Czy ryba piła piła?

Ludzie są zaprojektowani do picia" – pisze już w pierwszym rozdziale swojej książki „Krótka historia pijaństwa" Mark Forsyth. „Naprawdę jesteśmy w tym dobrzy" – dodaje i zaraz przechodzi do teorii ewolucji, uzasadniając, iż po to zeszliśmy z drzew, by sięgnąć po spadłe, lekko nadfermentowane owoce, by się wstawić.

Publikacja: 10.08.2018 18:00

Czy ryba piła piła?

Foto: Getty Images

To zejście to pomost do świata zwierząt, które potrafią chlać ile wlezie, od mrówek po słonie. Są bowiem zwierzęta, które piją notorycznie, i takie, które sięgają po alkohol okresowo np. pawiany. Te, jak my kiedyś, zrzucają owoce z drzew lub winogrona z krzewów i czekają, aż przefermentują. Urządzają wtedy imprezkę, na końcu której wpadają w amok, niszcząc całe połacie winogradów. Niektóre winiarnie w RPA mają wpisane w biznesplan 10-procentowe straty spowodowane przez te małpy – mimo zastosowania najnowszych technologii, nie można ich przepędzić z winnic, a strzelać do nich nikt nie chce.

W książce Forsytha nic o Polsce nie ma (co wyjaśnia w posłowiu Robert Makłowicz), bo to jednak „krótka" historia. Jest za to jazda po wszystkich kulturach od zarania dziejów, które piły z różnych powodów – od rytualnych po religijne i lecznicze. Bo jest oczywistym, że pili absolutnie wszyscy, nawet ci, którym zabraniała tego religia, jak i takie kultury, które nawet nie zabierały się do pracy (nie było im wolno!) bez porządnego, porannego haka.

Nasz własny dorobek w opisach picia jest jednak całkiem spory, wstydu nie ma. Ksiądz Jędrzej Kitowicz napisał w XVIII w. słynny „Opis obyczajów za panowania Augusta III". Wtedy nie było to zabawne, dziś można rąbnąć ze stołka ze śmiechu.

Z czasów studenckich pamiętam fragment z pierwszego wydania „Bożego igrzyska" Normana Daviesa o życiu towarzyskim (pijackim) w XVII-wiecznym Gdańsku, kiedy to pewien francuski interesant trafił do miejscowej gospody. Opis jest zbyt długi, by go przytaczać w całości, dość wspomnieć, że nieszczęśnik był śmiertelnie przerażony tym, co go spotkało. Musiał pić na pohybel Turkom, obiecać, że zostanie zięciem jednego ze szlachciców, którzy przymuszali go do picia, oraz całować szablę tegoż, która to uratowała onegdaj całą Rzeczpospolitą.

„Polski słownik pijacki" Juliana Tuwima z 1935 r. nie opisuje naszych obyczajów pijackich, jednak zebrana w dziele terminologia daje ich jasny obraz np. „Chrupać sroczkę" czy „ciągnąć jak lewar". Niektóre są tak piękne, że biją na głowę najsłynniejsze w moim mniemaniu literackie wyrażenie wszech czasów zawarte w serialowej adaptacji „Mistrza i Małgorzaty" Macieja Wojtyszki z 1988 r., które wypowiada podpity Janusz Gajos do Anny Dymnej, chcąc ją poderwać na pogrzebie: „Jednakowoż piękny mamy dzisiaj dzień".

Wątpię, by jakikolwiek naród miał tyle zdumiewających, a jednocześnie tak precyzyjnych określeń, co my. Zwykle mówiąc o toastach, wspomina się Gruzinów, bo są oni w tym mistrzami, ale głównie z uwagi na długość przemówień, ich wielowątkowość, odniesienia do wolności, miłości czy braterstwa. U nas wystarczy: „Ciach babkę w piach" i to załatwia wszystkie polskie problemy społeczno-międzynarodowe i jednoczy pijących.

Mamy także „Alkoholowe dzieje Polski" Jerzego Besali sprzed kilku lat – dzieło wybitne, zajmujące się czasami od okresu piastowskiego aż po rozbiorowy upadek.

Dzieło Forsytha nie jest pierwszym tego typu opracowaniem w Polsce, jak wspomina się na okładce. Kilka lat temu ukazało się świetne, trzykrotnie większe opracowanie Iaina Gately'ego „Kulturowa historia alkoholu", która także do wielu spraw podchodzi z humorem. Bo chyba, oprócz klinicznych przypadków, inaczej się nie da. Jednak i ta pozycja nie wyczerpuje tematu, bo tego uczynić nie sposób.

Czyta się wybornie (zwróćmy uwagę na tłumaczenie!) i niemal radośnie, bo humor autora nie opuszcza. Dygresje Forsytha czasem rąbią między oczy – jak choćby ta o Anglikach, którzy byli agresywni, kiedy wypili kilka kufli piwa, jednak kiedy podano im francuskie wino, stali się szarmanccy, eleganccy i dowcipni. Lub ta, kiedy „upijano" grupę doświadczalną piwem bezalkoholowym, nie informując ich o naturze napoju.

Książka jest wręcz „zaprojektowana" do czytania, a czy my do picia?

„Krótka historia pijaństwa" Mark Forsyth, przeł. Paweł Korombel, Wydawnictwo Dolnośląskie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

To zejście to pomost do świata zwierząt, które potrafią chlać ile wlezie, od mrówek po słonie. Są bowiem zwierzęta, które piją notorycznie, i takie, które sięgają po alkohol okresowo np. pawiany. Te, jak my kiedyś, zrzucają owoce z drzew lub winogrona z krzewów i czekają, aż przefermentują. Urządzają wtedy imprezkę, na końcu której wpadają w amok, niszcząc całe połacie winogradów. Niektóre winiarnie w RPA mają wpisane w biznesplan 10-procentowe straty spowodowane przez te małpy – mimo zastosowania najnowszych technologii, nie można ich przepędzić z winnic, a strzelać do nich nikt nie chce.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie