Rz: Napisał pan niedawno, że debata na temat globalnego ocieplenia ma charakter religijny, a nie naukowy. Co pan ma na myśli?
Freeman Dyson:
W tej debacie uczestniczą dwie grupy ludzi. Zdecydowaną mniejszość stanowią naukowcy, którzy poszukują racjonalnych dowodów na stawiane przez siebie tezy. Oprócz nich istnieją wyznawcy religii ochrony środowiska (environmentalism) – ekolodzy, moraliści, przepowiadacze przyszłości itd., którzy w zasadzie nie mają pojęcia, o czym mówią, ale za to głęboko wierzą, że mają rację. Uznają za niepodważalne dogmaty głoszone przez większość uczestników tej debaty: że ocieplenie klimatyczne jest złe, że główną winę za zmiany klimatu ponosi człowiek i że jeśli nie podejmiemy natychmiast kroków zaradczych, nastąpi zagłada cywilizacji. Oczywiście podział, o którym mówię, nie jest jednoznaczny. Są na przykład naukowcy, którzy wyznają religię ochrony środowiska, co czasem uniemożliwia im obiektywną ocenę wyników własnych badań. Nie twierdzę, że kwestia ocieplenia klimatu nie ma wymiaru moralnego czy cywilizacyjnego. Oczywiście, że ma. Tylko religii, zwłaszcza w jej wydaniu tak bardzo zaangażowanym, nie należy mieszać z nauką. To są oddzielne sfery.
Większość ludzi głęboko wierzy, że dogmaty, o których pan mówi, są prawdziwe. Nie mamy innego wyjścia, skoro zdecydowana większość utytułowanych naukowców je potwierdza.
Ja nie widzę żadnych naukowych dowodów na poparcie co najmniej części tych tez. Przede wszystkim uważam, że twierdzenie, jakoby ocieplenie klimatu było obecnie największym zagrożeniem dla ludzkości, jest po prostu nonsensem. Setki milionów ludzi na całym świecie nie mają wody pitnej, nie mogą korzystać z edukacji, podstawowej opieki zdrowotnej. Twierdzenie w tej sytuacji, że najważniejszym zadaniem człowieka jest powstrzymanie ocieplania Ziemi i przeznaczanie miliardów dolarów właśnie na ten cel, jest pozbawione sensu.