Płać albo zgiń

Banda typów spod ciemnej gwiazdy obraca milionami funtów i doprowadza do bankructwa najcenniejsze marki na świecie. Tak w niewielkim uproszczeniu wygląda stan największej i najbogatszej ligi piłkarskiej na świecie.

Publikacja: 05.03.2010 19:50

Bracia Glazer, właściciele Manchester United

Bracia Glazer, właściciele Manchester United

Foto: AP

Sven Goran Eriksson nawet u szczytu swoich sukcesów z piłkarską reprezentacją Anglii nie należał do pupilków angielskiej prasy. Tabloidy pastwiły się nad nim za to, że nie jest Anglikiem, za zimny charakter, nieodpowiednie kochanki, zbyt duże zarobki itd., a znawcy – za niedostatecznie albo zbytnio skomplikowany styl gry oraz, jak zwykle, za porażki, bo przecież każdy trener w końcu przegrywa.

Jednak historia, w której Szwed odegrał ostatnio główną rolę, jest tak kuriozalna, że nikomu nie chce się nad nim znęcać. Co więcej, pokazuje ona, jak zamulonym bagnem stał się biznes piłkarski w Anglii i jak niezbędna jest jego reforma – zanim kolejne kluby nie zapadną się pod naporem napalonych na szybki zysk szemranych typów.

W lipcu ubiegłego roku Eriksson podpisał kontrakt z najstarszym zawodowym klubem angielskim Notts County. Decyzja Szweda – znanego i utytułowanego szkoleniowca – wydawała się ryzykowna, ale w granicach zdrowego rozsądku. Nowi właściciele klubu, konsorcjum biznesmenów z Bliskiego Wschodu reprezentowane przez dwóch przedsiębiorców z wyspy Jersey, obiecywali odrodzenie jednej z najstarszych marek piłkarskich na świecie. Zapowiadano rozbudowę stadionu, zakupy nowych piłkarzy, stworzenie sieci klubów satelickich, z których Notts County czerpałby talenty.

Zadaniem postawionym Szwedowi był awans do Premiership – cel trudny, ale przecież całkiem realny, zwłaszcza że przyjściu do klubu Erikssona towarzyszył nie mniej sensacyjny transfer byłego reprezentanta Anglii Sola Campbella z Portsmouth i młodego bramkarza Manchesteru City Kaspera Schmeichela. Sam Eriksson miał ponoć zarobić na swoim nowym stanowisku 2 miliony funtów rocznie i z czasem otrzymać 10 proc. akcji klubu. Tak oto czwartoligowy klub wynajął sobie światowej sławy szkoleniowca i zagwarantował mu życie na poziomie klubu Ligi Mistrzów.

Tymczasem w realu sprawy wyglądały nieco inaczej niż w marzeniach. Sol Campbell zerwał pięcioletni kontrakt już po pierwszym meczu. Szybko okazało się, że nie ma żadnej modernizacji stadionu, szatni, boisk, są za to niespłacone długi. Pod presją Erikssona i mediów dyrektorzy klubu wyjawili, że jego właścicielami są rodziny Shafi i Hyat posiadające „rozległe interesy” na Bliskim Wschodzie, w Japonii, Kazachstanie i Pakistanie. Po kilku dniach dziennik „The Guardian” trafił do rodziny Shafi i jej niewielkiego warsztatu kamieniarskiego pod Islamabadem. Właściciel nie wiedział nawet, co to jest Notts County, i jak się okazało, nie posiada żadnych „rozległych interesów” nawet pod Islamabadem.

Eriksson, kibice, piłkarze zostali ordynarnie oszukani, władze Ligi Piłkarskiej – organizacji nadzorującej futbol zawodowy w Anglii poniżej Premiership – nałożyły na klub zakaz transferów, urząd podatkowy wystąpił o spłatę należnych zaległości, biznesmeni z Jersey, zabezpieczeni prawnie, wycofali się z klubu.

Dziwne przejęcie Notts County przez nieistniejące konsorcjum zakończyło się dla klubu szczęśliwie. Uniknął on bankructwa, a nawet przejęcia przez zarząd komisaryczny, ma dziś nowego prezesa, Eriksson zrezygnował z sądzenia się o obiecaną odprawę i zadowolił dwoma pensjami. Jednak historia ta zawiera wszystkie elementy, które pokazują istotę choroby drążącej angielski futbol. Są w niej wygórowane oczekiwania klubów, podejrzani inwestorzy, transfery, na które klubu nie stać, niebotyczne pensje oferowane trenerom i piłkarzom, a na koniec nieunikniony upadek. I jeszcze jedna ważna uwaga: większość operacji odbywa się zgodnie z prawem, na początku może przynieść sukcesy sportowe i cieszy się nawet poparciem kibiców.

W 2008 roku UEFA ujawniła, że 18 klubów Premiership posiadało większe długi (równowartość 4 mld euro) niż 714 pozostałych klubów europejskich najwyższych klas rozgrywkowych. Od powstania Premiership w 1992 roku realnie zbankrutowały 53 kluby zawodowe. Zwykle do bankructwa jako takiego nie dochodzi, gdyż angielskie prawo jako ostatnią deskę ratunku przewiduje oddanie go w zarząd komisaryczny. Do niedawna ofiarami futbolowej manii wielkości padały głównie kluby niższych lig, jednak pod koniec lutego po raz pierwszy pod zarząd komisaryczny trafił klub ekstraklasy Portsmouth.

Dziś cała piłkarska Anglia leje krokodyle łzy nad jego losem, jednak najciekawsze w całej sprawie jest to, że władze Portsmouth nie tylko nie łamały prawa, ale też działały dokładnie w myśl modelu, który od niemal 20 lat zdominował angielski futbol. Jego główną zasadą jest wydawanie ponad stan bez względu na skutki, gdyż tylko to może zapewnić przetrwanie w gronie najlepszych. W praktyce chodzi o zapewnienie trenerowi milionów na transfery, a piłkarzom pensji, które skłonią ich do zmiany barw klubowych. Ponieważ bieżące wpływy nawet najlepszych klubów nie są w stanie zaspokoić realizacji takiego modelu, środki na spełnienie mitomańskich marzeń muszą pochodzić z pożyczek od właściciela albo z banku. W obu wypadkach klub wchodzi w spiralę długów, z której nie jest w stanie się wyplątać.

Pół biedy, jeśli właściciel inwestuje własne pieniądze i nie traktuje klubu jako okazji do szybkiego zysku. W angielskiej Premiership jest kilka takich przykładów: Roman Abramowicz z Chelsea, szejk Mansour w Manchesterze City, Randy Lerner z Aston Villa, wcześniej Jack Walker z Blackburn – to biznesmeni rzeczywiście pracujący dla klubu i kibiców. Ten romantyzm ma oczywiście swoje granice: np. większość ocenianych na prawie 140 milionów funtów zainwestowanych przez Randy’ego Lernera to pożyczki z jego amerykańskich firm, których bieżącą spłatę obsługuje klub. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że Lerner poważnie traktuje swoje zobowiązania i szanuje kibiców, którzy odpłacają mu pełnym wsparciem z trybun. Historia Portsmouth jest mniej romantyczna, za to znacznie bardziej zabagniona. W 2006 roku klub przejął Rosjanin Aleksander „Sasza” Gaidamak, syn Arkadego Gaidamaka, który w październiku ubiegłego roku został skazany we Francji za udział w nielegalnej sprzedaży broni do Angoli w latach 90., a w Izraelu oskarżany jest o pranie brudnych pieniędzy.

Teoretycznie w Premiership obowiązuje tzw. fit and proper test, czyli test uczciwości, który przechodzą wszyscy inwestorzy i dyrektorzy w klubach. „Sasza” Gaidamak twierdził jednak, że ojciec nie ma związku z jego inwestycjami w Portsmouth i najwyraźniej władze Premiership w to wierzą. Opierając się na bankowych pożyczkach zaciągniętych przez Gaidamaka, trener drużyny Harry Redknapp zbudował fantastyczny skład, który w 2008 roku wywalczył dla Portsmouth Puchar Anglii. Jednak w ubiegłym roku Gaidamak zapowiedział, że nie będzie dłużej finansował wydatków klubu. Portsmouth musiał się pozbyć swoich najlepszych graczy, byłemu właścicielowi jest dłużny ponad 33 miliony funtów, fiskusowi ponad 6 milionów, piłkarzom pensje za cztery miesiące. Po przejściu w zarząd komisaryczny klub poniósł również karę sportową polegająca na odjęciu 9 punktów w tabeli, co oznacza pewny spadek do drugiej ligi.

Myliłby się jednak ktoś, kto sądzi, że największym draństwem, jakie można zrobić kibicom w Anglii, jest przekroczenie przez właściciela granic „finansowego dopingu” w celu osiągnięcia przez klub sukcesów, na którego go nie stać. Do niedawna najbogatszy klub na świecie Manchester United ma dziś 716 milionów funtów długu. Manchester ma oczywiście długą listę piłkarzy zarabiających po kilkadziesiąt tysięcy funtów tygodniowo i więcej, ale zdaniem wielu komentatorów finansowych na Wyspach nie to jest głównym powodem zadłużenia klubu. Bracia Glazer, którzy są jego właścicielami od 2005 roku (zakup sfinansowali głównie kredytami, a nie własną gotówką), regularnie wyciągają pieniądze z klubu, a nie inwestują w niego.

Poprzez całą sieć podległych sobie firm konsultingowych zadłużyły one United u siebie na sumę, której sama obsługa ma kosztować w tym roku powyżej 170 milionów funtów. Glazerowie odmawiają komentarzy w tej sprawie, ale wielu angielskich komentatorów uważa, że poza Manchesterem United i drużyną futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers bracia nie mają żadnych innych źródeł dochodu. Jeśli jest to prawda, to jeden z największych i najbardziej zasłużonych klubów w historii futbolu został zamieniony w dojną krowę dla amerykańskiej rodziny.

Na domiar złego Glazerowie nie chcą sprzedać MU, mimo że pojawiła się grupa poważnych biznesmenów – ochrzczono ich przydomkiem Czerwoni Rycerze – gotowych wyłożyć kapitał, który musiałby wynieść około miliarda funtów.

Notts County, Portsmouth, Manchester United, a oprócz nich kolejne firmy stojące nad przepaścią: Cardiff City, Crystal Palace, West Ham, Liverpool – listę można ciągnąć. Czy jest sposób na wyjście z tej matni? UEFA proponuje, by od sezonu 2012 – 2013 licencję na występy w rozgrywkach europejskich otrzymywały tylko kluby potrafiące zbilansować księgi. Tego typu regulacja wydaje się jednak niemożliwa do wprowadzenia w Anglii, gdyż system skonstruowany jest w ten sposób, że ten, kto nie wydaje i się nie zadłuża – ginie, i to szybko.

Chyba że „Czerwonym Rycerzom” uda się pokonać smoka, odkupić United od Glazerów, a następnie oddać go ludziom, którym najbardziej na nim zależy. Anglicy z zazdrością patrzą na takie kluby, jak Barcelona czy Real Madryt, których właścicielami są kibice. Paradoksalnie w ojczyźnie futbolu, gdzie kibicowanie drużynie piłkarskiej jest od prawie 150 lat integralną częścią kultury i obyczajowości, kibice znaleźli się w sytuacji klientów zależnych od widzimisię właściciela.

Sven Goran Eriksson nawet u szczytu swoich sukcesów z piłkarską reprezentacją Anglii nie należał do pupilków angielskiej prasy. Tabloidy pastwiły się nad nim za to, że nie jest Anglikiem, za zimny charakter, nieodpowiednie kochanki, zbyt duże zarobki itd., a znawcy – za niedostatecznie albo zbytnio skomplikowany styl gry oraz, jak zwykle, za porażki, bo przecież każdy trener w końcu przegrywa.

Jednak historia, w której Szwed odegrał ostatnio główną rolę, jest tak kuriozalna, że nikomu nie chce się nad nim znęcać. Co więcej, pokazuje ona, jak zamulonym bagnem stał się biznes piłkarski w Anglii i jak niezbędna jest jego reforma – zanim kolejne kluby nie zapadną się pod naporem napalonych na szybki zysk szemranych typów.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą