W cieniu Schrödera

Frank Walter Steinmeier został faktycznym liderem niemieckiej SPD. Jako szef dyplomacji pilnuje, by Niemcy faktycznie zachowywały równy dystans zarówno wobec Rosji, jak i Ameryki. Ten okaz chłodnego pragmatyzmu musi niepokoić polskiego obserwatora

Publikacja: 20.09.2008 01:33

W życiu do wszystkiego doszedł ciężką pracą wzbogaconą o spryt gracza wyrobionego w salonowych kombinacjach. Dzięki tym umiejętnościom tak dobrze czuł się w roli szefa urzędu kanclerskiego i nadzorcy służb specjalnych RFN, a dziś jest tak skuteczny jako szef niemieckiej dyplomacji. Teraz jednak Steinmeier został kandydatem kanclerskim SPD. Musi się sprawdzić w roli lidera, który wygrywa kampanie wyborcze i porywa tłumy.

Das kammermusiker als Punk (wirtuoz kameralnych koncertów w roli punkowego rockmana)? – ironicznie pytają niemieccy dziennikarze, zastanawiając się nad szansami Steinmeiera w przyszłorocznej rywalizacji SPD z CDU.

Steinmeier załatwił wszystko perfekcyjnie. 7 września na zamkniętym spotkaniu czołówki SPD w Werder koło Berlina wysadzono z siodła dotychczasowego szefa partii Kurta Becka i ogłoszono nominację dla obecnego ministra spraw zagranicznych jako kandydata SPD w wyborach do Bundestagu 2009 r. Zwyciężyli ludzie z epoki Gerharda Schrödera. Nowym szefem SPD został Franz Muenterfering – sekretarz generalny, a potem szef partii z tamtych lat, gdy z kolei Steinmeier był wówczas szefem urzędu kanclerskiego Schrödera.

Niemieckie media nazwały to gwałtem w ciemnym pokoju. Zdetronizowany Kurt Beck oskarża dziś swoich przeciwników o nieuczciwą partyjną intrygę, o zachowania jak w wilczym stadzie, niemal o wewnątrzpartyjny pucz.

Steinmeier, który musiał być współtwórcą tej misternej intrygi, pytany o zarzuty Becka, z niewinnym uśmiechem odpowiada, że partii po prostu potrzebne były zmiany. I szczerze mówiąc, mało kto z nim polemizuje. Niedźwiedziowaty, pozbawiony wdzięku Beck rządził socjaldemokratami od 2006 r. Jego niezdecydowana polityka spowodowała, że wskaźniki poparcia dla jego partii od dłuższego czasu leciały w dół. Za czasów Schrödera SPD miało silne, ok. 40 proc., poparcie w sondażach. Dziś zdobywa góra ok. 26 proc. W jednym z ostatnich sondaży konkurencyjna postkomunistyczna partia lewicy – die Linke – osiągnęła 15 proc. przy tylko 20 proc. dla SPD. Z kolei w sondażu w Kraju Sary die Linke wyprzedza socjaldemokratów. Beck z czasem zaczął irytować z racji swego rozdwojenia niemal wszystkich. Wpierw odrzucał jakikolwiek sojusz z die Linke, by potem udzielić warunkowej zgody na rozmowy sondażowe w celu powstania koalicji w Hesji. Także wobec partyjnych oponentów Beck zachowywał się jak słoń w składzie porcelany. Osobiście kazał ocenzurować jeden z partyjnych portali, głosząc, że nie pozwoli na nieuczciwe ataki na swoją osobę. Młodzi z SPD dostali szału, a krytyczne artykuły wyśmiewające Becka tylko zyskały w jego partii na popularności. Ale oponentów byłego szefa najbardziej niepokoiło narastające wrażenie, że SPD to już partia przeszłości. Ugrupowanie dostające zadyszki w rywalizacji z pewnymi siebie populistami z die Linke. Partia niepotrafiąca znaleźć recepty na niezmienną popularność „Mutti” – Mamuśki, jak czule nazywają Angelę Merkel zwykli Niemcy. Nic dziwnego, że szukając ratunku dla socjaldemokratów, politycy czołówki tej partii szukali człowieka sukcesu. A Steinmeier umie kojarzyć się z sukcesem od dobrych 20 lat.

Joschka Fischer, poprzednik Steinmeiera w niemieckim MSZ, był symbolem generacji ’68. Media z lubością pokazywały, jak na jednej z zadym we Frankfurcie nad Menem młody Joschka tłucze po głowie policjanta – reprezentanta opresyjnego reżimu.

Urodzony w 1956 r. Steinmeier to zupełnie inna droga życiowa. Ot choćby znaczący szczegół. Między 1974 a 1976 r. po ukończeniu szkoły średniej odbył sumiennie służbę wojskową w Bundeswehrze. A potem równie sumiennie ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie Liebiga w Giessen. W 1982 r. zdał swój pierwszy, a cztery lata później drugi, egzamin z prawa. Gdy jego kolegów z rządu Schrödera – takich jak Otto Schilly czy Jürgen Trittin – ścigały oskarżenia o flirty z radykalną lewicą, Steinmeier mógł się wylegitymować stateczną młodością w roli asystenta profesora wykładającego prawo publiczne i nauki polityczne.

Jak solidny mieszczanin w swoim czasie się ożenił, dorobił potomstwa i nigdy nie ubarwiał kronik towarzyskich plotkami o swoich romansach. Gdy w 1991 r. bronił doktoratu z prawa – był już współpracownikiem premiera Dolnej Saksonii, starszego od siebie o 12 lat Gerharda Schrödera. Frank – jak czule nazywa go Schröder – był pracowitym doradcą i człowiekiem, który zorganizował Schröderowi sztab medialny. Na tym stanowisku Steinmeier nauczył się, jak zdobywać sympatię i wdzięczność medialnej sfory. Gdy trzeba było, odwoływał się do lewicowych sympatii dziennikarzy, a gdy trzeba było, wiedział komu sprzedać atrakcyjny, medialny przeciek. Ale flirt z medialnym PR nie stępił chęci zdobywania realnej władzy. Frank zaczął się uczyć, na czym polega praktyka kierowania ludźmi.

W 1993 r. zostaje szefem do spraw personalnych w biurze premiera landu, a potem szefem jego kancelarii. Już wtedy niewielu ludzi decyduje się na wypowiedzi na temat Steinmeiera pod swoim nazwiskiem. Frank uchodzi za gracza, który umie pamiętać o przysługach, ale który też dobrze pamięta, kto mu zaszkodził lub stanął na drodze. Po cichu żartowano, że w imperium jego wpływów nawet mysz nie kichnie bez jego zgody. To wtedy narodził się jego styl „soft power” – władzy nierzucającej się w oczy, ale niezwykle skutecznej. To wtedy pojawia się pełne respektu określenie „szara eficjencja” – hołd dla skuteczności Steinmeiera.

Był on, jak to się dziś mówi w polskim żargonie politycznym, tzw. plecakiem. Wspinał się na szczyty władzy na plecach Gerharda Schrödera, odwzajemniając się budowaniem wokół lidera dolnosaksońskiej SPD niezwykle sprawnego zaplecza politycznego. Gdy w 1998 r. Schröder zostaje kanclerzem na czele koalicji SPD – Zieloni, wraz z innymi członkami tzw. hanowerskiej mafii obsadza urząd kanclerski w Berlinie. W ramach swoich obowiązków nadzoruje też niemieckie służby specjalne. Podobno na tym stanowisku wiedział o sekretach tego świata znacznie więcej niż formalny szef dyplomacji Joschka Fischer z partii Zielonych.

Schröder odwzajemniał się za ciężką harówkę swojego podopiecznego pełnym zaufaniem i partnerstwem w planowaniu swojej polityki. Jak publicznie żartował Schröder: „Mam pełne zaufanie tylko do dwóch osób – mojej żony Doris i do Franka”. Krytycy twierdzili – oczywiście anonimowo – że swoją specjalną pozycję Steinmeier uzyskał absolutną dyspozycyjnością i umiejętnością odgadywania nawet tych życzeń pryncypała, których ten nie chciał wyrażać wprost.

Gazety opublikowały opowieść, że w czasie jednego z międzylądowań w podróży zagranicznej Schröder nabrał ochoty na kawior, którego brak było w kuchence kanclerskiego samolotu. Frank natychmiast wyruszył na poszukiwanie specjału i z torbą pełną kawiorowych puszek zdążył powrócić do kanclerza, zanim obsługa zakończyła tankowanie paliwa.

Kto wie, czy u początku specjalnej słabości kanclerza Schrödera do Rosji nie tkwiło zamiłowanie do smakołyku z jajeczek jesiotra. To właśnie Steinmeierowi Schröder w czasie jednej z wizyt w Moskwie miał się zwierzyć z zachwytu nad tym, że na drodze prowadzącej do Kremla aż pięć pasów zarezerwowano dla rządowych limuzyn. – Patrz, Frank, to się nazywa imperium – miał mówić zachwycony Schröder.

Nie sposób stwierdzić, czy Steinmeier podobnie jak jego pryncypał przepada za kawiorem i czy fascynuje go sprawność ludzi Putina. Faktem pozostaje jednak, że w pełni podzielał i podziela przekonanie, że Niemcy muszą mieć specjalne strategiczne relacje z Rosją. To on za czasów Schrödera opracowywał projekt rury bałtyckiej, to on formułował ideologię Niemiec jako samodzielnej siły w polityce światowej, która musi osłabić więzy podległości wobec Stanów Zjednoczonych.

Schröder mimo dowodów uzależnienia od Kremla nie jest na niemieckiej scenie politycznej na tyle skompromitowany, by Steinmeier uważał za stosowne się od niego odcinać

Zmiany w postrzeganiu roli RFN w polityce zagranicznej najszybciej odbiły sie w nowych określeniach padających z ust ekipy Schroedera – „globalny gracz”, „średnie mocarstwo”. Ilustracją tych nowych horyzontów był akces Niemiec do Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Trudno się dziwić, że współuczestniczący w formułowaniu takich ambitnych planów Steinmeier po wyborach 2005 r., gdy powstała wielka koalicja SPD – CDU, wykorzystał wszystkie swoje wpływy, aby otrzymać tekę ministra spraw zagranicznych. I jest dyplomatą niezwykle skutecznym. Niemcy grają dziś na wielu dyplomatycznych fortepianach. Steinmeier podtrzymał i wzmocnił nieformalny sojusz Moskwa – Berlin. Umie utrzymywać dobre relacje z Paryżem, mimo że Nicolas Sarkozy jest nieporównywalnie trudniejszym dla Berlina partnerem niż poprzedni gospodarze Pałacu Elizejskiego.

Steinmeier pamięta zawsze o formie polityki i dlatego chętnie dał się zaprosić do pałacyku Radosława Sikorskiego w Chobielinie. Nie oznacza to oczywiście, że faktycznie poparł proponowany mu wówczas wymiar wschodni polityki Unii Europejskiej. W istocie w ciągu ostatniego miesiąca podciął nogi planom przyciągnięcia do Unii Kijowa i Tbilisi. W polityce dotyczącej kryzysów w Trzecim Świecie szef niemieckiego MSZ lubi pozować na spadkobiercę dawnej dobrej szkoły Bismarcka. Gdy podjął się mediacji izraelsko-palestyńskiej, media przypomniały w stosunku do jego osoby określenie „uczciwy makler” – miano, jakim lubił się określać Bismarck na kongresie berlińskim w 1878 r., gdy dzielono strefę wpływów na Bałkanach. Pod rządami Steinmeiera niemiecka dyplomacja działa jak doskonale naoliwiona maszyneria. Mimo prób Angeli Merkel, aby załagodzić konflikt amerykańsko-niemiecki wokół inwazji na Irak z 2003 r. – Steinmeier pilnuje, by Niemcy faktycznie zachowywały równy dystans zarówno wobec Rosji, jak i Ameryki. Z jedną różnicą. O ile Steinmeier jest bardzo wrażliwy na respektowanie sfer wpływów, jakie wyznacza sobie Moskwa – o tyle bez podobnego namaszczenia podchodzi do interesów amerykańskich.

Ostatni kryzys kaukaski pokazał, że próby wdrażania odrębnej wizji polityki przez kanclerz Angelę Merkel się nie udają. Faktycznie w końcu zwyciężyła linia Steinmeiera.

Gdy wybuchły walki w sierpniu, od pierwszego momentu rzecznik MSZ sugerował winę Gruzji i akcentował wiarę w dobrą wolę Rosji. Potem, gdy rosyjskie czołgi ruszyły na Tbilisi, przez pewien czas głośniejsze były wypowiedzi rzecznika urzędu kanclerskiego, który ganił Moskwę. Co więcej, przez pewien czas wydawało się, że Angela Merkel jest w stanie zainicjować nową politykę szanującą aspiracje krajów byłego ZSRR. Pani kanclerz odwiedziła w sierpniu Tallin, gdzie podnosiła na duchu przerażone władze Estonii, a potem odwiedziła prezydenta Saakaszwilego i demonstracyjnie ogłosiła, że Gruzja ma prawo aspirować do NATO.

Co zrobił Steinmeier? Bynajmniej nie dezawuował działań szefowej CDU, ale faktycznie wyhamował jakikolwiek zwrot Unii w polityce wobec Rosji. Już na szczycie w Brukseli pośrednio zaatakował prezydenta Lecha Kaczyńskiego i innych prezydentów, którzy wybrali się do Tbilisi. „Oto mój apel: Skończcie wreszcie z tym codziennym podjudzaniem. Te konsekwencje, z którymi już teraz mamy do czynienia, są wystarczająco złe. Trzeba zapobiec innym i to jest moje zadanie na tę chwilę”.

To dzięki wynikającej z tej filozofii dyplomacji Steinmeiera na obu unijnych miniszczytach z Gruzją i Ukrainą wyraźnie wychłodzono obietnice przyjęcia obu krajów do Unii i NATO.

Powstaje pytanie, czy Angela Merkel naprawdę próbowała skorygować kurs niemieckiej polityki, ale okazała się za słaba wobec determinacji Steinmeiera, czy też od początku różnice w akcentach pani kanclerz i szefa MSZ były grą pozorów? Tak czy inaczej taktyka prorosyjska Steinmeiera nie uległa wskutek wojny kaukaskiej żadnej zmianie. To, że mimo niedawnej agresji prestiż Rosji w Niemczech ma się nadal nieźle, pokazał wielki bal przyjaźni niemiecko-rosyjskiej 13 września dla ludzi kultury, nauki i sztuki. Wielka feta, jaka odbyła się w rosyjskiej ambasadzie przy berlińskiej alei Unter den Linden, zgromadziła większość niemieckich celebrities. Był Franz Beckenbauer, słynna modelka Nadja Auermann i gwiazda publicystyki Sabine Christiansen. Zjedzono góry kawioru i wypito setki butelek szampana. Symbolicznym łącznikiem między tradycją rosyjsko-pruskiej przyjaźni i światem popkultury RFN była ubrana w futerko z białego misia Celia von Bismarck, córka magnata rynku nieruchomości i kandydatka na niemiecką Paris Hilton.

Bankiet był dla ludzi kultury i nauki, więc Steinmeiera nie było. Ale już Gerhard Schröder zaproszony jako członek Rosyjskiej Akademii Nauk tryskał humorem. Nic dziwnego. „Altkanzler” – jak w Niemczech nazywa się byłych szefów rządów – ma powody do zadowolenia.

Schröders Comeback – czy powracamy do przeszłości?” – na okładce „Spiegla” Steinmeier i nowy-stary szef SPD Muentefering stoją na tle wielkiego cienia „wujka Gerharda”. Dla osłabionej i niepewnej siebie socjaldemokracji epoka Schrödera może się jawić jako okres siły i skuteczności. Sam Schröder mimo wielu dość żenujących dowodów uzależnienia od Kremla nie jest na niemieckiej scenie politycznej na tyle skompromitowany, by Steinmeier uważał za stosowne się od niego odcinać.

W niedawnym wywiadzie dla „Bilda” Steinmeier zaliczył Schrödera do najważniejszych kanclerzy epoki powojennej. Z kolei Schröder pospieszył z deklaracją, że jest zadowolony z nominacji na kandydata na kanclerza swojego przyjaciela.

Z kręgów lewicowych intelektualistów wspierających SPD nie słychać na razie żadnej refleksji, że powrót na czoło partii człowieka Schrôdera to budzący mieszane uczucia znak. To właśnie za rządów Schrödera najstarsza partia niemieckiej lewicy nasiąkła cynizmem. Gdy pół roku temu Dalajlama wizytował Niemcy, Steinmeier publicznie zganił swoją partyjną koleżankę Heidemarie Wieczorek-Zeul za spotykanie się z tybetańskim liderem.

Teraz taki realista staje się faktycznym liderem SPD. Ten okaz chłodnego pragmatyzmu musi niepokoić polskiego obserwatora. Ale na razie Steinmeier musi się sprawdzić jako wiecowy trybun. W pierwszych wystąpieniach w tej roli próbuje zatrzeć wspomnienia o tym, że za czasów Schrödera współpatronował programowi Agenda 2010 r., który próbował nieco obciąć wybujałe świadczenia niemieckiego państwa dobrobytu. Ton lewicowego populizmu wymusza na SPD chwytliwa retoryka konkurentów z die Linke.

Kolejne pytanie to, jak Steinmeier ułoży sobie relacje z Angelą Merkel? Pierwszy raz od 1969 r. w jednym koalicyjnym rządzie zasiadają obok siebie dwaj kontrkandydaci kanclerscy. Kaprys losu może sprawić, że wyborcze szanse Steinmeiera znacząco osłabi sprawa wyciągniętego niedawno na jaw z przeszłości epizodu współpracy wywiadowczej niemieckich agentów wywiadu z Amerykanami. Specjalna komisja Bundestagu ma zbadać, czy w 2003 r. niemieccy agenci, dzieląc się informacjami z CIA, wspierali czynnie amerykańską inwazję na Irak.

Steinmeier w styczniu 2006 r. pytany o tę sprawę przez dziennikarzy zadeklarował, że nic o takiej kooperacji nie wiedział. Teraz media spekulują, czy obecny szef MSZ celowo nie skłamał. Jest oczywiście ironią losu, że polityk zasłużony w zwiększaniu dystansu między Berlinem a Waszyngtonem może polec akurat za kwestie współpracy z Amerykanami. Ale zarzut „wysługiwania się jankesom” ma dziś ogromną siłę rażenia dla niemieckiej opinii publicznej. Ponadto cała sprawa jest darem z nieba dla postkomunistycznej die Linke, która chętnie podchwytuje wizerunek SPD jako cynicznej partii berlińskiego establishmentu.

Gdy w czerwcu przed wakacjami tygodnik „Stern” wystawiał ministrom uczniowskie cenzurki – na świadectwie Steinmeiera odnotowano wysoki, 69-procentowy, kapitał zaufania w sondażach, ale zaznaczono, że „Frank wciąż szuka swojej charyzmy”. To delikatna aluzja, że wyborcy inaczej traktują szanowanych szefów dyplomacji, a inaczej śmiałków, którzy ruszają do walki wyborczej. Wtedy jak za dotknięciem różdżki czarnoksiężnika wymagania wyborców stają się wyższe, a dociekliwość mediów potrafi być dotkliwa.

W politycznej tradycji RFN szefowie dyplomacji korzystali raczej ze statusu sług państwa, którzy potrafią ograniczać swoje ambicje polityczne. Steinmeier osiągnął swoją pozycję, korzystając z ogromnego szacunku Niemców dla swojego państwa. Teraz chce mierzyć jeszcze wyżej i zostać gladiatorem, który wygra kanclerską władzę na wyborczym ringu. Pytanie, czy Niemcy nie uznają, że Frank chce mieć za dużo tortu w swojej buzi. Ciekawe, jak przejdzie tę największą w swoim życiu próbę.

W życiu do wszystkiego doszedł ciężką pracą wzbogaconą o spryt gracza wyrobionego w salonowych kombinacjach. Dzięki tym umiejętnościom tak dobrze czuł się w roli szefa urzędu kanclerskiego i nadzorcy służb specjalnych RFN, a dziś jest tak skuteczny jako szef niemieckiej dyplomacji. Teraz jednak Steinmeier został kandydatem kanclerskim SPD. Musi się sprawdzić w roli lidera, który wygrywa kampanie wyborcze i porywa tłumy.

Das kammermusiker als Punk (wirtuoz kameralnych koncertów w roli punkowego rockmana)? – ironicznie pytają niemieccy dziennikarze, zastanawiając się nad szansami Steinmeiera w przyszłorocznej rywalizacji SPD z CDU.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska