dotarły, wiatr rozwiewał kartki i strzępki plakatów. „W ogródkach przy domach tworzą się istne zaspy różnobarwnej bibuły wyborczej" – donosiła następnego ranka gazeta, odnotowując też, że w dzielnicy handlowej przedsiębiorczy Żydzi już dawno pozbierali cenny papier na rozpałkę".

Tylko 40 procent zainteresowanych polityką warszawiaków uwierzyło w sen „księcia" Stefana i poprosiło go o „wzniesienie grodu". Ta liczba może się wydawać bardzo dobrym wynikiem. W innych wielkich miastach komitety związane z Ozonem uzyskały znacznie mniejsze poparcie. W Łodzi i w Krakowie zostały pokonane przez tradycyjnie najsilniejszy PPS, a w Poznaniu przez endecję, którą wskazało aż 70 procent wyborców. W Warszawie obóz rządowy znacznie powiększył też swój stan posiadania w stosunku do 1927 roku. W wybranej wtedy radzie miał 16 ze 120 mandatów (13 procent), teraz zaś – 40 ze 100. Drugi w kolejności PPS uzyskał tym razem 27 miejsc, klub najsilniejszej przedtem endecji skurczył się do 8, Obóz Narodowo-Radykalny wywalczył 5 mandatów, a trzy stronnictwa żydowskie w sumie 20. (...) Choć przed niektórymi komisjami formowały się kolejki, w sumie do urn poszło 373 494 z 760 tysięcy uprawnionych, a więc tylko 49,1 procent warszawiaków, wobec 65,5 procent w 1927 roku.

Fragment książki „Sanator. Kariera Stefana Starzyńskiego", która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa W.A.B. Grzegorz Piątek (ur. 1980) jest kuratorem, w latach 2005–2011 był redaktorem miesięcznika „Architektura Murator". Członek zarządu fundacji Centrum Architektury.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Warszawę jeszcze przed końcem 1938 roku czekały pierwsze od 11 lat wybory do Rady Miejskiej [18 grudnia – red.]. Od ostatnich Polską rządziła ta sama formacja, ale pejzaż polityczny wciąż się zmieniał. Prym nadal wiódł obóz sanacyjny, a w jego ramach – zwolennicy rządów twardej ręki i marszałka Śmigłego-Rydza, wspierani przez „grupę zamkową" prezydenta Mościckiego, jednak powołany przez nich Obóz Zjednoczenia Narodowego, mimo hałaśliwej propagandy, nie zdobył masowego zaufania. Pod koniec lat 30. notowania grupy rządzącej poprawiała mocarstwowa polityka zagraniczna, skuteczna w zastraszaniu Litwy i Czechosłowacji, oraz odczuwalny w niektórych warstwach wzrost dobrobytu. Szczególnie skupiony wokół sanacji aparat wojskowo-urzędniczy miał powody do zadowolenia. Warszawski ratusz był pod koniec lat 30. największym pracodawcą w stolicy zatrudniającym na stałe około 24 tysięcy osób, a dorywczo kilka tysięcy pracowników sezonowych – potencjalnie wdzięcznych wyborców.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Jan A.P. Kaczmarek: Dobry film może zmienić życie twórcy
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
„Dziennik wyjścia”: Rzeczywistość i nierzeczywistość
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?