Mistrzostwa świata w piciu

„Większość kibiców piłki nożnej bez wahania potwierdzi, że dobry mecz i dobre piwo to połączenie idealne” – można przeczytać w jednym z artykułów na oficjalnej stronie Ekstraklasy. A prezes PZPN, były znakomity piłkarz Zbigniew Boniek, przekonuje publicznie, że „małe piwo lub lampka wina do kolacji to lek na długowieczność". Czy sport to na pewno zdrowie?

Publikacja: 15.06.2018 10:00

Czym kibic za młodu nasiąknie... Problem jest poważny. Skojarzenie picia ze sportem sprzyja sięganiu

Czym kibic za młodu nasiąknie... Problem jest poważny. Skojarzenie picia ze sportem sprzyja sięganiu przez młodych ludzi po alkohol

Foto: Getty Images

Kiedy Brazylia przygotowywała się do organizacji mundialu w 2014 roku, poważnym problemem dla FIFA, międzynarodowej federacji piłkarskiej, będącej dysponentem praw do piłkarskich mistrzostw świata, stał się obowiązujący w Brazylii od 2003 roku zakaz spożywania alkoholu na stadionach. Brazylijski Kongres był zdecydowany, aby – mimo zbliżającego się mundialu – zakaz utrzymać, co postulował m.in. ówczesny minister zdrowia Alexandre Padilha.

Z wizytą do Brazylii udał się wówczas sekretarz generalny FIFA Jérôme Valcke (obecnie objęty zakazem działania w piłce do 2028 roku w związku z aferą korupcyjną), który z miejsca oświadczył, że jeśli chodzi o dostępność alkoholu na stadionach, FIFA jest bardzo pryncypialna. – Napoje alkoholowe są częścią mistrzostw świata FIFA, więc będziemy je mieć na stadionach. Wybaczcie, jeśli brzmię arogancko, ale to kwestia, która nie podlega negocjacjom – mówił wówczas Valcke. – To, że będziemy mogli sprzedawać piwo, musi być gwarantowane przez prawo – dodawał.

Pół roku później ówczesna prezydent Brazylii Dilma Rousseff podpisała ustawę pozwalającą na sprzedaż piwa w trakcie meczów.

Prohibicja się nie ostoi

Czemu FIFA tak bardzo na tym zależało? Cóż, aż do 2022 roku oficjalnym piwem mundialu jest Budweiser, a jego producent, Anheuser-Busch (AB) za ten przywilej płaci rocznie kwotę rzędu 10–25 mln dolarów (tyle muszą wyłożyć na stół firmy mogące posługiwać się tytułem sponsora Mistrzostw Świata FIFA). Nic więc dziwnego, że FIFA dba o interesy swojego darczyńcy.

W świecie piłki związek piwa z ważnymi rozgrywkami jest zresztą czymś naturalnym – sponsorem Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej jest producent piwa Heineken, oficjalnym piwem Euro (a także reprezentacji Anglii) jest Carlsberg, a kiedy Michał Kucharczyk cieszył się w szatni na stadionie Lecha Poznań z mistrzostwa Polski, kamery Canal+ uchwyciły, jak koledzy fundują mu „piwną kąpiel" w piwie Królewskim (sponsor Legii Warszawa).

Więź między producentami piwa a kibicami jest tak silna, że Carlsberg, który napotkał bariery prawne ograniczające promocję alkoholi we Francji w czasie Euro 2016 (chodzi o tzw. Loi Évin – ustawę z 1991 roku zakazującą m.in. promocji alkoholu w czasie imprez sportowych) postanowił promować się słowem „Probably" („Prawdopodobnie") napisanym charakterystyczną dla marki czcionką i umieszczonym na charakterystycznym zielonym tle. Sztuczka polegała na tym, że miliony kibiców, widząc tak zapisane „Probably", automatycznie dopowiadały dalszą część sloganu reklamowego, który brzmi „Prawdopodobnie najlepsze piwo na świecie".

Producenci piwa – z browarem AB na czele – już dziś myślą zapewne o równie kreatywnych sposobach zaistnienia podczas mundialu w Katarze. W 2022 roku mistrzostwa świata w piłce nożnej odbędą się bowiem w kraju, w którym istnieją jedynie dwa sklepy z alkoholem, a żeby dokonać w nich zakupu, trzeba posiadać specjalne pozwolenie, bo – co do zasady – spożywanie alkoholu jest w Katarze zabronione. Negocjacje FIFA z władzami emiratu w tym zakresie mogą być znacznie trudniejsze niż te, które w 2012 roku prowadził z Brazylijczykami Valcke. Ale zapewne Światowa Federacja Piłkarska łatwo nie złoży broni.

Dumni z barw narodowych ze wszystkich sił kibicujemy naszym

Dumni z barw narodowych ze wszystkich sił kibicujemy naszym

Rzeczpospolita/ Bartosz Siedlik

Złoty trunek na wagę złota

Z jednej strony piwo na mundialu jest więc wymiernym zyskiem dla FIFA, z drugiej – na tym związku zyskują również producenci piwa – i to nie tylko ci, którzy mogą szczycić się tytułem sponsora mundialu.

Wspomniany wcześniej koncern AB, którego produkt jest oficjalnym piwem mundialu, w czerwcu i lipcu 2014 roku tylko w Brazylii, gdzie odbywał się mundial, sprzedał o 140 mln litrów piwa więcej niż w pierwszym kwartale 2014 r.

Z kolei w 2012 roku, a więc roku Euro w Polsce i na Ukrainie, konsumpcja piwa w Polsce wyniosła rekordowe 99,2 litra na jednego mieszkańca, podczas gdy zaledwie dwa lata wcześniej było to 90,2 litra.

Spożycie piwa w 2012 roku byłoby pewnie jeszcze wyższe, gdyby nie to, że Polacy po kiepskiej grze odpadli z turnieju już po trzech grupowych meczach. O tym, że ewentualny sukces narodowej drużyny na wielkim turnieju ma wpływ na konsumpcję piwa w roku piłkarskiej imprezy, świadczą szacunki w oparciu o badania przeprowadzone przez ośrodek badania opinii Opinium. Wynika z nich, że jeśli Anglia zakończy udział w mundialu w fazie grupowej – Brytyjczycy wydadzą na alkohol w czasie mistrzostw 209 mln funtów. Ale gdyby Anglicy zagrali w finale – przychody producentów piwa byłyby aż pięciokrotnie wyższe – w takim wypadku bowiem na alkohol kibice wydaliby łącznie 1,12 mld funtów!

Na związku piwa z futbolem kapitał próbują zresztą zbijać również inne branże. W ofercie jednego ze sklepów z czekoladą znajduje się „zestaw dorosłego kibica" złożony z czekoladowej piłki i – a jakże – czekoladowej butelki piwa. W wielu miejscach można zakupić specjalne kufle, które powstały z myślą o kibicach w kapciach – na których znajduje się np. godło Polski i hasło „Polska gola".

Same browary starają się też „przypominać" kibicom o więzi futbolu z piwem – zwłaszcza w przededniu wielkich imprez. Przed zbliżającym się mundialem możemy podziwiać m.in. selekcjonera Adama Nawałkę w kampanii piwa Warka, byłego znakomitego bramkarza reprezentacji Polski Jerzego Dudka w promocji piwa Żywiec w sieci Żabka oraz plakat z reklamą piwa Tyskie z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem na pierwszym planie i hasłem „Trzymamy Tyskie za zwycięstwo".

Ta ostatnia reklama stała się zresztą powodem sporu na Twitterze między szefem portalu TVP Info Samuelem Perreirą a prezesem PZPN. „Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej promujący picie piwa. Serio?" – pytał ten pierwszy. „Małe piwo lub lampka wina do kolacji to lek na długowieczność" – replikował Boniek i zapowiedział, że „w ramach pokuty" przez rok nie przyjdzie do TVP Info. Jak widać prezes PZPN, wzorem FIFA, w piwnych kwestiach potrafi być bardzo pryncypialny.

Zaczęło się w Anglii

Źródeł związku między piwem a piłką nożną można się doszukać u samych źródeł współczesnego futbolu – czyli w jego ojczyźnie, Anglii. Kiedy w drugiej połowie XIX wieku na Wyspach jak grzyby po deszczu zaczynały wyrastać kluby piłkarskie, wiele z nich miało korzenie robotnicze (co zresztą niepokoiło ówczesny parlament, który zastanawiał się nawet, czy nie zakazać grania w piłkę, bojąc się, że kluby mogą stać się rozsadnikami rewolucyjnych idei).

I tak West Bromwich Albion, który w tym roku wraz z Grzegorzem Krychowiakiem spadł z Premier League, został założony przez pracowników firmy produkującej wagi sprężynowe. Stoke City, najstarszy klub w Premier League, założony w 1863 roku nosi przydomek „Garncarze" (Potters), bo jego naturalną „bazą" byli pracownicy lokalnego przemysłu ceramicznego. Słynny Manchester United (początkowo występujący pod nazwą Newton Heath) założyli pracownicy wagonowni w Newton Heath, a West Ham (czyli popularne „Młoty") powstał przy londyńskiej hucie żelaza.

Robotnicze kluby piłkarskie, wbrew początkowym obawom brytyjskich parlamentarzystów, nie tylko nie stały się krzewicielami rewolucji, ale przeciwnie – okazały się cennym narzędziem integracji społecznej, tworząc w wielkich miastach, w których łatwo o alienację przybyłych z małych ośrodków robotników, lokalne społeczności silnie związane wspólną pasją – kibicowaniem „swojej" drużynie.

Równolegle z narodzinami miłości do piłki nożnej rodził się w Anglii związek między piłką i alkoholem, a ściślej popularnym na Wyspach piwem. Jak piszą Tony Collins i Wray Vamplew w książce „Błoto, pot i piwa", związek ten pojawiał się zwłaszcza w tych miejscach, gdzie lokalny browar angażował się w działalność klubu piłkarskiego, a picie lokalnego piwa było w takiej małej ojczyźnie obowiązkiem podobnym, jak wspieranie ulubionej drużyny.

Właściciele angielskich browarów szybko zresztą zauważyli, że kibice piłkarscy wywodzą się z ich naturalnej klienteli (jeden z najstarszych angielskich klubów, Accrington FC wręcz narodził się w pubie – tam odbyło się bowiem zebranie, w czasie którego zdecydowano o stworzeniu klubu) i chętnie wspierały raczkujący futbol. Słynny Liverpool został założony przez piwowara Johna Houldinga, a stadion Anfield Road powstał na terenie wydzierżawionym od innego piwowara, Johna Orrella. Z kolei Manchester United przestałby być może istnieć już w 1902 roku, gdyby nie pieniądze od Browarów Manchesterskich, które przekazały też 60 tys. funtów na budowę stadionu Old Trafford. Nic dziwnego, że kibice odwdzięczali się, konsumując – zapewne nie bez satysfakcji z łączenia przyjemnego z pożytecznym – produkty lokalnych browarów.

Należy tu wspomnieć o jeszcze jednym czynniku, który umacniał związek alkoholu z futbolem. Piłka nożna w środowisku robotników z Londynu, Manchesteru czy Liverpoolu była też narzędziem służącym pewnego rodzaju eskapizmowi. Brytyjski pisarz John Boynton Priestley w powieści „The Good Companions" z 1929 roku pisał, że uczestnictwo w widowisku piłkarskim pozwalało na półtorej godziny „uciec od pracy, czynszu, zasiłku, zrzędzących żon, schorowanych dzieci, złych szefów, kolegów z pracy, a w dodatku pozwalało na ucieczkę wraz z kolegami i sąsiadami". Alkohol towarzyszący piłkarskiemu widowisku niewątpliwie pozwalał – przynajmniej na chwilę – uciekać jeszcze skuteczniej.

Tragedia, która przegnała piwo ze stadionów

Futbol i piwo żyły więc ze sobą w symbiozie aż do lat 80. Wtedy miały miejsce dwa wydarzenia, po których w Wielkiej Brytanii, a wkrótce i w kontynentalnej Europie, uznano, iż alkohol na stadionach nie jest elementem tworzenia niepowtarzalnej atmosfery piłkarskiego święta, lecz źródłem zła.

Najpierw w 1980 roku po finale Pucharu Szkocji, w którym zmierzyli się odwieczni rywale – Celtic Glasgow i Glasgow Rangers (mecz wygrał 1:0 Celtic) – na murawie Hampden Park doszło do bitwy między kibicami obu drużyn, z których wielu do walki miał zagrzewać wypity wcześniej alkohol. Do przywrócenia porządku musiano użyć funkcjonariuszy policji konnej, a kibice do walki używali metalowych prętów, butelek i puszek po piwie, a także elementów zniszczonego ogrodzenia. Archie MacPherson, komentujący tamten mecz, porównał to, co się działo na murawie, do „Czasu Apokalipsy". Kiedy w końcu policji udało się, dzięki posiłkom, opanować sytuację, aresztowano ponad 200 osób.

George Younger, szkocki sekretarz stanu, oświadczył, że zachowaniu kibiców winny jest alkohol. Szkocki parlament w ekspresowym tempie przyjął więc ustawę zakazującą sprzedaży alkoholu na terenie obiektów sportowych. Zakaz ten, w trakcie meczów piłkarskich, obowiązuje do dziś.

Pięć lat później, 29 maja 1985 roku, na godzinę przed finałem Pucharu Mistrzów, w którym Juventus Turyn mierzył się z Liverpoolem, doszło do jednej z największych tragedii w historii piłki nożnej. Pijani kibice Liverpoolu zaczęli rzucać butelkami w kibiców Juventusu. Kiedy ci odpowiedzieli tym samym, Anglicy zaczęli napierać na ogrodzenia oddzielające od siebie sektory fanów z Włoch i Anglii.

Anglicy, z których wielu było uzbrojonych w kastety i kije, dość szybko sforsowali ogrodzenie, co doprowadziło do wybuchu paniki w sektorze kibiców Juventusu. Wielu z nich zaczęło ratować się ucieczką, ludzie się tratowali. A potem zawaliła się część betonowej trybuny, na którą napierali chuligani z Anglii.

Bilans tragedii był przerażający – na trybunach zginęło 39 osób, a ok. 600 zostało rannych. Mecz wprawdzie rozegrano (zwycięskiego gola z rzutu karnego po faulu na Bońku zdobył Michel Platini), ale tuż po meczu Anglia rozpoczęła czas futbolowej pokuty. Na angielskich stadionach zakazano sprzedaży piwa, a rząd Margaret Thatcher wypowiedział stadionowym chuliganom prawdziwą wojnę. W efekcie powstała w 1992 roku Premier League to dziś jedne z najbezpieczniejszych rozgrywek na świecie. Również na meczach Ligi Mistrzów, następczyni Pucharu Mistrzów, nie można się obecnie napić piwa.

Już jednak w latach 90. zaczęto zastanawiać się, czy na pewno źródłem zła na angielskich stadionach było wypijane na nich piwo. W 1996 roku Anglicy zachwycili się tzw. roliganami z Danii – czyli kibicami duńskiej reprezentacji, którzy piwa sobie nie odmawiali, a mimo to zachowywali się przyjaźnie. Na łamach piłkarskiego magazynu „When Saturday Comes" Cathy Cassell i Jon Rea pisali, że „policja i lokalne władze nie kryły zdumienia, że tak duże ilości piwa mogą być spożywane przez tak wielu kibiców piłkarskich, którzy mimo to nie sprawiają żadnych kłopotów". Z kolei w czasie Euro 2012 i 2016 bohaterami mediów byli irlandzcy kibice, którzy nie wylewali za kołnierz, ale – mimo iż ich drużyna częściej przegrywała niż wygrywała – potrafili się bawić, nie sprawiając praktycznie żadnych problemów organizatorom.

Przykład Irlandczyków czy duńskich roliganów zdawał się wskazywać, że alkohol staje się problemem dopiero wtedy, gdy towarzyszą mu „kulturowe predyspozycje" do przemocy. Taki sam wniosek można wyciągnąć, analizując dane o krajach, w których spożycie piwa na statystycznego mieszkańca jest największe. Na liście tej pierwsze miejsce zajmują bowiem Czesi – każdy mieszkaniec tego kraju spożywa rocznie przeciętnie 142 litry piwa na głowę. Ba, na stadionie Viktorii Pilzno w 2017 roku zamontowano ławki rezerwowych w kształcie puszek po piwie (sic!). A jednak o wyczynach piłkarskich chuliganów z Czech czy Austrii (trzecia na liście największych konsumentów piwa na świecie) nie słychać.

Dlatego od kilku lat na Wyspach pojawiają się głosy, by wrócić do korzeni i pozwolić piłkarskim fanom raczyć się piwem na stadionach. Ci, którzy są zwolennikami takich zmian, argumentują, że od czasu Heysel kultura kibicowania w Anglii zmieniła się o 180 stopni. Dziś na stadiony przychodzą rodziny z dziećmi, kary za zakłócanie porządku są surowe i skutecznie egzekwowane, a bilety na mecze Premier League są tak drogie, że jest mała szansa, by ci, którzy szukają jedynie pretekstu do rozróby, decydowali się na taki wydatek. Wprawdzie w czasie mundialu w Brazylii głośna była historia dwóch fanów z Anglii, którzy pokłócili się do tego stopnia, że jeden odgryzł drugiemu kawałek ucha (czemu winne miały być po równo – rasistowskie uprzedzenia i wypity alkohol), ale takie wydarzenia mają być wyjątkami potwierdzającymi regułę.

W angielskiej awersji do piwa na stadionach można też dopatrzyć się pewnej hipokryzji. Z jednej strony bowiem piwo ze stadionów wyproszono, z drugiej – Premier League w latach 1993–2001 miała w nazwie piwo Carling, które było tytularnym sponsorem najwyższej angielskiej klasy rozgrywkowej (dziś zresztą jest to również „oficjalne piwo" angielskiej ekstraklasy). Ponadto swoje „oficjalne piwo" ma również piłkarska reprezentacja Anglii (jest nim... duński Carlsberg). Zasady zasadami, pieniądze pieniędzmi.

Futbolowy luddyzm

Co ciekawe, to właśnie m.in. profesjonalizacja i komercjalizacja futbolu, której symbolem jest obecna Premier League, wywołała sprzeciw części piłkarskich fanów, którego wyrazem jest nieformalny ruch Against Modern Football. To ruch sprzeciwu wobec traktowania klubów jako przedsiębiorstw, kibiców jak konsumentów, a całego futbolu – jako maszyny do zarabiania pieniędzy. Kibice sprzeciwiający się współczesnemu futbolowi „prawdziwej piłki", szukają więc tam, gdzie wygląda ona tak jak u zarania, kiedy robotnicy z fabryki w Manchesterze czy Londynie skrzykiwali się, aby założyć klub. A więc na poziomie piłki nieprofesjonalnej – w regionalnych ligach najniższych szczebli, gdzie za trybuny często robią skarpy wokół boiska, murawa straszy nierównościami, piłkarze raczej nie czarują techniką – ale za to kibic nie czuje się osaczony przez piłkarski marketing, a zagraniczny właściciel nie zmienia herbu i nazwy klubu, i nie sprowadza dziesiątków piłkarzy w żaden sposób niezwiązanych z miastem czy regionem, w którym działa klub. No i piwo leje się tu szerokim strumieniem.

To ostatnie nie jest bez znaczenia, bo jeden z najbardziej znanych serwisów w Polsce dotyczących ruchu Against Modern Football i tzw. groundhoppingu (odwiedzania – i swoistego „kolekcjonowania" – możliwie największej liczby stadionów i stadioników), czyli serwis Kartofliska.pl prowadzony przez Radosława Rzeźnikiewicza, opatrzony jest mottem „Nie ma futbolu bez alkoholu". A sam Rzeźnikiewicz, który przed kilkoma laty relacjonował swoje stadionowe wojaże na łamach serwisu weszło.com, zwracał przy tym uwagę na takie detale jak to, że „Dobra rozgrzewka to podstawa. Część zawodników gospodarzy rozpoczęła ją już godzinę przed meczem w okolicach lokalnego sklepu ogólnospożywczego. Nie ma futbolu bez alkoholu". A odwiedzając Maltę i obserwując tamtejsze rozgrywki, nie omieszkał zauważyć promocji „co szósta lufa gratis" przed jednym z meczów maltańskiej ligi. Generalnie relacje Rzeźnikiewicza to mieszanka zachwytu nad autentyzmem rozgrywek na peryferiach futbolu z przywiązaniem do „tradycji" nakazującej dobry, 8-ligowy mecz podlać kilkoma „małymi jasnymi".

– Jeżeli ktoś potrafi znaleźć umiar w tym wszystkim, to dla mnie nie powinno to być piętnowane, zakazane – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem" jeden z groundhopperów Daniel „Gouda" Tworski. Tworski, który stawia sobie za cel odwiedzić 100 różnych stadionów w ciągu roku, przekonuje, że dla niego „futbol jest powiązany bezpośrednio z alkoholem". – Ktoś, kto powie, że jest inaczej, albo jest dyletantem, albo nie chce powiedzieć prawdy – dodaje. Zastrzega jednak przy tym, że „alkohol nie jest dla wszystkich". – Ja sobie bym alkohol sprzedał, ale mogę odpowiadać tylko za siebie – zastrzega. Ostatecznie jednak wyrokuje, że związek futbolu z alkoholem jest oczywisty.

Nie bez znaczenia jest fakt, że futbol – co wyraźnie widać w zjawisku wspomnianego groundhoppingu – jest zjawiskiem nie tylko sportowym, ale również społecznym. Odwiedzanie stadionów w całej Polsce jest nie tylko okazją do obejrzenia ambitnej walki piłkarzy-amatorów, ale również do poznania nowych ludzi. Daniel „Gouda" Tworski zdradza, że nawet wyrobił sobie wizytówki, którymi wymienia się z kibicami spotykanymi na odwiedzanych przez siebie stadionach. Tak więc pojawiający się w czasie takich spotkań alkohol jest nie tylko „uzupełnieniem" meczu, ale również niewątpliwie „narzędziem" integracji społecznej środowiska.

– Ludzie często piją piwo, by „wpasować się" w otoczenie. To trunek relatywnie tani, który pomaga zyskać poczucie większej więzi z kompanami – tłumaczy w rozmowie z „Plusem Minusem" Christopher Harris, publicysta serwisu World Soccer Talk.

A co z dziećmi?

Kiedy jednak wspomina się o takiej „romantycznej" stronie związku futbolu z alkoholem, nie można przemilczeć bodaj najgroźniejszego aspektu tego mariażu piłki nożnej i piwa – a jest nim wpływ producentów piwa otaczających stadiony marketingową siecią na najmłodszych fanów futbolu. I nie jest to problem teoretyczny. Z badań przeprowadzonych przez brytyjskie organizacje zajmujące się profilaktyką alkoholową wyszło, że w grupie 10–11-letnich uczniów szkół podstawowych w Anglii i Szkocji, aż 47 proc. małych Anglików nie miało problemu ze wskazaniem, że oficjalnym piwem ich reprezentacji jest Carlsberg – taki sam odsetek małych Szkotów kojarzył piwo Carling z ich reprezentacją (Carling był sponsorem Szkockiej Federacji Piłkarskiej do 2014 roku). 45 proc. ankietowanych 10–11-latków kojarzyło też piwo Chang z drużyną Evertonu (do 2017 roku marka tego piwa pojawiała się na koszulkach drużyny z Liverpoolu).

