Kopciuszek, co klnie jak szewc

Kate Winslet to aktorka niepozorna, nawet w połowie nie tak spektakularna jak Blanchet czy Jolie. A jednak góruje nad nimi dorobkiem i talentem. Jest z tej samej gliny co Meryl Streep i Judi Dench – ma ich odwagę, niedzisiejszą miłość do roli

Publikacja: 14.02.2009 00:06

fot: Johannes Eisele

fot: Johannes Eisele

Foto: Reuters

„Jesteś damą, a zachowujesz się jak drugoplanowa przyjaciółka” – mówi do dziewczyny stary mistrz Hollywoodu. Ta scena z filmu „Holiday”, w którym Winslet grała angielską 30-latkę, trafnie opisuje jej karierę. Wciąż stoi w cieniu i pozwala światu zapomnieć, że należy do kilku najlepszych żyjących aktorek. W jej wieku nikt nie miał tylu oscarowych nominacji.

Gdy nominowano ją za „Rozważną i romantyczną”, miała 19 lat. Grała zakochaną młodzieńczo Marianne. Trzy lata później miała szansę na statuetkę za wszystko, co jako Rose wyczyniała na „Titanicu”. Później okazała się partnerką godną Judi Dench, gdy w „Iris” tworzyły portret pogrążającej się w chorobie pisarki.

Akademia zauważyła też neurotyczną Clementine, którą Jim Carey próbował wykasować ze wspomnień w „Zakochanym bez pamięci”. Trzy lata temu Winslet otrzymała nominację za rolę sfrustrowanej duchotą prowincjonalnej Ameryki Sarah w „Małych dzieciach”. W tym sezonie dostała szansę za rolę Hanny Schmidz, niepiśmiennej strażniczki obozu koncentracyjnego. Wiele jednak wskazuje, że po raz szósty statuetka ją ominie.

[srodtytul]Mnie tu nie ma[/srodtytul]

To także stawia ją w sytuacji wyjątkowej i – w pewnym sensie – staromodnej. Dziś częściej się zdarza, że młodzi artyści są przedwcześnie zasypywani nagrodami. Winslet ma 33 lata i dorobek, na jaki inne aktorki pracują całe życie. Ale wciąż czeka na uznanie Akademii. Tak jak czekała Judi Dench, której kreacje w „Jej wysokości pani Brown”, „Iris” i „Notatkach o skandalu” przegrały wyścig o Oscara. Statuetkę otrzymała za 8-minutową obecność w „Zakochanym Szekspirze”.

Jeśli Winslet wygra w tym roku, wrażenie niestosowności będzie podobne. Bo powinna dostać nagrodę za rolę w „Drodze do szczęścia”, tyle że w wyniku poprzedzających nominacje skomplikowanych głosowań film pominięto. Nominację otrzymała za rolę słabszą i ledwo kwalifikującą się na pierwszoplanową.

O statuetce rzadko decydują same walory artystyczne, ale nawet gdyby tak było – Winslet musiałaby przegrać, bo nagroda należy się Meryl Streep za znakomite aktorstwo w „Wątpliwości”. Ona także nie otrzymała Oscara od 27 lat. Ostatni był w 1982 r. za „Wybór Zofii”.

Brak statuetki najmniej dziwi samą Winslet. O nominacjach i nagrodach mawia: – Mnie tu w ogóle nie powinno być. Nie zostałam do takiego życia stworzona.

W jej rodzinie aktorstwo to zawód dziedziczony. W domu państwa Winslet w angielskim Reading grali wszyscy: rodzice, rodzeństwo, dziadek założył nawet mały teatr. Ale cała rodzina utrzymywała się z zasiłków. W szkole aktorskiej, do której matka wysłała Kate, wydając całe oszczędności, Winslet czuła się jak piąte koło u wozu. To była akademia dla zamożnych nastolatków, pewnych siebie, pięknych. Gruba i zamknięta w sobie dziewczyna przeżywała tam koszmar, ale chciała grać, więc za kolejne semestry płaciła sama, dorabiając w barze kanapkowym. Pewnego dnia, gdy kroiła szynkę, zadzwonił telefon. Dostała propozycję.

