– Carlos wytłumaczył mi, że muzyk może wprowadzić człowieka w inny stan. Wystarczy zagrać jedną nutę, by ludzie mogli poczuć się inaczej – wspominał Rob Thomas. – Wiem, że w moich ustach brzmi to jak niedorzeczność, ale Carlos potrafi tę myśl wprowadzić w życie.
W kapryśny sposób zachował się Eric Clapton.
– Z początku odmówiłem udziału w sesji, wymawiając się obowiązkami, jakie miałem w związku z organizacją ośrodka dla narkomanów na wyspie Antiqua – opowiadał. – Później jednak poszedłem po rozum do głowy i wysłałem do Carlosa list, w którym pytałem, czy jest jeszcze na płycie miejsce dla mnie.
– Z Erickiem pracowało mi się najlepiej. Patrząc sobie w oczy, po prostu zaczęliśmy grać – uznał Santana. – Byliśmy jak dwóch Apaczów przywołujących duchy w Wielkim Kanionie.
Santana był dumny z „Supernatural".
– Nigdy nie czułem się w swojej skórze dobrze. Zawsze uciekałem od siebie. Dopiero teraz czuje się sobą – opowiadał. – To największe moje zwycięstwo, po którym nie zależy mi już na zdobywaniu żadnych nagród. Po latach próby – cierpienia, bólu i wstydu – horroru, który przeżyłem, udało mi się stworzyć arcydzieło radości.
Bo życie miewał niezwykle ciężkie. Zwłaszcza dzieciństwo. Rodzice oprócz Carlosa mieli jeszcze szóstkę dzieci. Żyli w prowincjonalnym meksykańskim miasteczku Autlin de Navarro.
– Marzyłem o sławie, którą tata cieszył się w mieście jako skrzypek – wspominał Santana. – Patrzyłem na ojca zachwycony tym, jak gra, jak wielkiej przemiany dokonuje swoją muzyką w słuchaczach.
Gdy ojciec miał grać koncert w pobliskim kościółku, brał syna na plecy i razem jechali rowerem na występ.
– Czułem, że jestem oczkiem w jego głowie. Miałem jasną karnację jak mama, no i chciałem zostać muzykiem – opowiadał. – Bywa, że ojciec jest pierwszym bogiem w naszym życiu. Tak było ze mną. Uwielbiałem jego opowieści, kiedy wracał z dłuższych występów. Gdy opowiadał historię o tygrysie... oczy powoli tężały mu, słowa wypowiadał coraz wolniej, a nam udzielało się napięcie. Przypomniałem sobie o tym, gdy uczyłem się grać solówki gitarowe. Każde z nich musi był jak pełna napięcia opowieść.
Także specyficzne, wibrujące brzmienie gitary Santana ma związek z dzieciństwem.
– To śmieszna historia. Moje solówki wzięły się z połajanek mamy: „A nie mówiłam ci, że coś tam...", „A prosiłam cię, żebyś...". Mają to samo tempo i rytm.
Pierwszym instrumentem, na jakim uczył się grać Santana, były skrzypce.
– Nienawidziłem ich brzmienia, wyglądu, a nawet tego, jak pachną. Co innego gitara – zakochałem się od pierwszego wejrzenia – mówił.
Beztroskie dzieciństwo przerwała bieda i przeprowadzka do Tijuny, na pogranicze meksykańsko-amerykańskie, gdzie kwitła prostytucja, przemyt ludzi i alkoholu.
– Ojciec wysłał nas na ulicę. Handlowałem gumą do życia, pucowałem buty. Gdy podrosłem, grałem ludowe piosenki za jednego centa od sztuki.
Inny, lepszy świat zza amerykańskiej granicy oglądał tylko w telewizji. Na co dzień przygrywał wraz z ojcem klientom w burdelu.
– Pamiętam spelunki z wiejskim klepiskiem, gdzie stoły były czarne od popiołu – mówił z goryczą. – Kto by tam pamiętał o popielniczkach. Policjanci obmacywali bezkarnie prostytutki, bo w każdej chwili mogli je przecież zaaresztować. Od tego widoku i smrodu nieraz dostawałem bólu żołądka.
Jako 14-latek Santana zbuntował się przeciw ojcu. Trafił z deszczu pod rynnę. Przygrywał w lokalu ze striptizem. Grał od 14 po południu do 6 rano. Godzina grania, godzina przerwy. 9 dolarów za tydzień.
– Przez pierwsze dni, patrząc na rozbierające się i tańczące nago kobiety, czułem się napięty jak flagowy maszt. Ale ten pierwszy raz nie był wcale romantyczny – wspominał. – Przeżyłem szok. Obrzydliwość. Zrozumiałem, że najbardziej zmysłową rzeczą na świecie jest niewinność.
Pieniądze zarobione w barze pomogły rodzicom załatwić papiery emigracyjne do Stanów Zjednoczonych. Mama chciała, żeby Carlos poszedł do gimnazjum.
– Po tym, gdy zadawałem się z prostytutkami i starszymi od siebie facetami, nagle miałem znaleźć się w gronie dzieciaków – mówił. – Byłem też wściekły na mamę, bo wydała pieniądze, za które chciałem kupić lepszą gitarę. Zbuntowałem się i wróciłem do Tijuny. Przyjechał po mnie brat. Siłą wciągnął mnie do samochodu i zawiózł do Ameryki. To było dosłownie porwanie.
Być jak woda
Tak już bywa w show-biznesie, że nawet największy powrót przestaje być z czasem sensacją. Od premiery „Supernatural" mijały lata, a chociaż Santana utrzymywał wysoki poziom nagrań, zaczęło brakować mu pomysłów na kolejne albumy. Z pomocą znowu pospieszył Clive Davis, przyjaciel i producent, który zaproponował album „Guitar Heven" z gitarowymi szlagierami – „Back in Black" AC/DC, „Whole Lotta Love" Led Zeppelin, „Sunshine of Your Love" The Cream czy „While My Guitar Gently Weeps" The Beatles. Santana wykonał je w duetach m.in. z Joe Cockerem oraz raperem Nas.
Niestety, po 34 latach rozpadło się małżeństwo z Deborah, która pomogła muzykowi podnieść się z upadku. Jego obecną partnerką jest znakomita perkusistka Cindy Blackman, znana z występów m.in. z Lennym Kravitzem. Santana oświadczył się podczas jednego z koncertów w 2010 roku. Mieszkają razem w Las Vegas.
Do powrotu z zespołem Santana Carlos przygotowywał się długo i pieczołowicie. Nikt nie wiedział, że pierwsze nagrania zarejestrowano w 2013 roku.
– Nasza sesja nagraniowa była magiczna – powiedział lider. – Nie musieliśmy niczego forsować na siłę, osiągnęliśmy nieprawdopodobną naturalność, która zrodziła się z jamu i próby uporządkowania go. Nikt nie będzie miał problemu, żeby zidentyfikować tę muzykę z szyldem zespołu Santana.
Nawet jeśli „Santana IV" nie powtórzy nawet w części sukcesu „Supernatural" – muzyk po wszystkich przejściach ma dystans do sławy.
– Granie muzyki jest dla mnie wielką przyjemnością, przestałem być zakładnikiem popularności – powiedział. – Bo sława może być jak więzienie, z którego trzeba jak najszybciej uciekać. Nauczyłem się tego i odtąd czuję się wolnym artystą. To pozwala przetrwać i gorsze okresy. Kieruję się prostą zasadą. Jeżeli moje serce nie czuje muzyki, nie bije szybciej, nie gram jej. Spodobały mi się słowa Bruce'a Lee, mistrza karate, który powiedział, że najlepiej być jak woda. Ona potrafi się zaadaptować do każdej życiowej sytuacji i pomimo zmiany postaci – choć raz jest deszczową chmurą, innym razem oceanem czy płynem w szklance – nie traci swoich ożywczych właściwości.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95