Melodia marzenia rozlega się w naszych myślach niemal wyłącznie w akompaniamencie skrzypiącej rzeczywistości. Więc im gorzej za oknem, tym piękniej w bliżej nieokreślonej przyszłości – powinno głosić prawo zachowania dobrego nastroju, kompensują czar utopii. Im szerszymi strumieniami zalewa mnie krew przy sklepowej kasie, tym częściej uciekam do świata, w którym obejść się mogę bez większości rzeczy wypełniających sklepowy koszyk. A reszta – to, czego naprawdę chcę i potrzebuję – czeka na mnie tuż za progiem.
Może i to najmniej spektakularna ze wszystkich utopii, za to najlepiej sprawdzona. Rodziła się nie w zadymionych papierosowym dymem kawiarniach, w toku zażartej dyskusji intelektualistów, tylko w kuźniach i podczas wiejskich zabaw. Nie ubzdurali jej sobie zanurzeni po szyję w excelowych tabelkach technokraci, lecz przetestowały na własnej skórze dziesiątki pokoleń. To marzenie o świecie, który odzyskał barwę, smak i zapach. Zrzekł się za to kredytu hipotecznego, centralnego ogrzewania i karty Multisport. Nie potrzebuje skomplikowanych narzędzi gimnastycznych, bo zmęczenie ma w nim swój cel i kierunek. Każda kropla potu wynika z pory roku, a nie tylko marzenia o idealnej sylwetce; służy życiu i jego prawdziwym potrzebom, a nie tylko potrzebie podobania się na Instagramie. Świata mniejszej wygody i komfortu, za to zapomnianych dawno radości. Gdzie ciepło jest czymś więcej niż tylko pozycją na wykazie rachunków. Trzeba się trochę nakrzątać, żeby je zapewnić, za to można je potem usłyszeć i zobaczyć.
Czytaj więcej
Symbolem człowieka Zachodu jest dziś człowiek w pędzie, tak jak niegdyś był człowiek trzymający książkę. Symbolem człowieka Wschodu jest modlący się człowiek". Kiedy Sándor Márai niemal sto lat temu wyruszył w podróż po Bliskim Wschodzie (relacja z niej znajduje się w wydanej właśnie przez Czytelnika książce „Śladami bogów"), największe wrażenie zrobiły na nim nie krajobrazy ani zabytki, przeszłość zaklęta w kamieniu i ziemi, tylko ludzie. Przyszłość zapowiedziana przez gest. Ten, do którego Europejczyk przestał być zdolny, na widok którego coś w nim w środku skręcało się z zażenowania. Gest modlącego się człowieka. W biały dzień, na środku ulicy, pośród straganów i w bramach. Potrafiącego uklęknąć w kurzu i brudzie, skrzyżować ręce na piersi, pochylić głowę aż do ziemi. Referując tym samym istnienie czegoś dużo ważniejszego niż obyczaj, rytuał, a nawet religijna gorliwość. Zdając sprawę z gotowości i motywowanego przez nią stałego napięcia ciała i woli.
„You may say I'm a dreamer", jak mawiał mój imiennik z Liverpoolu. Tylko proszę mi wcześniej wytłumaczyć, dlaczego miarą postępu jest wiara, że sam mogę wybrać swoją płeć, ale już samodzielne wypieczenie chleba czy wyrobienie masła ma być zanurzonym w odmętach przeszłości dziwactwem? I czemu świat taki, jakim przestał być stosunkowo niedawno, a trwał za to przez kilkanaście wieków, podczas których zdążył obrosnąć świętami i zwyczajami, baśniami i mądrością, nazywany jest bezkarnie utopią? Za to zimny, technokratyczny projekt wykuwany w gabinetach przez zdziecinniałych demiurgów ochrzczony został mianem bezalternatywnego scenariusza przyszłości. Uwierzyliśmy w świat bez gotówki i emisji CO2 do atmosfery, a wyśmiewamy marzenie o życiu, w którym nie będą potrzebne regularne wizyty w dyskoncie. Co jest z nami nie tak?