Problem nie byłby być może tak poważny, gdyby na samym rozpoznawaniu marek się kończyło. Niestety – jak wynika z badań opisanych w artykule autorstwa Katherine Brown opublikowanym w 2016 roku w dwumiesięczniku „Alcohol and Alcoholism" wydawanym przez Oxford University Press – dane z siedmiu europejskich krajów (w tym z Polski) wskazują na istnienie związku między intensywnością „alkoholowego marketingu" w sporcie a tendencją najmłodszych do sięgania po alkohol. Skoro bowiem w przerwie meczu reprezentacji Polski na mundialu młody kibic z Polski zobaczy uśmiechniętego Adama Nawałkę w reklamie, która kończy się wznoszeniem toastu za reprezentację piwem Warka, to nawet umieszczona w reklamie informacja, że alkohol jest przeznaczony tylko dla osób pełnoletnich może nie zatrzeć w jego głowie konotacji: mecz – kibicowanie – górą nasi – piwo.

Opium dla mas

Biorąc pod uwagę ogromne pieniądze, jakie stoją za piwno-futbolowym mariażem, trudno jednak spodziewać się, by w najbliższym czasie związek futbolu z alkoholem miał osłabnąć. Rob Nesbit, autor bloga thisdrinkinglife.com, który już przy okazji poprzedniego mundialu oferował kibicom „piwny mundial" (proponował, by w trakcie każdego meczu w czasie jednej połowy raczyć się piwem pochodzącym z kraju jednej z biorących udział w spotkaniu drużyn, a w drugiej połowie skosztować piwa rywali – i na koniec rozstrzygnąć, kto wygrywa taki piwny pojedynek) w rozmowie z „Plusem Minusem" przypomina o wspomnianych już wcześniej korzeniach piłki nożnej – robotniczego sportu dającego pierwszym kibicom rozrywkę, której brakowało w ich życiu. – Cały tydzień pracowałeś w fabryce, a w sobotę czekał na ciebie futbol i piwo – mówi. I dodaje, że niewiele dyscyplin sportowych jest na tyle złożonych, że pozwala po zakończeniu rozgrywki na wielogodzinne debaty i spieranie się o to, co mogło pójść inaczej, co sprawia, że piwo „przydaje się" kibicom jeszcze długo po ostatnim gwizdku sędziego. Nawet jeżeli – ze sportowego punktu widzenia – mecz nie stał na najwyższym poziomie. – Tanie piwo i kiepski futbol to opium dla mas – ocenia Nesbit.

W jednym z odcinków kultowego serialu animowanego „The Simpsons" główny bohater, Homer, postanowił zrezygnować z picia piwa – i po raz pierwszy, zupełnie trzeźwym okiem, spojrzał na mecz baseballu. – Nigdy wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak nudny jest ten sport – narzekał wkrótce po rozpoczęciu rozgrywki. I kto wie, czy ta refleksja twórców amerykańskiej kreskówki, włożona w usta jej bohatera, nie jest najtrafniejszą odpowiedzią na pytanie o źródła związku futbolu z alkoholem? Bo może, gdyby spojrzeć na sprawę okiem zupełnie trzeźwego Homera Simpsona, 0:0 po 90 minutach meczu z gatunku tych określanych mianem „piłkarskich szachów" okazałoby się nie najlepszym wykorzystaniem wolnego czasu?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy Brazylia przygotowywała się do organizacji mundialu w 2014 roku, poważnym problemem dla FIFA, międzynarodowej federacji piłkarskiej, będącej dysponentem praw do piłkarskich mistrzostw świata, stał się obowiązujący w Brazylii od 2003 roku zakaz spożywania alkoholu na stadionach. Brazylijski Kongres był zdecydowany, aby – mimo zbliżającego się mundialu – zakaz utrzymać, co postulował m.in. ówczesny minister zdrowia Alexandre Padilha.

Z wizytą do Brazylii udał się wówczas sekretarz generalny FIFA Jérôme Valcke (obecnie objęty zakazem działania w piłce do 2028 roku w związku z aferą korupcyjną), który z miejsca oświadczył, że jeśli chodzi o dostępność alkoholu na stadionach, FIFA jest bardzo pryncypialna. – Napoje alkoholowe są częścią mistrzostw świata FIFA, więc będziemy je mieć na stadionach. Wybaczcie, jeśli brzmię arogancko, ale to kwestia, która nie podlega negocjacjom – mówił wówczas Valcke. – To, że będziemy mogli sprzedawać piwo, musi być gwarantowane przez prawo – dodawał.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami