Plus Minus: Mieszkał pan w Afganistanie przez sześć lat. Przyleciał pan niedawno ponownie na lotnisko w Kabulu. To samo, z którego w sierpniu ubiegłego roku panicznie uciekali przerażeni wizją nowego reżimu Afgańczycy, a wojska międzynarodowej koalicji ewakuowały się w popłochu. Jakie odczucie panu towarzyszyło?
Przede wszystkim niepewność. Jest ona obecna, mimo że staram się być cały czas w kontakcie z moimi afgańskimi znajomymi i współpracownikami. Niepewność dotycząca zarówno przyszłości kraju, jak i dnia codziennego, normalnego funkcjonowania – to uczucie dominuje wszędzie. Talibowie, pomimo przejęcia władzy i kierowania się zasadami szariatu, nie ustanowili tak naprawdę żadnego trwałego, skodyfikowanego systemu prawnego. Do tego stopnia, że nie wiadomo nawet do końca, jakie obowiązują procedury wjazdowe i wyjazdowe. Cała organizacja oraz egzekwowanie porządku rozpływają się wśród mglistych rozkazów dobiegających z samej góry oraz samodzielnej interpretacji, a niekiedy samowoli ich bezpośrednich wykonawców. Fizycznego zagrożenia jednak nie odczułem. Jedynie tę wszechogarniającą niepewność.