Czy warto umierać za Lizartzę

Baskijka, która czuje się Hiszpanką, z narażeniem życia próbuje wyrwać mieszkańców małego miasteczka z objęć fanatyków powiązanych z ETA i zaprowadzić tam rządy prawa

Publikacja: 08.03.2008 01:02

Czy warto umierać za Lizartzę

Foto: Forum

Z panią burmistrz Reginą Otaolą spotykam się nie w ratuszu w Lizartzy – gdzie przyjeżdża rzadko i zawsze z silną obstawą – ale w znacznie bezpieczniejszej, nowej, pachnącej jeszcze lakierem i farbą siedzibie prawicowej Partii Ludowej (PP) przy ulicy Illunbe w San Sebastian. Niełatwo się z nią umówić. To końcówka kampanii przed wyborami do Kortezów, a ona ubiega się o mandat w Senacie z pierwszego miejsca listy swojej partii w prowincji Guipuzcoa. Mała, drobna, tryskająca energią kobietka, nie kojarzy się z szeryfem z Dzikiego Zachodu, choć – jak mówi – właśnie tak się czuła, gdy w zeszłym roku podjęła się przywrócenia hiszpańskiego porządku w bastionie ekstremy.

W Guipuzcoa – najbardziej baskijskiej z trzech prowincji Kraju Basków – pełno jest takich miejsc, jak oddalona o 31 km od San Sebastian, licząca 600 mieszkańców Lizartza. Położone z dala od ważnych dróg, ukryte wśród gór, są małymi ojczyznami dla społeczności hermetycznie zamkniętych, wrogich wobec obcych, ślepo przywiązanych do idei, nad których sensem niewielu się zastanawia.

Kto nie wierzy w wielką Euskal Herria – Kraj Basków od Nawarry po Francję – wyjeżdża jak najdalej i nie wraca. Od pierwszych wyborów samorządowych po śmierci generała Franco rządziła tu izquierda abertzale, „patriotyczna” lewica, ortodoksyjnie marksistowsko-leninowska, od zawsze powiązana z ETA, organizacją zbrojną Basków, z rąk której zginęły setki polityków, wojskowych, policjantów i zwykłych pechowców.

W ponad 90 proc. takich miejscowości jak Lizartza nigdy nie wywiesza się hiszpańskich flag. Jeśli ktoś uważa się za Hiszpana, trzyma język za zębami. Sąsiedzi pilnują się nawzajem, by nie mówić językiem „okupanta”, uwięzionych terrorystów z ETA czci się jako męczenników. Do niedawna, gdy któremuś z nich wybuchła w ręku bomba, nim zdążył ją przyczepić do podwozia czyjegoś samochodu, albo zastrzeliła go policja, okryta baskijską flagą trumna ze szczątkami „bohatera” była wystawiana w siedzibie władz rodzinnego miasteczka, by wszyscy – z burmistrzem na czele – mogli oddać mu hołd. Tak w nienawiści do Hiszpanii i uwielbieniu dla ETA hodowano kolejne pokolenia kandydatów na terrorystów.

Ostatnio jednak klimat wobec politycznego zaplecza terrorystów zaczął się zmieniać. Za rządów PP i José Marii Aznara partia Herri Batasuna została wyjęta spod prawa, a jej kierownictwo trafiło do więzienia pod zarzutem współpracy z ETA. Próbowała się odradzać jako Euskal Herritarrok, Batasuna, ostatnio Baskijska Akcja Nacjonalistyczna (ANV), by móc nadal zgłaszać kandydatów w wyborach, ale hiszpański wymiar sprawiedliwości na czas ucinał hydrze nowe głowy.

W 2003 roku z powodu delegalizacji Batasuny ekstremiści pierwszy raz od prawie ćwierć wieku nie mogli stanąć do wyborów w Lizartzy. PP wykorzystała to, by zawalczyć o władzę w miasteczku, gdzie wcześniej nie miała szans, bo uważano ją tu – tak jest do dziś – za namiestniczkę „hiszpańskiego okupanta”. Rządząca od lat całym Krajem Basków umiarkowana Baskijska Partia Nacjonalistyczna (PNV) odebrała to jak policzek. Choć wielu mieszkańców Lizartzy ma o niej jak najgorsze zdanie (uważają, że puszcza się z każdym rządem w Madrycie i zdradza interesy Basków), zaciskając zęby oddawali głosy na PNV, by tylko nie wygrała znienawidzona partia Aznara. Burmistrzem Lizartzy został wtedy jeden z najpopularniejszych nacjonalistów – Joseba Egibar. Mieszkańcy zgotowali mu piekło. Bojkotowali radę miejską, na każdym kroku dawali mu odczuć, że jest persona non grata. Zaszczuci radni dezerterowali jeden po drugim. Egibar w końcu też się poddał.