[srodtytul]Rola musi boleć[/srodtytul]

Jako pierwsza i dotąd jedyna w rodzinie gładko przeszła od epizodów do głównych ról. Najpierw zagrała nastoletnią morderczynię w nowozelandzkim thrillerze „Heavenly creatures”. Wkrótce zauważyła ją Emma Thompson autorka scenariusza w „Rozważnej i romantycznej”. Pierwsza oscarowa nominacja za rolę w tym filmie była jak grom z jasnego nieba i od tej pory Winslet konsekwentnie odrzuca los hollywoodzkiej znakomitości: – Najbezpieczniej czuję się w tym, co znam. Luksus mnie nie interesuje. Nie trzeba mnie zapraszać na wystawne kolacje.

Na jej egzemplarzu scenariusza „Titanica” jest adnotacja: „Strasznie mi się, k…, podoba!”. Wzięła tę rolę, nie wiedząc, że film będzie najdroższą produkcją w historii kina. Czasem była sina z zimna, bo podczas zdjęć nie pozwalała ogrzewać wody. – Bywam masochistką, nie jestem zadowolona z roli, dopóki nie poczuję, że dużo mnie kosztowała.

A kosztowne są już same przygotowania, perfekcyjne do granic obłędu. Jeszcze przed „Titanikiem”, w 1996 r., wnikliwie przestudiowała scenariusz „Hamleta”, którego reżyserował Kenneth Branagh, przebrnęła przez tomy literackich opracowań, po czym oświadczyła, że Ofelia ją przerasta. – Zamknij się, głupia krowo, dasz radę – uciął Brannagh.

Dziesięć lat później, w dniu premiery „Małych dzieci”, przypominała kłębek nerwów. Na pokaz filmu w ogóle się nie wybierała, sparaliżowana wizją rozpoczynających się rano zdjęć do „Wszystkich ludzi króla”. Siedziała w pokoju wyścielonym stronami wyrwanymi ze scenariusza. Na marginesach zabrakło miejsca, więc kolejne notatki doklejała na żółtych karteczkach. A w filmie ledwie przemyka przez ekran.

Zanim przyjechała na plan zdjęciowy „Titanica”, miała za sobą lekturę książek historycznych i lekcje amerykańskiej wymowy. Bo na co dzień, choć nieszlachetnie urodzona, Winslet mówi z akcentem brytyjskich wyższych sfer. Co wspaniale kontrastuje z tym, że klnie jak szewc, nosi potężne skórzane buciory i zwija tytoniowe skręty. Najcenniejsze, co uratowała z pokładu „Titanica”, to przyjaźń z Leonardem DiCaprio. Zresztą osobiście go na okręt wciągnęła. Nie znali się, gdy zapukała do jego pokoju hotelowego podczas festiwalu w Cannes i wręczyła scenariusz.

[srodtytul]Bez etykietek[/srodtytul]

Dzięki długoletniej znajomości mogli teraz stworzyć w „Drodze do szczęścia” role wymagające wyjątkowego zaufania. Ich postaci zderzają się w emocjonalnych eksplozjach, awanturach i napadach agresji. Grają młode małżeństwo, które wyrzekło się marzeń i teraz prowadzi wyniszczającą walkę. Sceny są wstrząsające. Winslet najcięższe ujęcia kończyła wymiotami.

Jej mąż i reżyser filmu Sam Mendes mówił, że żona go zaskoczyła. Widział jej role, ale nigdy wcześniej nie pracowali razem, nie miał pojęcia, jak bardzo potrafi się zaangażować. Na tym zresztą polega geniusz Winslet – jej bohaterki nie robią wrażenia szczególnie trudnych do zagrania, właściwie wydają się zwyczajne. Kobiety, które wprowadza na ekran, są w tym samym stopniu fascynujące, co pospolite. Misterne konstrukcje złożone z trywialnych elementów, gestów i zachowań tak codziennych, dają efekt rzadko spotykanej wiarygodności.

Fizyczność, którą Winslet kiedyś przeklinała, z czasem stała się jej wielkim atutem. Choć pokazała się nago w niemal wszystkich rolach, nigdy nie była filmowym seksgadżetem. Nie boi się używać ciała jak narzędzia pracy, dlatego wizerunek jej nie więzi. Może zagrać każdego i żadna etykieta się jej nie trzyma.

Po „Titanicu” otrzymywała pierwszorzędne propozycje, ale wybrała kryjówkę. Zrezygnowała z „Zakochanego Szekspira”, nie chciała się wcielić w Bridget Jones, odmówiła Woody Allenowi, który widział ją we „Wszystko gra”.

Zamiast tego brała role w niskobudżetowych i nietypowych filmach: była wyuzdaną i świntuszącą sprzedawczynią bielizny w „Romansach i papierosach”, podróżowała z dwójką dzieci „W stronę Marrakeszu”, w „Świętym dymie” rzuciła uwodzicielski urok na Harveya Keitela. A kiedy wszyscy o niej zapomnieli, zjawiła się jako przeciętna dziewczyna w komercyjnej komedii romantycznej „Holiday”.

[srodtytul]Naginanie prostych linii[/srodtytul]

We wszystkich tych rolach Winslet jest fizycznie obecna. Siedząc w kinie, można poczuć ciężar jej ciała, stawianych kroków, pracę mięśni. Coś w jej aktorstwie dosłownie materializuje filmową postać. Nawet naiwna Marianne z „Rozważnej i romantycznej” czy niezrównoważona Clementine z „Zakochanego bez pamięci” są silnie osadzone w rzeczywistości. Oglądamy kobiety z krwi i kości.

Żadna z nich nie wydaje się na pierwszy rzut oka pociągająca, zmysłowa czy chociażby ładna. Jednak zanim film się skończy, spojrzymy na nie inaczej, ponieważ Winslet zdąży pokazać ich złożone osobowości. Nie zachwyci nas całość, tylko niuanse – kilka ujęć, w których kobiety wydadzą się piękne, bezradne albo intrygujące. Wyjaśnić, co w jej rolach zachwyca, jest równie trudno, jak opowiedzieć, za co się pokochało tę, a nie inną dziewczynę – może za uśmiech, kruchość albo za determinację.

Wszystkie jej aktorskie wybory to poszukiwanie wyrazistych kobiecych osobowości. Tylko niektóre są ekscentryczne, ale żadna nie wpisuje się w stereotypy. W seksistowskim i schematycznym Hollywood Winslet nagina proste linie.

Wspaniale pokazuje ciche dramaty, małe tragedie, których tłem jest codzienność. W „Marzycielu” wydobyła wdzięk umierającej kobiety, skupionej na przyziemnych sprawach i wychowaniu synów. W „Małych dzieciach” przeciwnie – jej bohaterka Sarah macierzyństwo znosi jak karę, spełnienia szuka w romansie ukrywanym przed społecznością miasteczka. Mistrzowski portret kobiety zwyczajnej Winslet stworzyła teraz w „Drodze do szczęścia” – April walczy o życie i tożsamość w sposób, który panie na widowni natychmiast odczytują jako znajomy, może nawet własny.

Tym, co Winslet drastycznie różni od młodych koleżanek, a zbliża do starszych mistrzyń, jest fakt, że nie była wytworem kina. Jest aktorką, której wszechstronność bierze się z twardego stąpania po ziemi. Towarzyszy jej realizm, ten sam, który do ról wnosi Meryl Streep.

– Jedyną ekstrawagancją, jakiej próbowałam, jest aktorstwo – mówi Winslet. – Nie dorastałam w wytwornym świecie. Kiedy mama przyniosła do domu szminkę, przeżywałyśmy z siostrą sensację, malowałyśmy usta co pięć minut i po tygodniu już jej nie było. Tego się nie da wykorzenić. Nie mogę być nikim innym niż dziewczyną z Reading.

„Jesteś damą, a zachowujesz się jak drugoplanowa przyjaciółka” – mówi do dziewczyny stary mistrz Hollywoodu. Ta scena z filmu „Holiday”, w którym Winslet grała angielską 30-latkę, trafnie opisuje jej karierę. Wciąż stoi w cieniu i pozwala światu zapomnieć, że należy do kilku najlepszych żyjących aktorek. W jej wieku nikt nie miał tylu oscarowych nominacji.

Gdy nominowano ją za „Rozważną i romantyczną”, miała 19 lat. Grała zakochaną młodzieńczo Marianne. Trzy lata później miała szansę na statuetkę za wszystko, co jako Rose wyczyniała na „Titanicu”. Później okazała się partnerką godną Judi Dench, gdy w „Iris” tworzyły portret pogrążającej się w chorobie pisarki.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą