Ziemia, wiara oraz car. Polacy tłem

Dzisiejsza Polska nie jest dla Rosji na tyle istotnym punktem odniesienia, by aż poświęcać jej święto narodowe. Ale już Polska jako idea i dziejowa rola „Judasza Słowiańszczyzny", agenta Rzymu i zdrajcy prawosławia – jak najbardziej.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:29 Publikacja: 18.03.2022 10:00

Siedem lat po premierze ekranizacji „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana Rosjanie obsadzili Michała Ż

Siedem lat po premierze ekranizacji „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana Rosjanie obsadzili Michała Żebrowskiego, by zagrał złego Polaka, anty-Skrzetuskiego w ich propagandowym eposie „Rok 1612”

Foto: EAST NEWS

Propagandowe kino historyczne, kręcone przez usłużnych reżyserów za państwowe pieniądze, jest co do zasady gatunkiem, w którym powstają dzieła szczere i prawdomówne. Mało tego, opowiadają one często bardziej przenikliwie niż tuziny analityków. Odważniej niż najbardziej nawet niezależny dziennikarz. Tyle tylko, że nie o czasach, w których umiejscowiona została opowieść, ale o tych, w których ją nakręcono.

Tak właśnie jest z dziełem „Rok 1612". Po obejrzeniu tego filmu będziemy wiedzieli o XVII-wiecznej historii Rosji – okresie Wielkiej Smuty i walce z polskim najeźdźcą – mniej niż przed seansem. Skrawki licealnej wiedzy zostaną zagadane przez mówiące ryby, utoną w tętencie biegającego po rosyjskich lasach jednorożca. Ale dla zrozumienia filozofii politycznej współczesnej Rosji jest film Władimira Chotinienki dziełem niezbędnym.

Sienkiewicz à rebours


W grudniu 2004 roku Władimir Putin zadecydował o zniesieniu 7 listopada (dnia wybuchu rewolucji bolszewickiej) jako święta państwowego. Zamiast tego ustanowiono nowe święto 4 listopada – Dzień Jedności Narodowej. Upamiętniał on kapitulację polskiego garnizonu na Kremlu w 1612 roku. Było to „odgrzanie" starej, przedrewolucyjnej tradycji. Już w 1613 roku Michaił Romanow wprowadził do kalendarza „Dzień wyzwolenia Moskwy od polskich najeźdźców". Dla carskiej Rosji był to niemal akt założycielski – symboliczne zakończenie Wielkiej Smuty, czasów wewnętrznego rozbicia, słabości i upokorzeń.

Putin podjął tę decyzję z trzech przyczyn. Po pierwsze, był to ukłon w kierunku Cerkwi. Z oczywistych względów jej przedstawicielom trudno było przyłączyć się do obchodów bolszewickiego przewrotu. Jednocześnie 4 listopada to także w prawosławnym kalendarzu dzień celebracji cudownej ikony Matki Boskiej Kazańskiej. Właśnie jej wstawiennictwo miało z kolei przyczynić się do „wyproszenia" wojsk Rzeczypospolitej z Kremla. Po drugie, tak jak wstąpienie na tron pierwszego z Romanowów kończyło okres zapaści rosyjskiej państwowości, tak objęcie rządów przez Władimira Putina miało – zgodnie z kanonami moskiewskiej propagandy – kończyć czas „wielkiej smuty" lat 90., upokorzeń z epoki rządów Borysa Jelcyna. Oznaczało początek nowego marszu ku imperialnej potędze. Po trzecie wreszcie, mieszkańcy Rosji byli przyzwyczajeni do dnia wolnego od pracy na początku listopada i po zniesieniu obchodów wybuchu rewolucji coś im się zwyczajnie od rządzących należało. Wszystko się więc w tym pomyśle zgadzało. Poza jednym – Rosjanie nie mieli pojęcia, o co chodzi w nowym święcie. Jeszcze dobrych kilka lat po wprowadzeniu Dnia Jedności Narodowej tylko 16 proc. spośród obywateli Federacji Rosyjskiej wiedziało, co tak naprawdę świętują 4 listopada.

Świadomość historyczną Rosjan miał podnieść wchodzący na ekrany w 2007 roku film „1612. Kroniki Wielkiej Smuty". Kremlowi zależało, by wyreżyserował go laureat Oscara Nikita Michałkow. Ostatecznie jednak został on producentem, a za kamerą stanął jego uczeń i przyjaciel Władimir Chotinienko.

Twórcy nie kryli się specjalnie z odniesieniami do powstałego kilka lat wcześniej „Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana. Jedna z głównych bohaterek, księżniczka Ksenia Godunow, potomkini rodu prawowitych władców, do złudzenia przypomina Helenę Kurcewiczównę w kreacji Izabelli Scorupco. Jest nie tylko podobnie ubrana, ale i tak samo jak polska szlachcianka wobec Bohuna błaga ona co chwilę swego porywacza: „Bóg mnie pokarał twoją miłością, wypuść mnie". Uwięził ją polski hetman, rzekomy – choć jako żywo niemający nic wspólnego z historycznym pierwowzorem – Jan Karol Chodkiewicz, zagrany przez Michała Żebrowskiego (odtwórcę roli Jana Skrzetuskiego w filmie Hoffmana). Krwiożerczy i zły do szpiku kości hetman nie zakochał się jednak w pięknej Kseni i w ogóle daleko mu do romantycznych pobudek szalonego kozaka z Trylogii Sienkiewicza. Chodzi mu wyłącznie o władzę – ślub z Godunówną ma legitymizować jego władzę na Kremlu.

Wszystkie nawiązania, a raczej odwrócenia w stosunku do „Ogniem i mieczem" niosą ze sobą wyraźne przesłanie imperialne i geopolityczne. W tytułowym 1612 roku carem Rosji formalnie jest królewicz Władysław, syn króla Zygmunta III Wazy. To pod koniec jego panowania, już jako Władysława IV, toczy się główna część akcji „Ogniem i mieczem". Po trzydziestu kilku latach, które dzieli obydwie opowieści, domyka się klamra ustalająca schemat polsko-rosyjskich stosunków. Od zdobycia Kremla przez wojska Rzeczpospolitej, aż do wciągnięcia Ukrainy w orbitę wpływów Moskwy, kluczowego czynnika z punktu widzenia rosyjskiej geopolityki. Te dwa obrazy wyznaczają granicę dokonującego się między Warszawą a Moskwą przekazania imperialnej pałeczki, statusu głównego rozgrywającego na wschodzie Europy. Ale to jedyne podobieństwo między tymi dwoma politycznymi organizmami, bowiem od pierwszego ich zetknięcia relacja między Rzeczpospolitą i Rosją zbudowana jest na różnicy.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Grzechy Zachodu to sojusznik Rosji

Mamo, anioły jadą!

Tym, co najbardziej rzuca się w oczy, gdy porównamy filmy Chotinienki i Hoffmana, jest skrajnie różny obraz polskiej husarii. Po „Ogniem i mieczem" widzowi zostaje przed oczami obraz tonących w błocie, padających bezwładnie w bitwie pod Żółtymi Wodami wojsk. W „Roku 1612" polska armia jest wzorem dyscypliny i technicznego zaawansowania. W jednej ze scen rosyjskie dzieci na widok nadjeżdżającej husarii stają zachwycone i krzyczą: „mamo, anioły, anioły jadą!". Nierozstrzygniętą w zasadzie zagadką tego filmu jest to, w jaki sposób Rosjanom udało się przegnać nasze wojska z Kremla. Każda polsko-rosyjska konfrontacja jest tu nacechowana potężnym kompleksem wobec wojsk Rzeczypospolitej. Zamknięci w pomniejszej twierdzy bohaterowie pocieszają się jedynie myślą, że „może Polacy nas nie zauważą i pójdą prosto na Moskwę".

Na ich tle Rosjanie są przestraszeni, rozbici, słabi. Odmawiają pomocy kniaziowi Dymitrowi Pożarskiemu, przywódcy antypolskiego powstania. Za co ten nie zostawia na nich suchej nitki: „Kim wy jesteście, co z was za ludzie? Dlaczego muszę przed wami stać i błagać, grozić, wieszać? A sami nie możecie się domyślić, co trzeba czynić? Marzycie tylko, żeby w ciszy i spokoju przesiedzieć smutne czasy, nie wychylając się. A nuż się uda". Za nic mają oni upadek ojczyzny, mogą żyć „bez cara na ziemi i bez cara w sercach". Wielka smuta jest tu winą nie tyle obcych najeźdźców, co samych Rosjan. To oni dopuścili do tego, by „trawa porosła tron".

Wciąż jednak mamy do czynienia z filmem propagandowym. Tyle że podmiotem propagandy, a więc podmiotem historii są tu nie ludzie, tylko ziemia i wiara. Tę pierwszą, świętą rosyjską ziemię skalaną stopami najeźdźców symbolizuje przebiegający kilkanaście razy po ekranie – za każdym razem bez wyraźnego związku z fabułą – biały jednorożec. Zajmuje on w tej opowieści bez porównania więcej miejsca niż opór samych Rosjan. Wygląda na to, że „święta Ruś" sama strząsnęła z siebie Lachów. Zostali odrzuceni od Moskwy niewidzialnym prawem cywilizacyjnego ciążenia.

Drugim, niemniej ważnym bohaterem tego „bezruchu oporu", jest prawosławie. Reprezentowane może najmocniej przez świętego starca, który pokutuje za grzechy swojego narodu, stojąc samotnie dzień i noc na słupie dopóty, dopóki nie skończy się smuta. Również wiara, podobnie jak ziemia, sprawia jednak wrażenie bezosobowej, biernej siły. Prawosławni księża, jeśli już się pojawiają, to częściej jako zdrajcy na usługach Polaków. Ci z kolei wodzą księżniczkę Ksenię na łacińskie pokuszenie, niemal przez cały film próbują ją przekonać, by przeszła na katolicyzm. Z polskimi wojskami podąża wysłany przez papieża Pawła V jezuita, który ma za zadanie nawracać Rosjan. Konwersja jawi się tu jako akt najbardziej podłego zaprzaństwa. Zaprzedania nie tylko duszy, ale i narodowej tożsamości.

Przy całej swojej miałkości film Chotinienki doskonale prezentuje ideologiczną triadę, na jakiej oparta jest filozofia polityczna putinowskiej Rosji. Wierzchołki tego trójkąta wyznaczają ziemia, wiara oraz car. Polacy są w tej wizji tłem, dzięki któremu udaje się tym wyraźniej uwypuklić kluczowe cechy rosyjskiej tożsamości. Polska w imperialnej, rosyjskiej opowieści pełni rolę nie tyle rywala, co różnicy.

Do gleby

Zarówno Dzień Jedności Narodowej, jak i film Chotinienki nie mają wymowy antypolskiej w sensie ścisłym. Wielu ekspertów dość słusznie zwracało uwagę, że Polska nie jest dla Rosji na tyle istotnym punktem odniesienia, by aż „poświęcać jej" dzień wolny od pracy. Owszem, dzisiejsza Polska nie ma takiego statusu ani znaczenia. Ale Polska jako idea i dziejowa, spełniana przez nią w ciągu wielu wieków rola „Judasza Słowiańszczyzny", agenta Rzymu i zdrajcy prawosławia – jak najbardziej.

W historiografii rosyjskiej istnieje nawet osobny termin na określenie tego zjawiska – polonizm. Jest to „spolonizowana forma ekspansywnej cywilizacji łacińskiej spełniająca rolę ostrego klina wbitego przez cywilizację łacińską w samo serce świata słowiańskiego w celu rozłupania go na drzazgi". Okazją do ostatecznego zrozumienia i nazwania istoty polsko-rosyjskiej relacji było powstanie styczniowe, w wewnątrzrosyjskiej debacie nazywane raczej „wojną polską". Rosyjska inteligencja próbowała odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się polski upór przed powrotem na „łono Słowiańszczyzny". Dlaczego Polacy tak zawzięcie chcą się od nich różnić, że aż posuwają się do czynów zbrojnych, z militarnego punktu widzenia, kompletnie pozbawionych sensu i logiki.

Mikołaj Strachow, rosyjski filozof z drugiej połowy XIX wieku, próbował rozstrzygnąć tę zagadkę w tekście „Fatalna kwestia". Pisał tam, iż „Polacy wzburzeni są przeciw nam jako naród wykształcony przeciwko narodowi mniej wykształconemu. Jakiekolwiek by były powody do walki, temperatura emocjonalna, która jej towarzyszy, bierze się stąd, że z jednej strony mamy naród cywilizowany, a z drugiej – barbarzyńców. Polska od początku kroczyła w równym szeregu z resztą Europy. Razem z innymi narodami zachodnimi przyjęła katolicyzm, razem z innymi rozwijała się duchowo.

Nie oszukujmy się – pisał dalej Strachow – postarajmy się zrozumieć, jak patrzą na nas Polacy i w ogóle Europejczycy. Oni do tej pory nie zaliczają nas do swojej najświętszej rodziny, mimo naszych wysiłków by do niej przystać" (przekład Andrzeja Walickiego). Powstanie styczniowe było jego zdaniem wojną barbarzyńców, których jedynym prawdziwym osiągnięciem było stworzenie własnego państwa z narodem cywilizowanym, tyle że pozbawionym swojej państwowości. Czy też – jak ujął tę samą kwestię Fiodor Dostojewski – wojną cywilizacji europejskiej i rosyjskiego geniuszu.

Bo niech nas nie zwiedzie pozorna pokora Strachowa. Był on reprezentantem ideologii „poczwienniczestwa", czyli „powrotu do gleby". Barbarzyństwo oznacza tu nie tylko niższość, ale również szansę. Wystarczy dowartościować to, co pierwotne i organiczne. Ziemię, a więc samoistną ludową kulturę i nieskażoną wpływami cywilizowanego Zachodu prawosławną wiarę. Nie z tego, co udało nam się rozwinąć, powinniśmy być dumni – zdaje się twierdzić Strachow – ale z tego wszystkiego, co w nas tkwi. Naszą siłą jest nasz potencjał, a nie jakakolwiek jego aktualizacja.

To tłumaczyłoby pozorny paradoks filmu Chotinienki – podkreślane na wiele sposobów poczucie niższości Rosjan w stosunku do Polaków. Propagandowe przesłanie tego filmu brzmiałoby więc: możecie (wy – Zachód) mieć swoją cywilizację, ale w starciu z naszym geniuszem, naszą „glebą" – ziemią i wiarą – nie macie szans.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Grzechy Zachodu to sojusznik Rosji

Jakiś cud

Artykuł Strachowa ukazał się w czasopiśmie „Wriemia" redagowanym przez Michała i Fiodora Dostojewskich. Ten drugi przeżył w wieku 29 lat kryzys duchowy, który ukształtował go na resztę życie. Przyszły autor „Braci Karamazow" przebywał wówczas w więzieniu. Była Wielkanoc, dzień wolny od pracy. Współwięźniowie Dostojewskiego upili się i w piątkę lub szóstkę chcieli zakatować na śmierć jednego z nich, Tatara. On sam obserwował to zdarzenie zza ogrodzenia, kiedy natknął się na swego przyjaciela, Polaka, który powiedział do niego po francusku „je hais ces brigands" – „nie cierpię tych łotrów". Wstrząśnięty Dostojewski położył się na więziennej pryczy, gdzie doznał swego rodzaju wizji. Ujrzał w niej ogród ze swojego dzieciństwa, przypomniał sobie swój strach przed wilkiem i dobrego chłopa, sługę swego ojca, który uspokajał go, mówiąc: Nie bój się, Pan Jezus ma cię w swojej opiece.

Kiedy przebudził się z tego transu, poczuł, że zmienił go „jakiś cud". Stwierdził, że jest po stronie łotrów, ponieważ jest Rosjaninem. Należy do ich obozu przeciwko wyobrażonemu obozowi Polaka, który był jego przyjacielem, ale teraz go nienawidzi, gdyż jest Polakiem, katolikiem, Europejczykiem i do tego mówi po francusku.

Przywołując to wydarzenie w swoim „Dzienniku pisarza", Dostojewski konkludował: „Powtarzam: sądźcie lud rosyjski nie na podstawie tych okropności, które tak często popełnia, lecz na podstawie tych wielkich i wzniosłych rzeczy, do których z głębi swego upadku stale wzdycha" (przeł. Maria Leśniewska). Słowem: gleba, czymkolwiek nie byłaby użyźniona, wciąż zawiera w sobie ziarna geniuszu. A drzewo zachodniej cywilizacji – jak wielkie i rozłożyste by było – wcześniej czy później musi uschnąć. Zwornikiem, politycznym gwarantem tej cywilizacyjnej wizji Rosji jest osoba cara. W im bardziej „embrionalnej", niezaktualizowanej formie funkcjonuje ludowy geniusz społeczeństwa, tym silniejszej władzy potrzebuje dla swego przetrwania. Borys Godunow w dramacie Puszkina stwierdza: „Tylko surowość może nieustanna / Utrzymać lud" (tłum. Seweryn Pollak). Car jest przede wszystkim obrońcą, bierze na swe barki cały ciężar polityczności, do której niezdolny jest w geniuszu swego nieukształtowania rosyjski naród. W glebie tkwi jego duch. W unoszącym się ponad nią carze, Rosja staje się politycznym ciałem.

Takie jest jego posłannictwo, brzemię nadane mu z boskiej woli. Zdaniem Mikołaja Gogola „Bóg chce, aby jedna osoba skoncentrowała całą władzę w sobie, odłączyła się od nas wszystkich, wzniosła się ponad wszystko co ziemskie, jednocześnie zbliżając się do wszystkich".

Szlachecka republika, polityczny naród, gdzie silna pozycja szlachty równoważy siłę monarchy, jest tu znów dokładnym odwróceniem, jaskrawym kontrastem dla rosyjskiego projektu cywilizacyjnego.

Dzisiaj, gdy starcie tych dwóch żywiołów, polskiego i rosyjskiego, staje się znów bardziej prawdopodobne, powinniśmy przypomnieć sobie, na czym tak naprawdę polega dzieląca je różnica. Zrozumieć naszą łacińskość, cywilizacyjną formę, tak samo jak Rosjanie podtrzymują pamięć o własnym geniuszu.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Moskiewska pauza
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy