W barwach wroga

Rok po zniesieniu apartheidu RPA przypominała beczkę prochu. Wtedy rozegrano mecz rugby, który zjednoczył naród

Publikacja: 27.03.2010 00:41

Prezydent Nelson Mandela wręcza puchar Francoisowi Pienaarowi, kapitanowi reprezentacji RPA, która z

Prezydent Nelson Mandela wręcza puchar Francoisowi Pienaarowi, kapitanowi reprezentacji RPA, która zdobyła mistrzostwo świata w rugby. 1995 rok

Foto: AFP

Pośród wielu plemion zamieszkujących Afrykę jedno było białe. Tak przynajmniej uważali Afrykanerzy, potomkowie kolonizatorów w większości holenderskiego pochodzenia. Choć stanowili dziesiątą część ludności RPA, kierowali państwem, dowodzili armią i posiadali większość ziemi uprawnej. Nazywano ich także Burami, od słowa „Boer”, które w afrikaans – języku Afrykanerów, oznacza farmera.

– Afrykanerzy cenią nieustępliwość, a walka leży w ich naturze – mówi Wojciech Albiński, pisarz, który w RPA mieszkał przez 30 lat. – Szacunek budzi tylko ten, kto jest twardy. Stąd popularność rugby, dyscypliny wymagającej szybkości, siły i zdecydowania, oraz rugbystów – atletycznie zbudowanych zawodników, którzy nie przebierają w środkach, by zatrzymać przeciwnika.

Człowiek, który 17 czerwca 1994 r. wszedł po kamiennych schodach siedziby rządu RPA w Pretorii, budził szacunek i na boisku, i poza nim. Francois Pienaar – kapitan Springboksów, narodowej reprezentacji w rugby, mierzył metr dziewięćdziesiąt, ważył 110 kilo i nie potrafiłby powiedzieć, ile powybijał zębów oraz jak wiele połamał żeber. Tamtego dnia czuł się nieswojo. Spotkanie, na jakie został zaproszony, denerwowało go bardziej niż jakikolwiek mecz.

Nie bez znaczenia mógł tu być fakt, że Pienaar – wychowany na prowincji, pośród ludzi, którzy do czarnych sąsiadów odnosili się z wyższością – przyjął zaproszenie pierwszego prezydenta wywodzącego się spośród rdzennych mieszkańców tej ziemi. Człowieka, który odważył się zakwestionować zaprowadzony przez białych porządek, i jako jeden z liderów opozycyjnego African National Congress trafił do więzienia na 27 lat.

– Francois – powiedział Nelson Mandela – tak się cieszę, że przyszedłeś!

[srodtytul]Świecka religia[/srodtytul]

John Carlin opowiada o tym w książce „Invictus". Wkrótce na nasze ekrany trafi film Clinta Eastwooda zrealizowany na jej podstawie.

System, przeciw któremu zbuntował się Mandela, funkcjonował w dwóch wersjach: popularnej i „naukowej”. Pierwsza stawiała sprawę jasno – czarny to nie człowiek. W „Wojnie futbolowej” Ryszard Kapuściński twierdził, że biali osadnicy byliby gotowi powtórzyć to, co kilkaset lat wcześniej hiszpańscy najeźdźcy Ameryki Południowej pisali do Madrytu: „Tak tedy mieszkaliśmy na tej wyspie: bydło, tubylcy oraz ludzie”. Wersja „naukowa” zakładała, że biali i niebiali to dwie różne rasy, których współżycie stwarza groźbę – dla białych utraty władzy, dla niebiałych niesprawiedliwości. Bo przecież – dowodzili ideologowie – czarnemu robotnikowi zatrudnionemu u białego farmera należą się prawa cywilne. To oczywiste. Trudno jednak sobie wyobrazić, by ten sam robotnik mógł otrzymać prawa polityczne.

Problem miała rozwiązać ustawa o rejestracji ludności, dzieląca społeczeństwo na cztery główne kategorie: biali, kolorowi, Hindusi, czarni. Zakazane były nie tylko małżeństwa pomiędzy osobami różnych ras, ale nawet kontakty seksualne. Ustawodawca zdawał sobie przy tym sprawę, że serce nie sługa. I znalazł rozwiązanie: dodano klauzulę pozwalającą zmienić rasę. Nieszczęśliwy kochanek stawał w takim przypadku przed komisją. Jej członkowie mogli kazać petentowi przejść kilka kroków, by ocenić figurę i kształt pośladków. Gdy sprawy nie dało się w ten sposób rozstrzygnąć, pozostawał test najbardziej naukowy – niezawodny test ołówka. „Umieszczano go we włosach petenta – pisze John Carlin. – Im lepiej się w nich utrzymywał, tym ciemniejsza była klasyfikacja rasowa”.

– Pamiętam taką scenę: do farmera przyszedł robotnik, by poskarżyć się na nieuczciwą zapłatę – mówi Wojciech Albiński. – Farmer spojrzał na niego szczerze zdziwiony. „Pokaż rękę” – powiedział i również wyciągnął swoją prawicę. „Widzisz? – spytał. – To białe, a to czarne. O co chodzi?”.

Ten system stworzyli ludzie głębokiej wiary. Burowie są chrześcijanami – mają swój Holenderski Kościół Reformowany. Mają też religię świecką. To rugby. Na mecze przychodzili mężczyźni ubrani w koszulki i szorty khaki. Popijali brandy z colą i pogryzali wołowe kiełbaski zwane boerewors.

Nic dziwnego, że rugby, a w szczególności zielono-złota koszulka Springboksów, stały się dla czarnych symbolami apartheidu. Również Nelson Mandela nieprzesadnie interesował się tym sportem. Jego reguły zaczął zgłębiać w więzieniu, by nawiązać kontakt ze strażnikami, poznać ich język oraz mentalność.

[srodtytul]Opium dla Burów[/srodtytul]

W przeciwieństwie do wielu swych czarnych braci Mandela uważał, że Afrykaner jest Afrykańczykiem, częścią tej ziemi. Twierdził, że każde rozwiązanie polityczne musi ich uwzględniać. Imponowała mu nieustępliwość Burów, ich przywiązanie do tradycyjnych wartości, pracowitość i wytrwałość. Interesował się historią wojen, jakie toczyli z Brytyjczykami. Zamierzał udowodnić Afrykanerom, że czarni także mają prawo do wolności. I że można ją osiągnąć bez rozlewu krwi.

Carlin opisuje, w jaki sposób przebywającemu w więzieniu Mandeli udało się namówić do spotkania Kobiego Coetsee, ministra sprawiedliwości. Polityk zaczynał zdawać sobie sprawę, że Burowie zabrnęli w ślepą uliczkę i najwyższa pora, by się wycofać. Zdobywszy jego zaufanie, Mandela mógł przygotowywać się do rozmowy z prezydentem Bothą, z racji nieprzejednania szerzej znanym jako Krokodyl.

– Aparthaid miał na zawsze uporządkować sytuację południa Afryki, a to za sprawą starannego rozdzielenia dwóch światów – wyjaśnia Albiński. – Ale takie rozwiązanie możliwe jest tylko na papierze. Tamte światy musiały się przenikać i na to nie było siły. Światli Burowie pojęli, że władzę zdołają jeszcze utrzymać co najwyżej przez kilka lat. Jeżeli jednak zdecydują się na takie rozwiązanie, w końcu stracą wszystko. Niewykluczone, że również życie. Oczywiście, istniały ugrupowania skrajne, które dążyły do siłowej rozprawy ze zwolennikami kierowanego przez Mandelę ANC. Jednak górę wzięli zwolennicy przemian z następcą Bothy pragmatycznym Frederikiem Willemem de Klerkiem na czele.

Do pierwszych wolnych wyborów doszło w kwietniu 1994 r. ANC wygrał głosami dwóch trzecich wszystkich uprawnionych do głosowania. Prezydentem został Mandela, a większość białych utrzymała wysokie stanowiska w administracji i armii. A więc happy end? Nie, szczęśliwe zakończenie tej historii wcale nie było pewne.

Sympatyzujący ze skrajną prawicą Burowie dążyli do wydzielenia z terytorium RPA niepodległego państwa białych – Boerestaat. Nie wahali się podkładać bomb ani robić użytku z broni palnej. Celem byli przywódcy i zwolennicy ANC – tak czarni, jak i biali.

O panujących nastrojach wiele mówi fakt, że gdy podczas meczów rugby grano nowy hymn państwowy „Nkosi Sikelele iAfrika” („Boże pobłogosław Afrykę”), Burowie siedzieli w ciszy. Gdy przychodziła kolej na zachowany z myślą o pojednaniu stary afrykanerski hymn „Die Stem” („Zew”), zrywali się i śpiewali o triumfie przodków, którzy w połowie XIX wieku posuwali się wozami na północ, by odebrać czarnym ich ziemie.

Mandela znalazł wyjście z sytuacji. Pamiętał, że rugby nazywano „opium dla Burów”. Wiedział, jak bardzo Afrykanerzy boleli z powodu międzynarodowych sankcji wprowadzonych w czasie trwania apartheidu. Spowodowały one, że Springboksi nie mogli grać z reprezentacjami innych krajów. Teraz sytuacja uległa zmianie – Puchar Świata w 1995 r. miał zostać rozegrany na stadionach RPA. Prezydent doszedł do wniosku, że jeśli uda mu się przekonać czarnych do odrzucenia przesądów i kibicowania reprezentacji w myśl hasła „Jedna drużyna, jeden naród” – zażegna niebezpieczeństwo wojny domowej.

I dlatego postanowił zaprosić na filiżankę kawy Francoisa Pienaara. Dał mu do zrozumienia, jak wiele zależy od postawy dowodzonej przez niego drużyny.

[srodtytul]Z niezłym akcentem[/srodtytul]

Spośród 15 zawodników Springboksów tylko jeden nie był biały. By zdobyć serca czarnych, Pienaar i koledzy uczyli się języka khosa. Przed pierwszym meczem, w którym zmierzyli się z Australią, z pełnym zaangażowaniem – i nie najgorszym akcentem – odśpiewali „Nkosi Sikelele”. A potem pokonali aktualnego mistrza świata 27 do 18.

Podczas trwających cztery tygodnie mistrzostw entuzjazm białych stopniowo zaczął się udzielać czarnym. To w dużej mierze dzięki nim udało się rozegrać półfinał z Francją na stadionie w Durbanie. Za sprawą tropikalnych ulew boisko zamieniło się w bagno. Wtedy do akcji wkroczyły murzyńskie kobiety z mopami i wiadrami. RPA wygrała 19 do 15 i weszła do finału, który rozegrano na stadionie Ellis Park w Johanesburgu.

24 czerwca 1995 r. na trybunach obok czarnych miejsca zajęli Burowie z Transwalu, najbardziej nieprzejednani i wrogo nastawieni do zmian. A jednak gdy na murawie pojawił się Mandela, kibice zaczęli zgodnie skandować: „Nelson, Nelson!”.

Mandela miał na sobie koszulkę w zielono-złotych barwach. W barwach dotychczasowego wroga czarnych. Założył trykot z szóstką, numerem Francoisa Pienaara. Tego dnia kapitan Springboksów poprowadził swych zawodników do zwycięstwa. W dogrywce pokonali Nowozelandczyków 15 do 12, a na trybunach biali rzucili się czarnym w ramiona.

Arcybiskup Desmond Tutu, laureat pokojowej Nagrody Nobla, powiedział: – Gdyby ktoś próbował wieszczyć rok wcześniej, że ludzie będą tańczyć na ulicach Soweto, świętując zwycięstwo Springboksów, większość uznałaby, że długo przebywał na słońcu i dostał udaru. Ten mecz sprawił więcej, niż zdołałyby uczynić przemowy polityków czy arcybiskupów. Pobudził nas do działania, pomógł uzmysłowić sobie, że możemy stać się jednym narodem.

Pośród wielu plemion zamieszkujących Afrykę jedno było białe. Tak przynajmniej uważali Afrykanerzy, potomkowie kolonizatorów w większości holenderskiego pochodzenia. Choć stanowili dziesiątą część ludności RPA, kierowali państwem, dowodzili armią i posiadali większość ziemi uprawnej. Nazywano ich także Burami, od słowa „Boer”, które w afrikaans – języku Afrykanerów, oznacza farmera.

– Afrykanerzy cenią nieustępliwość, a walka leży w ich naturze – mówi Wojciech Albiński, pisarz, który w RPA mieszkał przez 30 lat. – Szacunek budzi tylko ten, kto jest twardy. Stąd popularność rugby, dyscypliny wymagającej szybkości, siły i zdecydowania, oraz rugbystów – atletycznie zbudowanych zawodników, którzy nie przebierają w środkach, by zatrzymać przeciwnika.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy