Niedawno wyznałeś w mediach społecznościowych, że muzyka pojawiła się w twoim życiu przypadkiem. Biorąc pod uwagę, że od lat utrzymujesz się z jej tworzenia i wykonywania, to stwierdzenie zaskakuje. Kokieteria?
Nie, to nie jest kokieteria. Po prostu życie pisze najlepsze scenariusze. Takie, które spod pióra by nie wyszły. Ukształtowało mnie kilka składowych: przede wszystkim śpiewająca po kościołach starszyzna i to, że funkcjonowałem w orbicie ludzi urodzonych pod koniec XIX wieku, a na pewno przed I wojną światową. Ich repertuar był przekazywany wyłącznie w tradycji ustnej w środowisku analfabetów i półanalfabetów – żywa muzyczna skamielina z nadreprezentacją wątków barokowych. Zapisano mnie do szkoły muzycznej, gdy miałem sześć lat. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Ale szkoła muzyczna była, jak to się dziś mówi, traumą mojego dzieciństwa.