W zaparte

Polscy sportowcy brali niedozwolone środki jak wszyscy inni. Potem, w zależności od czasów, chroniono ich pod płaszczem ideologii, rzadko piętnowano. Na wszelki wypadek i tak zaprzeczali lub milczeli – jak Kornelia Marek

Publikacja: 20.03.2010 00:47

W zaparte

Foto: ROL

Początek tłumaczenia bywa niemal zawsze taki sam: – Nie brałem (-ałam), nie mam pojęcia co to za środek, nie wiem, skąd się wziął w moim organizmie. Potem jest faza druga: – Może to pomyłka, może źle przechowywano i zbadano próbkę. Na końcu, gdy już wszystko jasne i dowiedzione, jest milczenie.

W czasach PRL taka postawa miała sens. Za polskim sportowcem stały partia i państwo, dla których prestiżowe zyski w wojnie ideologicznej były o wiele więcej warte niż zdrowie jednostki.

Łapani mogli się czuć bezkarni jak medaliści mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów: Zbigniew Kaczmarek, Walter Szołtysek, Mieczysław Nowak, Jan Wojnowski i Henryk Trębicki, których w 1970 roku zdyskwalifikowano w Columbus.

Tamtą aferę szybko przerobiono na małą zimną wojnę. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” 17 września kablował (wedle ówczesnego stylu tak nazywano relacje telefoniczne) z USA: „... Przyczyną takiego werdyktu były wyniki przeprowadzonych tutaj badań antydopingowych, które rzekomo wykazały, że zawodnicy używają niedozwolonych środków podniecających”.

Słowo „rzekomo” podparł swym autorytetem prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów Janusz Przedpełski, który dodał drugie: prowokacja, oczywiście wobec krajów socjalistycznych. Rację miał o tyle, że obok piątki Polaków zastrzeżenia wzbudziły badania moczu Bułgara i Węgra. Prezes wytoczył jeszcze cięższe działo: „Papierowe naczynia z pobranym od zawodników moczem stały w otwartym pomieszczeniu, do którego każdy miał dostęp”.

Słowo „prowokacja” stało się kluczem do kolejnych ocen. „Trybuna Ludu”: „Istnieją podstawy, by twierdzić, że wyniki [badań] były sfałszowane”. Węgierska gazeta „Esti Hirlap”: „Na miejsce [naszych ciężarowców] awansowano innych słabszych zawodników, których nie poddano badaniom. Amerykanie wszelkimi siłami chcieli obniżyć nasze rezultaty”.

Ponieważ ktoś zwrócił uwagę, że doping w zasadzie podają lekarze, doktor ekipy Michał Firsowicz rzekł dziennikarzowi: „Oficjalnie podano nam do wiadomości, że u naszych zawodników wykryto środki dopingujące z grupy fenyletylaminowych. Rzekomo był to specyfik szwajcarski, mnie osobiście zupełnie nieznany”. Domniemywanie, że w gomułkowskiej Polsce ktoś miał szwajcarskie medykamenty, rzeczywiście wyglądało na niedorzeczność. Kropkę nad i postawił przewodniczący GKKFiT Włodzimierz Reczek, który dał wszystkim ciężarowcom odznaczenia.

Ta taktyka zdała egzamin. Polacy po prostu odmówili oddania medali, zabrali też pamiątkowe puchary i pięknie prezentowali się z nimi na schodach samolotu, który przywiózł ekipę z mistrzostw.

Machina propagandy ruszyła. Podkreślano, że złoto Kaczmarka zdobyte 22 lipca – w święto Polski Ludowej – ma szczególne znaczenie. Naprawdę zdobył je dzień wcześniej.

Gdy Kaczmarek jechał na igrzyska w Montrealu, miał już wiele medali, wygrywał ze swym mistrzem, ale złoto na olimpiadzie kusiło bardzo. Trzy miesiące po igrzyskach i zwycięstwie ciężarowca polska prasa musiała opublikować komunikat PAP: „Agencje poinformowały o dyskwalifikacji kilku zawodników, w tym Polaka Zbigniewa Kaczmarka, pod zarzutem rzekomego używania przez nich sterydów anabolicznych, które ostatnio zostały zakazane. PKOl przyjął tę informację ze zdziwieniem i ubolewaniem. Ze względu na sposób rozpatrywania i czas, który upłynął od igrzysk olimpijskich, jest to decyzja bez precedensu w historii ruchu olimpijskiego i światowego sportu... PKOl zwracał uwagę na nieprawidłowości i uchybienia, jakie miały miejsce podczas przeprowadzania badań kontrolnych. Podjętą decyzją Komitet Wykonawczy MKOl wyrządził krzywdę moralną Zbigniewowi Kaczmarkowi, zasłużonemu Mistrzowi Sportu”.

Ciężarowiec przez lata nie powiedział, kto stał za jego wpadką. Jeszcze trenował, po odbyciu kary pojechał na igrzyska w Moskwie, lecz jego sportowy czas minął.

?

PZPR w czasach gierkowskich oprócz pałania świętym oburzeniem na spiski imperialistów korzystała z cenzury. Tak zamknięto skromny dopingowy incydent z udziałem Ryszarda Szurkowskiego.

Świetny kolarz był podczas mistrzostw świata w Niemczech w schyłkowej części pięknej kariery. Stracił trochę sławy podczas igrzysk w Montrealu (tylko 11. miejsce). W 1977 roku na mistrzostwach świata w Wenezueli również przegrał po zatruciu w samolocie. Chciał być zawodowcem, wahał się, co dalej robić. W końcu sierpnia 1978 roku miał się pokazać w Niemczech, ale w wyścigu indywidualnym niespodziewanie nie wystartował. Przyczynę wyjaśnił komunikat PAP:

„Komisja medyczna UCI ogłosiła wyniki kontroli antydopingowej po wyścigu drużynowym. W przypadku Ryszarda Szurkowskiego kontrola dała wynik pozytywny i zgodnie z regulaminem zawodnik ten został zdyskwalifikowany na jeden miesiąc, tracąc tym samym prawo do startu indywidualnego.

Okazuje się, że Szurkowski zażył przed wyścigiem, bez wiedzy lekarza i kierownictwa ekipy, środek przeciwko bólowi wątroby. Będzie to przedmiotem szczegółowych badań po powrocie polskiej ekipy z RFN i wówczas w tej sprawie zostanie wydany komunikat”.

Sprawy nie nagłośniono, dyskwalifikacja minęła szybko, Szurkowski wrócił do formy, jeszcze zdobywał mistrzostwo Polski, a po latach, już jako ceniony trener, działacz i poseł mógł śmiało mówić o szkodliwości dopingu.

?

Milczenie jest złotem, pójście w zaparte też ma dużą wartość, choć trzeba wyczuć ducha miejsca i czasu. Biegacz Antoni Niemczak znalazł w połowie lat 80. źródło zarobków i sławy w bieganiu długodystansowym w USA. Pomimo wyroku dopingowego stracił tylko to drugie, a i to nie w całości.

Jego amerykańska historia zaczęła się, gdy zaczął być tak dobry, by walczyć o sukcesy w wielkich maratonach miejskich. Wprawdzie los dał mu tylko jedno zwycięstwo w San Francisco, ale też kilka wartościowych drugich miejsc (stąd przydomek Mr Second Place).

W Nowym Jorku w listopadzie 1986 roku też był drugi, już witał się z nagrodą 25 tys. dolarów, ale przedtem usłyszał:

– Brałeś sterydy. Dyskwalifikacja była najpierw dożywotnia, ale z możliwością ułaskawienia po 18 miesiącach.

Jego tłumaczenie brzmiało:

– Trzy dni przed wylotem do Stanów byłem u wrocławskiego dentysty. Rwałem ząb, doktor stwierdził, że trzeba zrobić zastrzyk wspomagający gojenie rany. W zastrzyku był niedozwolony środek, o którym nie wiedziałem”.

Dyrektor nowojorskiego maratonu Fred Lebow stwierdził, że wierzy Niemczakowi, tym bardziej że dostał od stomatologa z Wrocławia list potwierdzający wersję biegacza.

Pomoc Lebowa nie pomogła, nie wszyscy uwierzyli w nieświadomy doping stomatologiczny, pojawiły się głosy rywali, którzy widzieli, jak dwa tygodnie po maratonie Niemczak pędził rączo po sukcesy w lokalnym biegu na 10 km w Karolinie Północnej.

W Polsce sprawa Niemczaka żyła krótko. Człowiek biegł na swoje konto, złapali, to złapali.

Niemczak znów zaczął biegać. W 1992 roku był piąty, pięć lat później wygrał klasyfikację biegaczy po czterdziestce. Dziś prowadzi w Stanach Zjednoczonych wysokogórski ośrodek treningu biegowego, do którego przyjeżdżają znani sportowcy. Pojawia się też polska kadra.

?

To, że mówienie o dopingu szkodzi, widać na przykładzie Jarosława Morawieckiego. Ubocznym skutkiem głośnej olimpijskiej wpadki stało się wejście do języka potocznego zwrotu „pasztecik (lub barszcz) Morawieckiego” na określenie historii wyjątkowo naciąganej.

Na igrzyskach w Calgary hokeiści dobrze grali, a Morawiecki, lider drużyny, był chwalony przez kanadyjską prasę po meczu, który gospodarze wygrali z Polakami tylko 1:0. Badanie po zwycięskim meczu z Francją wykazało, że najlepszy hokeista miał w moczu za dużo testosteronu i było jasne, że kara będzie surowa: strata punktów, bramek, dyskwalifikacja zawodnika.

Był rok 1988, dziennikarze pytali już śmiało, trzeba było odpowiadać. Skończyła się era komunikatów PAP. Szef misji Zbigniew Glapa i doktor ekipy Jan Widuchowski sugerowali działanie osób trzecich, opowiadali, jak Morawiecki boi się leków, nawet chory aspiryny do ust nie weźmie.

Sławna wypowiedź hokeisty brzmiała tak: „Było dużo telefonów od Polonii zapraszającej nas na spotkania. 17 lutego pojechaliśmy do Domu Polskiego. Byłem jedynym sportowcem na tym spotkaniu. Zaproponowano nam jedzenie, więc jadłem krokieta i barszcz. I wypiłem sok pomarańczowy. Profesor Daenike [ówczesny szef olimpijskiej komisji antydopingowej] zasugerował, że jeden z wariantów jest taki, że środek został zażyty w środę około 10 wieczorem. To by się pokrywało z moją obecnością w Domu Polskim. Mogło też być coś w szatni, tam gdzie mieliśmy przygotowaną wodę...”.

Kilku dziennikarzy dało się nabrać, a może chciało zadowolić szefów, ale po paru dniach, gdy emocje opadły, pojawiły się też głosy rozsądku. Chyba po raz pierwszy o dopingowej sprawie w Polsce zaczęto wreszcie pisać ważne rzeczy: o odpowiedzialności tych, co podają zastrzyki i pigułki, o potrzebie nieuchronności kary, o powszechności zjawiska, tylko jeszcze niewiele opowiadano o skutkach dla zdrowia.

A Morawiecki? Dostał 18 miesięcy dyskwalifikacji, wrócił na lód i znów wpadł na testosteronie... Grał w Polsce i niezbyt znanych klubach zagranicznych. Potem został pierwszoligowym trenerem w Sosnowcu i Toruniu. Jarosław Morawiecki nie chciał rozmawiać z „Rz” o dopingu i życiu w cieniu niechcianej sławy. On wie, że choć czasy się zmieniły, gdy sportem rządzi ideologia kasy, lepiej nie mówić nic, a jeśli już, to iść w zaparte.

Początek tłumaczenia bywa niemal zawsze taki sam: – Nie brałem (-ałam), nie mam pojęcia co to za środek, nie wiem, skąd się wziął w moim organizmie. Potem jest faza druga: – Może to pomyłka, może źle przechowywano i zbadano próbkę. Na końcu, gdy już wszystko jasne i dowiedzione, jest milczenie.

W czasach PRL taka postawa miała sens. Za polskim sportowcem stały partia i państwo, dla których prestiżowe zyski w wojnie ideologicznej były o wiele więcej warte niż zdrowie jednostki.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką