Znalazłem się zresztą w zacnym towarzystwie, bo ów publicysta tego samego życzył Bronisławowi Wildsteinowi, Rafałowi Ziemkiewiczowi, Wojciechowi Wenclowi, Robertowi Tekielemu, Zdzisławowi Krasnodębskiemu i Pawłowi Lisickiemu.
Tamten tekst wywołał oburzenie. Na jego temat dyskutowano wtedy nawet na forum kibicowskim Legii Warszawa – pojawiały się wpisy, w których odsądzano wspomnianego publicystę od czci i wiary. Akurat takich obrońców nie potrzebowałem. Nigdy nie miałem zaufania do tzw. środowisk kibicowskich. Czułem zażenowanie, kiedy godni zaufania i szacunku politycy prawicy – jak choćby śp. Zbigniew Romaszewski – wstawiali się za kibolami.
Bywałem na wielu meczach klubów z Warszawy i okolic. Niezależnie od mojej sympatii lub antypatii do tych drużyn budzi moją konsternację sytuacja, kiedy kibice, trzymając się za ramiona, podskakują w rytm wulgarnych przyśpiewek odwróceni przez wiele minut tyłem do boiska. Oburza mnie, kiedy po ulicach krążą pijane bandy młodych ludzi owiniętych klubowymi flagami, zaczepiające każdego, kto – z jakichś powodów – wydał im się przybyszem z innego miasta.
Cała ta „kultura kibicowska", wysławiająca jedną miejscowość, która jest siedzibą drużyny, a także hasło „jedno miasto – jeden klub" wydają mi się obrzydliwe i niszczące wspólnotę narodową. Gdybym miał doradzać Unii Europejskiej, jak wzmocnić tendencje decentralistyczne w Polsce i zdemontować państwo, to powiedziałbym, że powinna dofinansować kluby kibica w największych ośrodkach.
Proszę mnie nie przekonywać o głębokich uczuciach patriotycznych kiboli. Bo one naprawdę nie są głębokie. Jadąc kiedyś nocnym autobusem, widziałem, jak grupka zamaskowanych młodych ludzi zamalowywała sprayem mural z powstańcami warszawskimi wymalowany na ogrodzeniu jednego z klubów. Domyślam się, że byli to kibice konkurencyjnego klubu – być może ci sami, którzy za dnia malują podobne murale, lecz opatrują je barwami swojej drużyny.