Egipt podjął ważne kroki, by chronić wolność religijną, wspierać kobiety i uwolnić część więźniów politycznych” – podsumowywał amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, opuszczając Kair w ostatni poniedziałek. „Ale obawy, jakie mieliśmy, wciąż istnieją. W duchu szczerości i partnerstwa, jakiego tu doświadczyliśmy, wyraziliśmy je bardzo jasno” – dorzucił.

I to by było na tyle. Przynajmniej pozornie. Wizyta Blinkena formalnie była przygrywką przed podróżą do Izraela i Palestyny, ale w kategoriach realpolitik powinniśmy ją uznać za najważniejszą część trzydniowej wyprawy amerykańskiego dyplomaty: Izrael z wielu powodów ma dla Waszyngtonu olbrzymie znaczenie, ale jego wpływ na wydarzenia w regionie jest ograniczony. Co innego Egipt – wpływy Kairu sięgają nie tylko Palestyny, ale też sąsiadów na wschodzie i południu: Libii i Sudanu, których znaczenie, również ponadregionalne, rośnie.