Ścigany pożądany

Być może kiedyś uda się przekonać amerykański sąd, aby odwołał list gończy wysłany za Romanem Polańskim. Ale czy reżyser miałby po co wracać do Hollywood?

Publikacja: 02.05.2008 00:26

Ścigany pożądany

Foto: AP

Red

„We Francji jest pożądany, a w Ameryce ścigany”, mówi producent Andrew Braunsberg o swym przyjacielu Romanie Polańskim. Te słowa z brutalną prostotą charakteryzują status mieszkającego od 30 lat w Paryżu twórcy „Noża w wodzie” i „Dziecka Rosemary”. Dla niego świat jest wciąż podzielony na dwie strefy. W pierwszej znajdują się kraje, niemające umowy ekstradycyjnej z USA, jak właśnie Francja, gdzie zresztą się urodził przed 75 laty, w drugiej zaś – te, które taką umowę podpisały i w których nie może czuć się bezpieczny.

Od głośnego niegdyś skandalu, jakim było uwiedzenie i wykorzystanie seksualne przez Polańskiego trzynastoletniej Samanthy, mogły upłynąć trzy długie dekady, jednak dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości sprawa jest wciąż otwarta. Słowa Braunsberga tworzą tytuł zaprezentowanego na tegorocznym festiwalu Sundance filmu dokumentalnego Mariny Zenovich „Roman Polanski: Wanted and Desired”, który wywołał już wśród festiwalowej publiczności żywą dyskusję.

Film nie usprawiedliwia popełnionego przez reżysera przestępstwa. Jednak dzięki dotarciu do co najmniej setki uczestników i świadków tamtych wydarzeń i bezstronnemu naświetleniu okoliczności jego – jak wtedy pisano – tchórzliwej i haniebnej ucieczki z Los Angeles do Paryża 1 lutego 1978 roku, sugeruje wprost, że co do ucieczki, amerykański wymiar sprawiedliwości nie był tak całkiem bez winy. Jak napisał, cokolwiek patetycznie, po pokazie filmu w Sundance recenzent „The New York Timesa”: „Pan Polański przeżył Holokaust i mord na jego żonie Sharon Tate, dokonany w 1969 roku przez wyznawców Charlesa Mansona. Trzeba było dopiero amerykańskiego systemu prawnego, by o mało go nie załatwić”.

To jednak nie Zinovich odkurzyła starą sprawę Polańskiego. Uczynił to wcześniej międzynarodowy sukces filmu „Pianista” i nominacje do Oscara. Tym filmem, który zdobył Złotą Palmę w Cannes w 2002 roku, 68-letni wówczas reżyser zburzył status quo, wedle którego był zasłużonym twórcą, laureatem nagrody Akademii Francuskiej za całokształt artystycznej działalności i świeżo upieczonym członkiem francuskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zaszczyty jak raz dla emeryta, chciałoby się złośliwie powiedzieć. Emeryta, który jesień życia spędza dostojnie i szczęśliwie w komfortowym apartamencie przy Avenue Montaigne, u boku urodziwej, młodszej o 33 lata żony, aktorki Emmanuelle Seigner i dwójki dzieci. No i który przeciętnie raz na cztery lata kręci jakiś film.

„Pianista” to było jednak coś innego. Po raz pierwszy od lat Polański zagroził Ameryce, a konkretnie – Hollywoodowi i jego największemu świętu, ceremonii przyznawania Oscarów. W tym dla najlepszego filmu i reżysera. „Pianista” stał się groźnym konkurentem dla innych kandydatów do złotych statuetek, jako że, oparty na wspomnieniach kompozytora i pianisty Władysława Szpilmana, film przywoływał z bolesną wiarygodnością czasy Holokaustu.

Można było w Ameryce tolerować filmy Polańskiego w ograniczonej do kin studyjnych dystrybucji, można było przymknąć oko na „Dziewiąte wrota” – wysokobudżetową adaptację bestselleru Arturo Pereza-Reverte „Klub Dumas”, która bez większego echa przemknęła przez multipleksy – ale nie skok na Oscary.

Nieuchronnie powrócił w amerykańskich mediach temat gwałtu na nastolatce i ucieczki Polańskiego. Niespodziewanie pierwsze skrzypce w tej nowej wariacji na temat pedofilii Polańskiego zagrała jego niegdysiejsza ofiara, Samantha Geimer – dziś szacowna, 45-letnia pani, mieszkająca na Hawajach z mężem i trzema synami. Ku zaskoczeniu wszystkich pani Geimer w wywiadzie dla CNN i w swoim artykule na łamach „The Los Angeles Times”, po chrześcijańsku wybaczyła twórcy „Pianisty” jego przewiny. Zaapelowała też do oscarowego gremium, aby oceniało dzieło Polańskiego wedle jego faktycznej wartości, a nie przez pryzmat odległej przeszłości. Z drugiej jednak strony ktoś usłużnie umieścił na stronach internetowych smokinggun. com stenogramy z jej zeznań, które przypomniały światu, jakim wymyślnym seksualnym torturom była ona poddawana tamtej nocy, zanim straciła dziewictwo. Zaroiło się też w mediach od relacji o tym, jak intensywnie przez kilka lat po zamordowaniu ciężarnej żony przez bandę Mansona Polański pocieszał się w towarzystwie młodych, zazwyczaj nieletnich dziewczyn, w tym 15-letniej wówczas Nastassii Kinski. To przypomniało dobitnie, że w Ameryce twórca „Chinatown” ma wciąż urobioną pracowicie przez media opinię zboczeńca. Polański sam nigdy co do tego nie miał złudzeń. W swojej autobiografii „Roman” napisał: „Jestem uważany powszechnie, to wiem, za złego, rozpustnego karła”.

Amatorzy teorii spiskowych tak szeroko zakrojoną kampanię przeciw Polańskiemu przypisują Harveyowi Weinsteinowi – wówczas szefowi wytwórni Miramax, znanemu z brutalnej promocji swych filmów. To dość prawdopodobne, zwłaszcza że Miramax miał wtedy dwa mocne tytuły kandydujące do Oscarów w najważniejszych kategoriach: „Chicago” i „Godziny”. Jeśli jednak rzeczywiście wyciągnięcie z lamusa sprawy Samanthy było inicjatywą Weinsteina, odniósł on tylko połowiczne zwycięstwo. Werdykt akademii był bowiem iście salomonowy. Oscar dla najlepszego filmu przyznany został wprawdzie musicalowi „Chicago”, lecz statuetkę zarezerwowaną dla najlepszego reżysera otrzymał Polański, a oprócz niego odtwórca głównej roli Adrien Brody i autor scenariusza Ronald Harwood. Naturalnie, to była tylko jedna z mnóstwa nagród, jakimi na świecie obsypany został Polański i jego film, ale to właśnie Oscary, i cała otaczająca walkę o nie wrzawa sprawiły, że reżyser znowu znalazł się w centrum uwagi. Podczas oscarowej gali był on wielkim nieobecnym. Statuetkę odebrał osobiście jakiś czas później w o wiele skromniejszych okolicznościach. Od Harrisona Forda podczas festiwalu w Deauville.

W tym ważnym dla Polańskiego okresie pojawiły się głosy, że najwyższy czas, by został zawarty jakiś akceptowalny dla wszystkich stron kompromis, by reżyser mógł przyjechać do USA. Ważnym głosem w tej dyskusji jest film „Roman Polanski: Wanted and Desired”. Marina Zenovich udowadnia w nim, że desperacki krok reżysera był podyktowany nie tyle chęcią tchórzliwego wymigania się od kary, ile uzasadnionym strachem przed nieadekwatnością kary w stosunku do winy.

A do tego ponoć bezwzględnie parł – ignorując wszelkie umowy stron i procedury – prowadzący tę sprawę sędzia Laurence J. Rittenband. Ten zmarły w 1993 roku wybitny prawnik – w życiu prywatnym niestroniący od młodych kobiet i przyjemności życia, który wcześniej prowadził głośne sprawy Elvisa i Priscilli Presleyów, Marlona Brando czy Cary’ego Granta – dawał wszystkim do zrozumienia, że zamierza wsadzić Polańskiego do więzienia nawet na 50 lat.

Producent Howard W. Koch zasłyszał przypadkowo rozmowę, jaką Rittenband odbył z jednym ze swoich znajomych. Na pytanie, czy zamierza pozwolić, aby temu małemu jak-mu-tam z Polski wszystko uszło na sucho, sędzia odpowiedział: „Pewnie tak mu się to wydaje, ale nic z tego. Zamierzamy pozbyć się tego gnojka na całe życie”. Rozmówcy Zenovich – adwokat Polańskiego Douglas Dalton i prokurator okręgowy Roger Gunson – skłaniają się ku opinii, że Rittenband miał raczej na myśli ekstradycję, a nie wyrok długoletniego więzienia. Tego jednak nie było wiadomo do końca, a Polański – gdy Koch powtórzył mu słowa Rittenbanda – nie zamierzał ryzykować.

Inna sprawa, czy dziś już samemu Polańskiemu Ameryka potrzebna jest do szczęścia. Obecny Hollywood w niczym nie przypomina tego, jakim był przed czterdziestu laty. Mocno wątpliwe jest to, czy mógłby on tam kręcić takie filmy, jak choćby klasyczne dla horroru czy filmu noir dzieła: „Dziecko Rosemary” i „Chinatown”. Nawet obecna przychylność niektórych mediów – ale też, dla równowagi, brudna kampania oscarowa sprzed sześciu lat – przypomina mu, że w Ameryce jego nazwisko wciąż jest w pierwszym rzędzie kojarzone z pedofilią niż z filmowym dorobkiem. Po co wreszcie miałby rezygnować z życia w świecie, w którym jest pożądany – i w którym ma pełną swobodę twórczą – i pchać się tam, gdzie jest wciąż ścigany listem gończym.

„We Francji jest pożądany, a w Ameryce ścigany”, mówi producent Andrew Braunsberg o swym przyjacielu Romanie Polańskim. Te słowa z brutalną prostotą charakteryzują status mieszkającego od 30 lat w Paryżu twórcy „Noża w wodzie” i „Dziecka Rosemary”. Dla niego świat jest wciąż podzielony na dwie strefy. W pierwszej znajdują się kraje, niemające umowy ekstradycyjnej z USA, jak właśnie Francja, gdzie zresztą się urodził przed 75 laty, w drugiej zaś – te, które taką umowę podpisały i w których nie może czuć się bezpieczny.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką