Trochę słodszy kapitalizm

Donald Tusk, wyczulony na sondaże i flirtujący z SLD, testuje nowe populistyczne wody. Podatek od luksusowych samochodów to społecznie groźny eksperyment

Publikacja: 13.12.2008 00:31

Trochę słodszy kapitalizm

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Lato 1975. Głęboka epoka Gierka. Nowy Świat miał wtedy tylko dwie kawiarnie, ale za to ogromny sklep chemiczny przy Foksal. Pustą ulicą sunie nowiutki wóz, chyba BMW. Mocno odstaje od warszaw, syren i kilku fiatów. W środku Andrzej Jaroszewicz, syn ówczesnego premiera. Otwarte okna, skórzane siedzenia. Telefonów komórkowych nie było, ale władza miała krótkofalówki. Ludzie na przystankach powtarzali, że „młody” wydawał przez nią polecenia. Nie wiem, co mówił, ale pamiętam, jak parszywie się czułem. Nieliczni z nas mieli w rodzinie samochód, a jeżeli nawet, to doświadczyli wielu upokorzeń, żeby go zdobyć.

To prawda, że i dziś nie wszyscy w równym stopniu uczestniczą w skoku cywilizacyjnym. Rozpiętość dochodów jest duża i rośnie. Różnica miedzy fiatem punto a wyposażeniem jaguara XF pewnie jest nawet większa niż między tym, czym poruszał się Jaroszewicz, a syrenką. Czy to świadczy o niesprawiedliwości społecznej i daje rządowi moralne prawo do specjalnych podatków od luksusowych samochodów?

[srodtytul]Uszlachetnianie aż do mdłości[/srodtytul]

W miarę jak globalizuje się kryzys, globalizują się też proste recepty na wyjście z niego. Uzdrawianie świata podatkami od bogactwa, przymusowa redukcja zarobków bankierów. No i ten „liberalny kapitalizm” – sprawca wszelkiego zła według lewicowych popideologów Naomi Klein, Jacka Żakowskiego czy Grzegorza Kołodki. Ta bliżej nieopisana hybryda czystego kapitalizmu, co wymknęła się spod kontroli, napchała portfele bogaczy i wepchnęła nas w kryzys. Kapitalizm tak, wypaczenia nie. „Nie” dla milionowych pensji menedżerów, „nie” dla rozpiętości w zarobkach i ostentacyjnego luksusu. Ot i stary dobry lewicowy populizm, tyle że w nowym, pseudokapitalistycznym opakowaniu.

Nie sądzę, żeby premiera Tuska zainspirowały mądrości Grzegorza Kołodki, ale wyczulony na sondaże opinii publicznej, przygotowując się do recesji i sojuszu z SLD, testuje populistyczne wody. Dziś są to wyższe cła na luksusowe samochody. Za trzy miesiące okaże się, że w budżecie wciąż brakuje środków. Lista najbardziej potrzebujących będzie się wydłużać, w miarę jak przybywać będzie pieniędzy w funduszu solidarności. Wtedy trzeba będzie szukać dalej. Może podatek od mieszkań powyżej 300 mkw., jachtów i domów wakacyjnych. Czy to dość sprawiedliwe?

Załóżmy, że jaguar 2,2 to rozpusta. A mercedes 1,9 to niby co? Czy ktoś, kto wykłada 200 tys. zł na mercedesa, nie powinien dokładać się do funduszu solidarności społecznej? Mieszkanie 300 mkw. faktycznie wydaje się zbyt duże dla jednej rodziny, ale czy 200 mkw. to też nie jest luksus? W końcu przeciętna polska rodzina musi się zadowolić 50 mkw.

Paul Krugman, mentor większości polskich lewicowych publicystów, swoje recepty na niwelowanie różnic społecznych nazywa uszlachetnianiem kapitalizmu. Jako żywo przypomina mi to tajny plan Coca-Coli z 1985 roku. Po serii badań i testów koncern wyeliminował to, co drażniło, i dodał więcej tego, co w coli smakowało. W laboratorium była ponoć wyśmienita. W butelce mdliła jak zwykła rozpuszczona landryna. Po kilku miesiącach zniknęła z rynku. Uszlachetniony kapitalizm, bez rosnących dysproporcji w zarobkach, czeka ten sam los, choć mdlić nas może po tym znacznie dłużej.

[srodtytul]Jakość życia a zarobki[/srodtytul]

Wyznawcy reperowania kapitalizmu utrzymują, że system został skorumpowany przez światowe korporacje. Kolejne deregulacje, ograniczenia praw pracowniczych i świadczeń socjalnych, w tym wczesnych emerytur, zostały wymuszone przez organizacje lobbystyczne. Globalizacja, która dla milionów ludzi od Warszawy po Delhi była skokiem cywilizacyjnym, dla Naomi Klein stanowiła przechwytywanie państwa przez wielki kapitał. Krugman przyznaje, że dało to bezprecedensowy w historii wzrost gospodarczy. Beneficjentami byli jednak „chciwi prezesi”. Dla całej reszty zostały okruchy, które nie zabezpieczały nas przed kryzysem.

Jak w każdej populistycznej teorii i tu jest kilka prawdziwych liczb.Rozwarstwienie w zarobkach faktycznie rośnie. Polska, jak wynika z badań OECD, ma najwyższe różnice w całej Unii Europejskiej. Najbogatsi Polacy zarabiają 13,5 razy więcej od najbiedniejszych. W Wielkiej Brytanii współczynnik wynosi 10 do 1.

W Ameryce rozpiętości są jeszcze większe. W 1979 roku dochód 0,1 proc. najbogatszych Amerykanów był 21 razy większy od dochodu 90 proc. społeczeństwa. Dziś 0,1 proc. superbogatych zarabia łącznie 70 razy więcej niż 90 proc. Amerykanów. Przepaść niewyobrażalna. Pytanie tylko, czy te rozpiętości w zarobkach faktycznie świadczą o rozwarstwieniu społecznym.

Stan konta nie oddaje rzeczywistych rozpiętości w stylu czy jakości życia. William Robert Fogel, również laureat Nobla z ekonomii, w swojej pracy „Wzrost gospodarczy a teoria populacji i psychologii” zauważył, że w krajach o największych dysproporcjach zarobkowych różnice w stylu i jakości życia są stosunkowo najmniejsze.

Ostatnie dziesięć lat globalizacji i szalonego bogacenia się elit to też imponujący awans najbiedniejszych grup społecznych. Dotyczy to najwyżej rozwiniętych państw, ale przede wszystkim nowych rynków – Polski, Indii, Meksyku. Porównując dostęp do dóbr konsumenckich, stan zdrowia, śmiertelność noworodków, wykształcenie, wyjazdy zagraniczne, zauważymy, że nigdy dysproporcje między bogatymi a średniakami nie były tak małe.

W moim domu sąsiad ma kilkumetrowy ekran plazmowy. Nawet gdyby było mnie stać na taki telewizor, to nie stać mnie na mieszkanie z tak wielką pustą ścianą. Ostatnio podejrzałem przez okno, jak z rodziną oglądał „Rejs”. No cóż, „Rejs” na moim małym ekranie śmieszy tak samo.

[srodtytul]Golf dla mas[/srodtytul]

Fogel zwrócił uwagę na jeszcze jeden paradoks. Dysproporcje społeczne maleją, w miarę jak rośnie rozwarstwienie cen. Im większa różnica między najtańszymi a najdroższymi produktami w sklepie, tym szybciej tanieją dobra luksusowe. Im szybciej pojawiają się na rynku droższe modele samochodów, telefony z superopcjami, telewizory HD, tym szybciej produkty poprzedniej generacji znajdują się w zasięgu portfela mniej zamożnych.W Polsce komórka dawno przestała być synonimem zamożności. Czy ktoś pamięta ceny telewizorów plazmowych sprzed trzech lat? W Nowym Jorku kurierzy rowerowi na swoim wyposażeniu mają już BlackBerry. Samochody terenowe, do niedawna zarezerwowane dla superbogatych, dziś widzę parkujące przed domami z wielkiej płyty.

Podoba nam się to czy nie, nasze społeczeństwo to jeden wielki wyścig próżności. Im szybciej bogacą się bogaci, tym szybciej obrastają nowymi zabawkami. Producenci mają fundusze na doskonalenie technologii, obniżanie kosztów i cen w sklepach. W ten sposób iPody z ekskluzywnego gadżetu stały się objawem stylu życia, a rząd może myśleć o programie „Laptop dla każdego dziecka”.

Proces niwelowania różnic społecznych Fogel nazwał kompresją konsumencką. Im szybciej rośnie rozpiętość zarobków i ceny produktów luksusowych, tym mniejsze są różnice w stylu życia. Nie przypadkiem w krajach o największych dysproporcjach zarobkowych, jak USA, egalitaryzm stylu życia i dostęp do dóbr luksusowych są największe.

Kiedy przyjechałem do Ameryki w 1982 roku, golf był grą milionerów. Wymagał dobrze przygotowanych terenów, specjalnej trawy i wolnego czasu. Dziś pola golfowe w Ameryce są masowe niemal jak boiska do koszykówki. Ten sam proces „ugolfowiania” kraju obserwuję w Polsce. Ze sportu dyplomatów i wielkiego biznesu powoli staje się rozrywką dziennikarzy, księgowych czy menedżerów średniego szczebla. Im więcej ludzi zaczyna grać w golfa, tym lepszych i bardziej ekskluzywnych pól potrzebują bogaci. Wprowadzają do sektora więcej pieniędzy, pozwalając właścicielom obniżać koszty, organizować masowe turnieje i wciągać do gry aspirujące, mniej zamożne grupy społeczne. Tak było wcześniej z kręgielniami czy siłowniami. Jeszcze kilka lat temu było ich kilkanaście w Warszawie. Dziś jest kilkaset z cenami od 2 tys. do 50 zł miesięcznie.

Awansujemy nie tylko w pracy. Awansujemy całe życie, na każdym kroku. Przenosimy się do lepszej siłowni, kupujemy droższe płatki śniadaniowe czy droższy samochód. Oczywiście większość z nas nigdy nie dozna rozkoszy wpływania własnym jachtem do portu na Lanzarote, ale na jego wynajęcie stać już tysiące, a dziesiątki tysięcy na wakacje na Wyspach Kanaryjskich.

[srodtytul]Zapłacą ci na przystanku[/srodtytul]

W pełni wolnorynkowym systemie rozpiętość zarobków nie tylko nie buduje przepaści społecznych, ale wręcz gwarantuje ich szybkie niwelowanie. Każda próba redukowania tych różnic, zaburzenia naturalnego ładu specjalnymi podatkami czy dekretami musi prowadzić do anomalii społecznych. Takich jak w PRL-owskim socjalizmie, ale i takich jak w XIX-wiecznym kapitalizmie.

William Vanderbilt, syn twórcy kolei, podobnie jak młody Jaroszewicz kochał samochody. Jego packard osiągał prędkość 150 km/h w czasach, kiedy większość ludzi mogła tylko marzyć o rowerze. Vanderbilt gardził ludźmi żyjącymi z własnej pracy, kpił z wolnego rynku i uważał, że państwo powinno chronić jego monopol przed konkurencją. Do historii przeszedł jako pierwowzór bohatera powieści Marka Twaina „Pozłacany wiek” – typa, przy którym człowiek czuje się parszywie.

Był najbogatszym człowiekiem na świecie, ale nawet doliczając 100 lat inflacji, jego majątek nie mógł się równać z dzisiejszą fortuną Warrena Buffetta. Znienawidzony był nie za swoje bogactwo, lecz za to, że bronił systemu, który nie dawał innym równych szans.

Nawet pozornie niewinne obostrzenia, jak zwiększenie akcyzy od luksusowych samochodów z 13,6 proc. do 18,6 proc., może znacząco zaburzyć proces niwelowania dysproporcji społecznych. Efektem, jak powiedział „Rzeczpospolitej” Krzysztof Peikert, dyrektor operacyjny Polskiej Grupy Dealerów, będzie wzrost cen tańszych samochodów. Zbyt wielka różnica między modelem 1,9 a 2 l będzie trudna do zaakceptowania dla klientów.

Przekładając to na język Fogla, awans społeczny, jakim jest droższy, mocniejszy samochód, zostałby ograniczony do wąskiej grupy superbogatych. Dilerom nie opłacałoby się inwestować w marketing i import lepszych marek. Dużo czasu minęłoby, zanim lepsze auta mogłyby się stać masowe. Co zrobią dilerzy? Obniżą cenę samochodów luksusowych, a wynikłe z tego koszty podatku przerzucą na tańsze modele. W ten sposób dysproporcje społeczne się pojawią, ale na samym dole drabiny. Między tymi, których stać na jakikolwiek samochód, a tymi, którzy dłużej postoją na przystanku.

[ramka]Autor jest publicystą, był m.in. redaktorem naczelnym tygodnika „Newsweek Polska” oraz wiceprezesem wydawnictwa Polskapresse[/ramka]

Lato 1975. Głęboka epoka Gierka. Nowy Świat miał wtedy tylko dwie kawiarnie, ale za to ogromny sklep chemiczny przy Foksal. Pustą ulicą sunie nowiutki wóz, chyba BMW. Mocno odstaje od warszaw, syren i kilku fiatów. W środku Andrzej Jaroszewicz, syn ówczesnego premiera. Otwarte okna, skórzane siedzenia. Telefonów komórkowych nie było, ale władza miała krótkofalówki. Ludzie na przystankach powtarzali, że „młody” wydawał przez nią polecenia. Nie wiem, co mówił, ale pamiętam, jak parszywie się czułem. Nieliczni z nas mieli w rodzinie samochód, a jeżeli nawet, to doświadczyli wielu upokorzeń, żeby go zdobyć.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał