Pośród wielu plemion zamieszkujących Afrykę jedno było białe. Tak przynajmniej uważali Afrykanerzy, potomkowie kolonizatorów w większości holenderskiego pochodzenia. Choć stanowili dziesiątą część ludności RPA, kierowali państwem, dowodzili armią i posiadali większość ziemi uprawnej. Nazywano ich także Burami, od słowa „Boer”, które w afrikaans – języku Afrykanerów, oznacza farmera.
– Afrykanerzy cenią nieustępliwość, a walka leży w ich naturze – mówi Wojciech Albiński, pisarz, który w RPA mieszkał przez 30 lat. – Szacunek budzi tylko ten, kto jest twardy. Stąd popularność rugby, dyscypliny wymagającej szybkości, siły i zdecydowania, oraz rugbystów – atletycznie zbudowanych zawodników, którzy nie przebierają w środkach, by zatrzymać przeciwnika.
Człowiek, który 17 czerwca 1994 r. wszedł po kamiennych schodach siedziby rządu RPA w Pretorii, budził szacunek i na boisku, i poza nim. Francois Pienaar – kapitan Springboksów, narodowej reprezentacji w rugby, mierzył metr dziewięćdziesiąt, ważył 110 kilo i nie potrafiłby powiedzieć, ile powybijał zębów oraz jak wiele połamał żeber. Tamtego dnia czuł się nieswojo. Spotkanie, na jakie został zaproszony, denerwowało go bardziej niż jakikolwiek mecz.
Nie bez znaczenia mógł tu być fakt, że Pienaar – wychowany na prowincji, pośród ludzi, którzy do czarnych sąsiadów odnosili się z wyższością – przyjął zaproszenie pierwszego prezydenta wywodzącego się spośród rdzennych mieszkańców tej ziemi. Człowieka, który odważył się zakwestionować zaprowadzony przez białych porządek, i jako jeden z liderów opozycyjnego African National Congress trafił do więzienia na 27 lat.
– Francois – powiedział Nelson Mandela – tak się cieszę, że przyszedłeś!