W wyborach w maju 2007 roku PNV nie znalazła już takich kamikadze. – Przeszli tam prawdziwą drogę krzyżową – przyznaje Manuel Huertas, sekretarz generalny partii socjalistycznej w prowincji Guipuzcoa. – Duża część mieszkańców Lizartzy nie toleruje poglądów innych niż ich własne. Nie tylko odrzucają zasady demokracji, ale w dodatku używają przemocy – mówi.

Na placu boju w Lizartzy została tylko Partia Ludowa. Dlaczego mieszkańcy nie zbojkotowali wyborów z Reginą Otaolą w roli głównej? Bo ekstrema z ANV i nacjonaliści kazali im iść do urn, by móc zmierzyć swą popularność w Lizartzy. Jedni zarządzili skreślenie wszystkich, drudzy kazali wrzucać czyste karty. Dzięki temu dowiedzieli się, że ekstremę poparło 186 z 355 głosujących, a PNV – 142. Na PP głosowało 27 osób. Ale to ta partia wygrała wybory, bo tylko na nią oddano ważne głosy. W taki sposób polityk PP została burmistrzem w bastionie fanatycznych separatystów. To pierwszy i jedyny taki przypadek.

– Nie mam zielonego pojęcia, kim jest tych 27 śmiałków, którzy mnie wybrali – mówi Regina Otaola. Nikt się tam nie przyzna, że poparł Partię Ludową. Zwyczajnie się boją.

– Pani się nie boi?

– Ja strach mam już za sobą. Od 12 lat zajmuję się polityką w Kraju Basków. Zanim zostałam burmistrzem Lizartzy, byłam radną w Eibar, skąd pochodzę – jestem Baskijką! Od prawie dziesięciu lat muszę wszędzie chodzić z eskortą, bo ETA zabiła tylu moich kolegów. Źle się tak żyje. Od chwili, gdy wychodzę z domu, do chwili, gdy wracam, mam cały czas dwóch ludzi za plecami. Co to za wolność? – pyta, wzruszając ramionami.

– Regina pokazała, że jest odważna, chce bronić prawa, ale także interesów mieszkańców Lizartzy – mówi jej partyjny kolega José Eugenio Azpiroz, członek izby niższej Kortezów, ubiegający się w wyborach 9 marca o reelekcję z pierwszego miejsca na liście w prowincji Guipuzcoa. – Jestem przekonany, że tak naprawdę Partia Ludowa ma tam o wiele więcej zwolenników, niż otrzymała głosów. Inne partie dały za wygraną, by nie komplikować sobie życia. Ale my nie boimy się ludzi.Chcemy, by w miejscach takich jak Lizartza, mogła ubiegać się o władzę jakakolwiek partia, nie drżąc o życie polityków, o to, że kogoś pobiją czy spalą. To nie jest z naszej strony żadna prowokacja.

Inne zdanie mają na ten temat rywalki PP w Kraju Basków. – Partia Ludowa wykorzystuje politycznie Lizartzę, by zebrać głosy w wyborach w Hiszpanii – mówi deputowany PNV do baskijskiego parlamentu Luke Uribe-Etxebarria. – W miasteczku powstała z tego powodu nienormalna sytuacja. Skład rady miejskiej nie odzwierciedla poglądów politycznych mieszkańców – podkreśla.

– Wykorzystywanie terroryzmu w celach politycznych to dla PP nic nowego – wtóruje mu socjalista Huertas. – My nie rządzimy w żadnej miejscowości zdominowanej przez takich zaciekłych nacjonalistów jak ci z Lizartzy. Nie ubiegamy się o to. Nie ze strachu. Nie chcemy rządzić miejscowościami, w których zdobędziemy parę głosów na krzyż. – mówi.

– Otaola nie ma demokratycznego mandatu do rządzenia w Lizartzy. Pełni tę funkcję dzięki 27 głosom, podczas gdy absolutną większość miała tam ANV, której lista została unieważniona. PP stara się narzucić za wszelką cenę swoją politykę w Kraju Basków. Lizartza jest tego oczywistym przykładem – denerwuje się Marine Pueyo, wybrana do rady miejskiej Pampeluny z listy radykalnej ANV.

Zaprzysiężenie Reginy Otaoli odbyło się w lipcu ubiegłego roku wśród wznoszonych przez mieszkańców okrzyków: „faszyści”, „łajdacy”, „psy”, w ratuszu otoczonym przez zamaskowanych antyterrorystów. Za każdym razem, gdy ona i sześcioro radnych zbierają się na posiedzeniach w Lizartzy, policja blokuje drogi i zaciąga straż przed ratuszem. Pani burmistrz nie ma stałych dni ani godzin urzędowania. Nigdy nie wiadomo, kiedy się pojawi. – Brak przyzwyczajeń to podstawowa zasada bezpieczeństwa – recytuje.

Kiedy przyszła pierwszy raz do pracy, zobaczyła, że wszystkie urzędowe druki są opatrzone wzywającymi do uwolnienia skazanych terrorystów z ETA napisami: Presoak etxera (więźniowie do domu). Kazała je wymienić. Zadbała o to, by nowe były dwujęzyczne – baskijsko-hiszpańskie, jak nakazuje prawo, którego nikt tu nie przestrzegał. Usunęła ze ścian urzędu galerię zdjęć „męczenników”.

Najśmielszą decyzją nowej burmistrz było jednak wywieszenie – pierwszy raz od 30 lat – flagi Hiszpanii na balkonie ratusza i w sali posiedzeń pomiędzy baskijską ikurrinią i sztandarem Lizartzy. Gdy wciągała ją na maszt, usłyszała: „Umrzesz!”. Może lepiej by było dla niej, gdyby puściła tę pogróżkę mimo uszu. Ale ona złożyła skargę na policji. Sprawa jest w toku. Krzykacz może trafić na lata do więzienia, odpowie bowiem za „domniemaną groźbę zamachu terrorystycznego”. W grudniu ubiegłego roku ktoś flagę spalił. Roztrzęsiona Regina ściągała z masztu zwęglone, żółto-czerwone szczątki materiału. Na policję poszedł kolejny donos o znieważeniu barw państwa.

Po co fotografujesz to żółte g... na tej k... fasadzie? – pyta ktoś za moimi plecami. Flaga Hiszpanii wisi na swoim miejscu na balkonie ratusza, między dwiema pozostałymi. Czy jej obecność znaczy, że burmistrz Otaoli udało się zhispanizować Lizartzę?

– To przecież jest Hiszpania! – protestuje. Wie, że to nie koniec walki. – Za każdym razem, gdy tam jadę, zastanawiam się, co mnie tym razem czeka – przyznaje.

Tego nie wie nikt, mogę jej natomiast opowiedzieć o Lizartzy, jaką widziałam dzień wcześniej. Prawie wszystkie domy położone wokół trawiastego placyku, przy którym stoi ratusz, mają balkony zasłonięte flagami baskijskimi, na wielu wiszą również transparenty z żądaniem uwolnienia więźniów z ETA. Regina może podziwiać z okna ten festiwal fanatyków baskijskości, urządzony chyba wyłącznie dla niej, po to, by pokazać jej, kto tu naprawdę rządzi. Na domach położonych wyżej, niewidocznych z ratusza, baskijskich flag ani haseł dziwnym trafem nie ma.

Ratusz to piętrowy budynek o białych ścianach z elementami pruskiego muru i dużym balkonem z piękną balustradą z kutego żelaza. Kiedy w styczniu do Lizartzy przyjechał były premier José Maria Aznar, by dodać otuchy Reginie, stanął na balkonie obok niej. To może zwiększyło szanse pani burmistrz na fotel senatora w Kortezach, ale na pewno nie poprawiło jej notowań w miasteczku. Na ścianach pojawił się skrót PP z wielką czarną swastyką i napisy: „Otaola Aznar zostawcie nas w spokoju”, „Otaola precz”. Na murze kościoła – gigantyczny transparent z żądaniem amnestii dla terrorystów.

Taksówkarz, który zawiózł mnie do Lizartzy z oddalonej o dziewięć kilometrów Tolosy, uprzedza, że nie znajdę tu chętnych do rozmowy o „niej”. Miejscowi nienawidzą Reginy także za to, że z jej powodu wokół ich ukrytego wśród wzgórz miasteczka, zrobiło się nagle tak głośno. – Najlepiej iść do baru. Słyszałem, że właściciele mówią po hiszpańsku – radzi wskazując ręką szyld z napisem Ostatua.

Chyba nie miał na myśli miniaturowej Azjatki, którą ledwo widać zza lady. Kto by w tym wiwarium baskijskiej ekstremy jadł chińszczyznę? Chociaż, z drugiej strony, Chińczyk pewnie jest tu lepiej przyjmowany niż gość z Madrytu.

Malutką salkę wypełnia ośmiu podochoconych miejscowych ze szklaneczkami w rękach. Mówią wszyscy na raz, tak głośno, że muszę krzyczeć, zamawiając kawę. O czym rozmawiają, nie wiadomo. Z potoku baskijskiego nie wyławiam znajomych nazw ani nazwisk, więc chyba nie o przedwyborczej debacie premiera Zapatero z liderem prawicowej opozycji Rajoyem ani o niepodległości Kosowa. Z głośnika zawieszonego nad głowami Basków lecą anglosaskie przeboje. W telewizorze bezgłośnie przemawia Raul Castro. W powietrzu unoszą się promile, za to zero dymu: wydanego przez Madryt zakazu palenia papierosów się tu przestrzega. Pali się flagi. Basków płoszy grupa młodych ludzi wyglądających, jakby urwali się z wycieczki. Okolice Lizartzy upodobali sobie amatorzy nordic-walkingu, rozpoznawalni po solidnych butach, kijkach i plecaczkach. Bar wypełnia nagle śmiech i hiszpańszczyzna. Chinka się ożywia. Baskowie znikają bez pożegnania. Za drzwiami rozchodzą się bez słowa. Każdy idzie w swoją stronę.

Regina nie wierzy, że wszyscy w Lizartzy są przeciwko niej. – Dwudziestu krzykaczy to jeszcze nie całe miasteczko – mówi. – Większość w głębi duszy cieszy się, że nie rządzą już radykałowie.

– Nie słychać jakoś, by pani burmistrz mówiła o sprawach życia codziennego mieszkańców. O szkole, moście – zauważa z przekąsem Uribe-Etxebarria z PNV. – Rolą lokalnych władz jest poprawiać życie ludziom. Lizartzy potrzebna jest najbardziej normalność, a nie propaganda, jaką uprawia tam Partia Ludowa. Wie pani, że ona ani nie jest stamtąd, ani tam nie mieszka? Podobnie jak wszyscy jej radni – To prawda, że zanim zostałam burmistrzem, nie miałam żadnych związków z Lizartzą, ale uważam, że to bez znaczenia. Ważne jest to, co robimy. Duża grupa mieszkańców jest zadowolona. Widzą, że pracujemy dla nich – broni się Otaola.

– Na początku bali się przychodzić do nas i opowiadać o swoich problemach. Potem się ośmielili. Najwięcej jest kłopotów z drogami lokalnymi. Zimą są oblodzone, samochody wpadają w poślizg. Prosili też o założenie światła na cmentarzu. Teraz pogrzeby mogą się odbywać tylko do zmroku. A ludzie pracują, nie mogą chodzić w dzień na pogrzeby. Chcą też, żeby wybrukować drogi na cmentarzu. Prosili o chodniki dla pieszych. O odbudowę mostu. Zrobiliśmy budżet na rok 2008 i będziemy to wszystko powoli realizować – zapewnia.

– Na odległość? Przez telefon? Z siedziby PP w San Sebastian?

– Co tydzień spędzam dzień lub dwa w Lizartzy.

– Co myślą o tym wszystkim pani bliscy? Naraża pani przecież także ich. Okazuje się, że ta 56-letnia kobieta jest niezamężna i nie ma dzieci.

– Tak jest łatwiej?

– Rzeczywiście, mnie jest łatwiej, ale inni mają rodziny, dzieci i też to robią. Dlatego walczę o to, by w Kraju Basków politycy nie bali się, że ktoś ich zabije. Nie można już nigdy dopuścić do tego, by działały tu legalnie partie, które popierają przemoc, by osiągnąć swoje cele. Demokracja ma mimo wszystko granice...

Życzę jej sukcesu w niedzielnych wyborach do Kortezów. Nie zaprzecza, gdy zauważam, że łatwiej być senatorem w Madrycie niż burmistrzem w Lizartzy. Ale w Hiszpanii te funkcje można łączyć.

Z panią burmistrz Reginą Otaolą spotykam się nie w ratuszu w Lizartzy – gdzie przyjeżdża rzadko i zawsze z silną obstawą – ale w znacznie bezpieczniejszej, nowej, pachnącej jeszcze lakierem i farbą siedzibie prawicowej Partii Ludowej (PP) przy ulicy Illunbe w San Sebastian. Niełatwo się z nią umówić. To końcówka kampanii przed wyborami do Kortezów, a ona ubiega się o mandat w Senacie z pierwszego miejsca listy swojej partii w prowincji Guipuzcoa. Mała, drobna, tryskająca energią kobietka, nie kojarzy się z szeryfem z Dzikiego Zachodu, choć – jak mówi – właśnie tak się czuła, gdy w zeszłym roku podjęła się przywrócenia hiszpańskiego porządku w bastionie ekstremy.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy