Lepiej jest coś zrobić, zamiast poddać się zwątpieniu albo – co gorsza – cynizmowi, i nie robić nic, prawda? Zwłaszcza gdy chodzi o pomoc dla ludzi ubogich, doświadczonych przez los, nędzarzy urodzonych w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Jak można nie robić nic, gdy pod gruzami ginie kilkadziesiąt tysięcy Chińczyków, gdy cyklon pochłania kilkaset tysięcy istnień ludzkich w Birmie? Jak można, będąc człowiekiem zdrowym moralnie, patrzeć bezczynnie na dzieci umierające z głodu w Darfurze? Jak można siedzieć z założonymi rękami, gdy Światowy Program Żywnościowy (WFP) alarmuje, że Etiopii znowu grozi klęska suszy, a 6 milionów dzieci nie ma co jeść? WFP dodaje, że za jedyne 147 mln dolarów, czyli nieco ponad 300 milionów złotych, można te dzieci uratować. Co to jest 300 milionów? Dobry piłkarz kosztuje coś koło tego, niedługo kilometr autostrady w Polsce będzie droższy.
No to dajmy im 300 milionów – niech te dzieci przeżyją. Edmund Burke, jeden z twórców nowoczesnego konserwatyzmu, mówił, że do tego, by zatriumfowało zło, wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili. Ewangelia zapowiada, że na Sądzie Ostatecznym będziemy odpytywani z naszych zaniechań: „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść…” Dajmy im jeść, dajmy im nadzieję, przecież nas nie kosztuje to prawie nic.
Powyższa argumentacja działa od ponad 50 lat, czyli od czasu, gdy pomoc humanitarna stała się ulubionym sposobem rozwiązywania przez Zachód problemów krajów ubogich. Głównym beneficjentem tej pomocy były kraje Azji i Afryki, zwłaszcza subsaharyjskiej. W ogólnoświatowej euforii spowodowanej wyzwalaniem się kolejnych krajów z więzów kolonializmu i w niemałym (i słusznym) poczuciu winy za wyzyskiwanie obcych kontynentów ludzie Zachodu uwierzyli, że swoją dobrocią ulepszą świat: „Pragnącym wyrwać się z nędzy mieszkańcom wiejskich chat na całym globie obiecujemy: pomożemy im pomóc sobie tak długo, jak będzie to potrzebne – mówił prezydent John Kennedy. – Nie dlatego, że komuniści będą robić to samo, nie dlatego, że zależy nam na ich głosach wyborczych, ale dlatego, że tak jest słusznie. Jeśli wolne społeczeństwo nie potrafi pomóc większości, która cierpi biedę, nie będzie również umiało ochronić mniejszości, która żyje w dostatku.”
No i pomagamy. Inicjatywy polityków przerodziły się w ogólnoświatowy ruch pomocy humanitarnej skupiony wokół indywidualnych organizacji, globalnych programów realizowanych przez agendy ONZ czy też fundacji sponsorowanych przez milionerów-darczyńców w rodzaju Billa Gatesa czy Warrena Buffeta. Od lat 80. istotną rolę w światowym ruchu humanitarnym odgrywają gwiazdy pop, które swoim nazwiskiem i charyzmą mają „przebudzić mieszkańców Zachodu”, a w praktyce wydusić od nich jak najwięcej pieniędzy na projekty firmowane potem nazwiskiem gwiazdy. Dziś ruch pomocy krajom ubogim to potężny system, w którym funkcjonuje kilkaset tysięcy ludzi konkurujących ze sobą, nierzadko bez skrupułów, na rynku pomocy humanitarnej, głównie w USA i Europie Zachodniej (niebiałych reprezentują głównie Japończycy). Pomoc obejmuje właściwe wszystkie dziedziny życia: od dostarczania żywności i leków przez programy edukacyjne i uświadamiające do irygacji gruntów i wspierania miejscowych przedsiębiorców.
[srodtytul]80 procent na koszty własne[/srodtytul]