A wszystko to w dużej mierze dzięki zmianie władz w dwóch kluczowych dla polskiego bezpieczeństwa państwach. Joe Biden początkowo nie przyglądał się szczególnie uważnie naszej części kontynentu, utożsamiając interesy Europy raczej z interesami Niemiec. Być może miało to być odwrócenie polityki Donalda Trumpa, który nienawidził Angeli Merkel. Ale gdy ta oddała władzę, Putin zaś nieustannie gromadził wojska wokół Ukrainy, okazało się, że nowy rząd Niemiec, podobnie zresztą jak Francji, wcale nie jest zainteresowany amerykańską przyjaźnią. Myśli bardziej o tym, jak nie stracić na potencjalnym konflikcie, niż o tym, by – metodą Bidena – licytować tak wysoko, aby Putin stwierdził, że nie opłaca mu się atak. Dlatego też amerykański prezydent włączył do gry Polskę – tak można interpretować doproszenie w mijającym tygodniu prezydenta Andrzeja Dudy do telekonferencji światowych przywódców obok sekretarza generalnego NATO, szefów Komisji i Rady Europejskiej, prezydenta Francji i kanclerza Niemiec.