Kuching. Ktoś wie, jaka to część świata? Na Borneo nie mówi się, że jesteś na wyspie. Liczy się, czy wylądowałeś na Sarawaku czy w Kalimantanie. Niby jedna wyspa, ale dwie realności. Sarawak to Malezja, generalnie islam, jednak daleki od ortodoksji, bo ponad 40 proc. mieszkańców wyspy to chrześcijanie. W sklepach można kupić piwo, a katolickie świątynie przecinają horyzont od wschodu po zachód. No i Dajakowie, do dziś zakochani w swoich pierwotnych wierzeniach. Kiedyś łowcy głów, z tego są najbardziej znani, acz, to ważne, nie tylko oni. Większość ludów austronezyjskich z przyjemnością łowiła ludzkie czerepy.
Czytaj więcej
Chiny w sprawie covidu muszą się przeprosić z Zachodem.
Tradycje łowców głów mamy nie tylko na Borneo czy Nowej Gwinei, ale również na Filipinach czy nawet na Tajwanie. Tajwańscy aborygeni przechowywali ludzkie głowy na drewnianych półkach koło domu, jedna obok drugiej. Do dziś można odwiedzić, znaleźć, powąchać. Ale czy zrozumieć? Tego nigdy nie pojmę. Odcięte głowy miały chronić przed duchami, ale niektórzy z łowców byli na dodatek kanibalami. Ponoć konsumpcja wiązała się z przejęciem ducha przeciwnika, jego siły, mocy, odwagi. Tyle że nie każdy zjedzony był lepszym wojownikiem od jedzącego, skąd więc przekonanie, że ten, co je, zyskuje, a nie traci? Nie do pojęcia.
Lokalny przewodnik Paul pytany o orangutany mówi, ze na całym Borneo może ich być ze 3 tysiące. „W książkach przeczytacie, że więcej, może nawet dziesięć razy tyle, ale to nieprawda, jest ich mało, coraz mniej. Zabija je wycinka lasu, cywilizacja, hałas, ogień, ludzka pazerność. Wszędzie tu powstają plantacje. W ciągu ostatnich dwóch dekad las deszczowy skurczył się o 50 proc. Jak mają przeżyć zwierzęta?”. A orangutan jest stworzeniem delikatnym, nieinwazyjnym. Żyje w lasach, stąd zresztą jego tradycyjna nazwa, „człowiek lasu”. Niemal całe życie na drzewach.