Dziesięć batów, milion podpisów

Pozbawione praw Iranki zaczynają walkę od podstaw. Zakładają dziesiątki organizacji i tysiące blogów. Reżim ajatollahów rozprawia się z nimi brutalnymi metodami

Publikacja: 10.11.2007 01:14

Dziesięć batów, milion podpisów

Foto: AFP

Policjantki otoczyły demonstrantki kordonem. Potem do akcji wkroczyli policjanci, bijąc je i aresztując. Tak wyglądał wiec na teherańskim placu Haft-e Tir w czerwcu 2006 roku i późniejsza o dwa miesiące demonstracja pod lokalnym sądem. Feministki – według władz kobiety złe i nieskromne, bo pokazujące światu kosmyki włosów wystające spod chust – trafiły na oddział numer 209 więzienia Ewin. Po kilku dniach zostały wypuszczone, ale nie na zawsze.

Niedługo na 30 miesięcy wróci tam Delaram Ali. Stała się znana, gdy zdjęcia pokazujące, jak policja targa ją po ziemi i łamie rękę, pojawiły się na stronach internetowych, których władzom nie udało się zablokować. Te zdjęcia najbardziej rozjuszyły reżim. Dowodziły, że policja brutalnie potraktowała demonstrujące kobiety. A oficjalnie nic się nie stało. Nikt nikogo nie zatrzymywał, nikt nikogo nie bił.

Dodatkowo Delaram Ali otrzyma w więzieniu dziesięć batów. – To kara symboliczna, uderzenia nawet nie zdążą zaboleć – mówi z nadzieją skazana.

Oba wydarzenia z zeszłego roku skłoniły irańskie feministki do rozpoczęcia akcji „Milion podpisów“. Zbierają je pod kilkoma postulatami dotyczącymi zmian w niesprawiedliwym dla kobiet prawie. Zbierają powoli, narażając się na prześladowania i więzienie – akcja obliczona jest na lata.

Nuszin Tarighi, 28 lat, ukończyła stosunki międzynarodowe na uniwersytecie w Teheranie, jest szefową działu społeczno-politycznego w miesięczniku dla kobiet „Zanan“, mężatką, na razie bez dzieci. Spotykamy się w redakcji przy ciasteczkach i herbacie.

– Najgorsza jest presja społeczna, oczekiwanie, by kobieta skupiła się na rodzinie, by usługiwała mężowi. Ja mojego męża wybrałam z klucza feministycznego. Choć jest bardzo religijny, od początku mówił, że chce mieć niezależną, silną żonę. Nie protestował, gdy w kontrakcie małżeńskim chciałam mieć zapewnione prawa, które normalnie Irankom nie przysługują. Zgodził się, bym – jeżeli nasz związek się rozpadnie, czego nie planuję – miała prawo do wniesienia wniosku o rozwód i by dzieci pozostały przy mnie. Bym nie musiała go pytać, czy mogę podjąć jakąś pracę, ani o to, czy mogę wyjechać za granicę. Na małżeństwo, przynajmniej to pierwsze (ale po co myśleć o następnym), musi się zgodzić ojciec. Mój się oczywiście zgodził.

Z małżeństwem związane jest mehrije. Kiedyś po prostu był to prezent ślubny, ale raczej nie wypłacało się go w trakcie związku, lecz gdy – niestety – się kończył. To finansowe zabezpieczenie kobiety. Dziewczyny bardzo teraz dbają o mehrije – szczególnie popularne są złote monety, każda warta sto euro. W czasach naszych matek było to kilka monet. Teraz panowie często lądują w więzieniach, bo ich nie stać na spłatę. Nic dziwnego, że zapobiegliwe kobiety lubią, by liczba monet odpowiadała ich rocznikowi. I choć nasz muzułmański kalendarz jest łaskawszy dla mężczyzn niż wasz, 1355 czy 1360 monet to też niezły majątek. Ja nie miałam takich żądań. Tyle praw sobie zagwarantowałam w kontrakcie małżeńskim, że wystarczyło mi kilkanaście złotych monet jako mehrije.

Mehrije to najsilniejsza broń kobieca. Ale rozwód nadal jest źle widziany, rozwiedziona kobieta uchodzi za gorszą. Mehrije to nie muszą być złote monety, w ogóle nie muszą być pieniądze. Romantyczki życzą sobie tysiąca róż, najbardziej religijne – pielgrzymki do Mekki. Teraz wpisywanie mehrije do kontraktu jest modne, choć niewiele małżeństw kończy się jego wypłatą. Pochodzę z rodziny, w której nigdy nie dawano mi odczuć, że jako kobieta jestem gorsza. Rodzice (mama – nauczycielka, ojciec – wojskowy) i bracia mnie rozpieszczali, byłam długo wyczekiwaną córeczką i siostrzyczką. Szkoły w Iranie są oddzielne dla dziewcząt i chłopców – przez wiele lat wciąż nie dostrzegałam, że nie ma równouprawnienia. Przełom nastąpił, gdy poszłam na uniwersytet. Szczególnie dbano tam, by kobiety były dokładnie zakryte, z chustą zszytą pod szyją. Chciałam grać z kolegami ze studiów w koszykówkę, ale nie mogłam do nich dołączyć. Pokazano mi zamkniętą salę, gdzie studentki same uprawiają sport. Z dala od wzroku mężczyzn.

Delaram Ali, 24 lata, zrobiła licencjat z nauk społecznych, zajmowała się dziećmi pracującymi na ulicach, feministka od kilku lat, mężatka od trzech miesięcy. Rozmawiamy w kawiarni, w której panuje atmosfera dekadencko-artystyczna. Popija herbatę ziołową i pali cieniutkie irańskie papierosy Bahman.

– Więzienie będzie bardzo trudną próbą dla mojego małżeństwa. Już na samym początku jest zagrożone. Mam nadzieję, że to przetrwamy. Mój mąż, socjolog, już zanim się poznaliśmy, współpracował z organizacjami kobiecymi. Brał udział w demonstracji na placu Haft-e Tir, ale nie został aresztowany. Bo jest mężczyzną. Nawet w takiej sytuacji Irańczyk ma lepiej od Iranki.

Mąż mnie wspiera. Wspiera mnie cała rodzina, mama – emerytowana psychiatra, ojciec – reżyser telewizyjny. Już aresztowanie przed półtora rokiem bardzo ich zmartwiło, co dopiero mówić o karze więzienia i batów. Ale stali za mną murem podczas procesu. Oni popierają prawa kobiet.

Nasze młode małżeństwo jest nietypowe. Nie chcieliśmy, by mehrije znalazło się w naszym kontrakcie ślubnym. Bo to tak naprawdę wynagrodzenie za stosunki seksualne męża z żoną. Niby prawo uznaje, że wpisywanie go nie jest konieczne, ale aż dwa miesiące szukaliśmy kancelarii (gdzie zawiera się śluby), która by nam pomogła. Inni prawnicy proponowali: wpiszcie choćby kwiat, Koran czy lustro. Przecież mąż nic pani nie da, jak panią odprawi. Ja mu też nie dam – odpowiadałam. Razem zaczynaliśmy od zera, więc nie ma potrzeby, by jakieś pieniądze, nawet złote, zakłócały nam życie małżeńskie. Gdy uznamy, że się nie udało, to się po prostu rozstaniemy. W kontrakcie ślubnym wpisaliśmy natomiast, że bez zgody męża mam prawo do pracy, wyjazdów, rozwodu. W domu rodzinnym nie byłam traktowana gorzej niż brat i kuzyni. Ale na domu się kończyło. Bo choć rodzice nie widzieli nic złego w tym, bym się bawiła z chłopcami na ulicy, to nie chcieli, by sąsiedzi o nas źle mówili. I nie grałam w piłkę na podwórku. Gdy skończyłam dziewięć lat, skończyła się też jazda po ulicach na rowerze. Potem już tylko w parku czy naszym ogrodzie, ale nie pod oknami sąsiadów. Teraz sąsiadom i nieznanym ludziom nie podoba się, że palę papierosy (zapala bahmana).

Mariam Mirza, 26 lat, pracuje w miesięczniku „Zanan“, studiuje zarządzanie, panna, mieszka z rodzicami. Gdy mówi, bardzo melodyjnie, chusta raz po raz zsuwa jej się z głowy. – Nasze postulaty mieszczą się na kartce A4 i jest jeszcze dużo miejsca na podpis. Kobieta najdobitniej się przekonuje, że nie jest równa mężczyźnie, gdy zetknie się z prawem, przepisami, gdy trafi do sądu. Dlatego zdecydowałyśmy się walczyć o zmianę ustawodawstwa. W Iranie po rozwodzie rodziców dziecko powyżej siódmego roku życia zostaje z ojcem. Odrywa się je od matki, z którą jest zżyte. Nie żądamy, by w każdym wypadku dziecko zostawało przy matce, ale by to sąd decydował, komu przypadnie jego wychowanie. Domagamy się równego prawa kobiety do rozwodu oraz do spadku i odszkodowania, by kobieta nie była nadal dwa czy więcej razy mniej warta niż mężczyzna. Chcemy też, by podniesiono do 18. roku życia wiek pełnej odpowiedzialności prawnej. Teraz już dziewięcioletnie dziewczynki uznawane są za dojrzałe i odpowiadają za przewinienia tak samo jak 40-latki. Dziewczynka oderwana od zabaw w luźnej sukience i z gołą głową nagle trafia w świat zasłon.

Wszystkie od wczesnej młodości jesteśmy zmuszane do noszenia ukrywających kobiecość płaszczy i chust. Mamy być niewidoczne, potulne, uległe. Na ulicy wciąż słyszę docinki na mój temat. Policja jest wyczulona na kobiety, które nie zakrywają się szczelnie. Najgorsze, że nie ma wyboru. Nie krytykujemy strojów, lecz przymus, zresztą przymus w obie strony, także zakaz noszenia hidżabów we francuskich szkołach publicznych. Nasilają się represje. Jedna za drugą zamykane są organizacje pozarządowe; szefowie, przywódcy lądują w więzieniach. Pracowałam w internetowej Feminist Tribune, po dwóch latach zablokowano jej strony. Trudno wydawać gazety, nie tylko dla kobiet. Ale prasa kobieca musi się mieć szczególnie na baczności. Nie wolno przekraczać czerwonej linii, za którą jest wszystko, co związane z ciałem kobiety i stosunkami seksualnymi. Nie wolno poruszać tematów, których nie ma w Koranie, bo nie wiadomo, jaka interpretacja obowiązuje.

Nawet zdjęcie feministki jest przekroczeniem czerwonej linii. Raz na okładce opublikowałyśmy zdjęcie przywódczyni ruchu kobiecego. Skończyło się (puka przesądnie w stół) na pisemnym upomnieniu z Ministerstwa Kultury i Szerzenia Islamu.

Iran to kraj kobiet w czerni od stóp do głów. Widać to zwłaszcza przed uniwersytetami i szkołami: studentki i uczennice obowiązują szczególne rygory, spod czarnej chusty widać tylko owal twarzy. Ale już po zajęciach część z nich pozwala sobie na kolorowe nakrycia głowy. Niektóre kobiety zarzucają chusty na czubek głowy i zawiązują nonszalancko, pokazując szyję. To akt odwagi i buntu. Podobnie jest z podawaniem ręki obcemu mężczyźnie. Większość kobiet z przerażeniem reaguje, gdy nieznający miejscowych zasad przybysz z Zachodu wyciąga dłoń na powitanie. Nawet wśród feministek nie jest normą ściskanie obcych męskich rąk (Delaram Ali i Mariam Mirza nie mają z tym problemów). O zasadach zapomina się natomiast, gdy trzeba się szybko przedrzeć przez Teheran. Taksówki zabierają po drodze dodatkowych pasażerów. Kobiety niemal w biegu siadają obok mężczyzn, których nigdy nie widziały i pewnie już nie zobaczą. Chcąc nie chcąc, opierają się o nich, przytulają, ocierają. Porządek panuje natomiast w autobusach. Przód jest wyłącznie dla mężczyzn, kobiety przez swoje żeńskie drzwi wchodzą do tylnej części. Jest jeden dzień, gdy kobieta może się pokazać światu. Dzień ślubu. Kobiety, także feministki, szykują się doń na wyspecjalizowanych uliczkach handlowych. Takich jak teherańska Refahi, gdzie na chwilę można zapomnieć o wszystkich rygorach, narzuconej skromności. W witrynach na piętrach prężą się manekiny o wydatnych kształtach, a na nich pysznią się białe suknie z burzą falbanek i odważnymi dekoltami. Wiszą tu i reklamy kobiet w ślubnych sukniach, którym (co za rzadkość) widać gołe ramiona. Ale twarze są niewyraźne, przyciemnione. Są granice tej frywolności.

Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie, zupełnie nieoczekiwanie, kobiety pokazują to, czego nie powinny. W meczetach zdejmuje się buty, a kobiety nie zawsze noszą skarpetki. Albo mają przezroczyste pończochy. I te białe kobiece stopy na tle czarnych czadorów robią duże wrażenie.

Wyrok na Delaram Ali, pacyfikowanie wieców, karanie za ubiór – to wszystko pokazuje, co najwyżsi duchowni i rząd prezydenta Mahmuda Ahmadineżada myślą o prawach kobiet. Z drugiej jednak strony, podkreślają moi rozmówcy, zachodzą zjawiska, które mogą wymusić na władzach – jeżeli nie tych, to następnych – by o liberalizacji tych praw pomyślały. – Coraz więcej kobiet ma wyższe wykształcenie. W tym roku na pierwszym roku studiów dwie trzecie studentów to dziewczyny. To dla pokolenia naszych matek coś zadziwiającego – mówi Mariam Mirza. – Im bardziej wykształcone, tym bardziej myślą o swoich prawach. I tym większa szansa na sukces. Wierzę, że ta kobieca fala dokona zmian w świadomości społecznej, co z kolei doprowadzi do zmian w prawie.

Kobiety opanowują tereny przedtem dla nich niedostępne. Jest już pierwsza kobieca kancelaria prawna założona przez Szadi Sadr, na torach wyścigowych ściga się mistrzyni kierownicy Laleh Seddigh. W gazecie reklama „pierwszej kobiecej agencji ochrony“, a obok tekst o irańskich policjantkach, które będą szkoliły afgańskie koleżanki. Różne inicjatywy wspiera (i broni w sądzie prześladowanych feministek) pokojowa noblistka z 2003 roku Szirin Ebadi. Z zachwytem o kobietach, które się kształcą, szybko opanowują irański Internet i zaczynają się domagać swoich praw, wypowiada się pewien profesor politologii: – Kobiety są niebezpieczne dla tego systemu, w którym główną rolę odgrywają ajatollahowie oraz byli i obecni oficerowie Korpusu Strażników Rewolucji. One się mniej boją. Mężczyźni nie mogą sobie na taką otwartość pozwolić, bo muszą utrzymać rodzinę. Kobiety mają mniej do stracenia – podkreśla profesor, który prosił o zachowanie anonimowości. On ma dużo do stracenia.

[b][i]Przeczytaj i skomentuj na blogu autora:[/i] [/b]

[link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2007/10/31/wspieram-iranskie-feministki/]Wspieram irańskie feministki[/link]

[link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2007/11/10/przeciw-chlostaniu-i-wiezieniu-kobiet/]Przeciw chłostaniu i więzieniu kobiet[/link]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy