Możliwe, że dzieje się tak, ponieważ Philippa była z upodobania arystoteliczką, a po kądzieli wnuczką prezydenta Stanów Zjednoczonych Grovera Clevelanda, wiedziała więc niejedno o polis. Bardziej jednak prawdopodobne, że pisząc, dotknęła wyzwania, które staje przed nami od czasów starożytnych.
W wersji podstawowej dylemat wagonika, nad którym biedzi się już trzecie pokolenie studentów filozofii, brzmi następująco: po torach kolejki górskiej toczy się coraz prędzej wagonik. Na jego trasie jakiś szaleniec przywiązał do torów pięć osób. Nie istnieje możliwość wykolejenia ani zatrzymania wagonika: możemy jedynie przestawić zwrotnicę i skierować go na sąsiedni tor, do którego ten sam szaleniec przywiązał jedną osobę. Jaki będzie nasz wybór?
Już w tej podstawowej, dość przaśnej formie dylemat przywołuje dziesiątki doświadczeń ludzkości, od wyznaczania kozła ofiarnego podczas procesu aż po wybór kierowcy, który, jadąc z niesprawnymi hamulcami, widzi na swojej drodze kolumnę dzieci: czy nie o tym napisał swoje najlepsze socrealistyczne opowiadanie Marek Hłasko?
Współcześnie coraz częściej się mówi, że przed tym dylematem mają być stawiane roboty, które pewnego dnia pokierują samochodami i w przypadku kolizji będą musiały zastosować jakiś algorytm, by ograniczyć liczbę ofiar. Profesor Foot i jej uczniom szło jednak o nasze dylematy, wykręty i męki moralne. Ani bowiem zwalenie winy na innego, ani gest umycia rąk („nie dotknę zwrotnicy") niczego nie załatwią: musimy wybrać i tylko radykalni utylitaryści nie mają z tym kłopotu.
Rozgrywka „pięcioro lub jeden" nabiera rumieńców, kiedy wyobrazimy ją sobie w realiach szpitala: dylemat transplantacyjny opracowany przez prof. Judith Thompson zakłada, że w szpitalu znalazło się pięciu pacjentów, którzy niedługo umrą, jeśli nie zostanie im przeszczepiona nerka, zastawki bądź płuco; tymczasem do prowadzącego ich lekarza stawia się na kontrolę zdrowy jak rydz, nieznany nikomu młodzieniec, który (gdyby nagle zmarł) może stać się dawcą wszystkich tych organów... Ale przecież nie trzeba nam takich kryminałków: w szpitalach Powstania Warszawskiego także trzeba było dzielić na pięć osób jedną dawkę sulfonamidów, i jakiś lekarz – nigdy nie dowiemy się kto – rozstrzygnął dylemat dawki w ten sposób, że przez wywołane raną postrzałową zakażenie zmarł Karol Irzykowski.