Czy podobne zdanie można wypowiedzieć o liberalizmie? Kiedy staje się on znakiem nakazu? Teoretycy liberalizmu lubią surowo oceniać instytucje oparte na objawieniu czy autorytecie, ale sami nerwowo reagują na pytanie o to, w jakim stopniu gotowi są zatrzymać się w chęci regulowania porządku społecznego.
Ludzie powołujący się na tradycję narodową składają ukłon dziedzictwu, które cechuje wiele sprzeczności i niekonsekwencji. Zwolennicy liberalizmu często wskazują na irracjonalizm takich "narracji" i ich potencjalną zdolność uwodzenia całych społeczeństw.
Jeszcze do niedawna w większości państw Zachodu rolą idei mobilizującej masy w razie wojen był patriotyzm. Wymaga on postrzegania państwa jako całości donioślejszej od indywidualnych korzyści. Jednak dzisiejsze pokolenia żyją w krajach, które dawno obśmiały taką retorykę. Wojska stały się zawodowe i to miało uniezależnić je od lęków i nastrojów roczników wysyłanych z poboru na wojny. Ale uzawodowienie armii nie zmienia dylematu, w imię czego ryzykować życie? Przypominają się holenderscy żołnierze ze Srebrenicy. Byli przecież dobrze opłacani i zgodzili się sami na wyjazd do Bośni. Ale pozbawieni "irracjonalnego" etosu bojowego - przekonywani, że ich cnotą jest jedynie "profesjonalizm" – stali się psychicznie bezradni wobec słabiej uzbrojonych, ale pełnych szowinistycznego testosteronu Serbów.
Gawin nie szuka na siłę optymistycznych puent. Ze spokojem badacza wskazuje, że demokracja liberalna musi zderzać się z trzema instytucjami, gdzie musi dominować autorytet – religia, rodzina i uniwersytet. Demokratyzowane na siłę zaczynają być karykaturą samych siebie. A na dłuższą metę bez żywotności tych instytucji demokracja liberalna więdnie.
Jedynym wyjściem jest zdolność do samoograniczania się obu stron konfliktu. Ale aby takie kompromisy budować, liberałowie muszą zadać sobie pytanie o granice demokracji liberalnej. Problem w tym, że nie zawsze mają sobie ochotę takie pytania stawiać.