– Nie muszę zarabiać 20 mln dolarów za rolę. Większą frajdę sprawia mi spotkanie z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia o świecie. Ale czasem można się zabawić.
Kiedyś odmawiał. Nie przyjął m.in. propozycji zgrania w „Speed. Niebezpiecznej szybkości”, nawet w „Wywiadzie z wampirem”. Nagle pokusił się na role w „Dawno temu w Meksyku” Roberta Rodrigueza i w „Piratach z Karaibów” Gore Verbinskiego.
Nie ma jeszcze Oscara, ale zaczął zbierać nominacje. Dostał je za zagranie Jacka Sparrowa w „Piratach...” (2004), szkockiego pisarza J. M. Barriego w „Marzycielu” Marka Forstera, wreszcie tytułowego fryzjera ze „Sweeneya Todda” Tima Burtona. W jednym z ostatnich swoich hitów „The Imaginarium of Doctor Parnassus” zagrał obok Heatha Ledgera. I zdobył się na piękny gest. Całe swoje niemałe honorarium przekazał córeczce zmarłego Ledgera – Matyldzie. Za nim poszli inni – Jude Law oraz Colin Farrell.
Jeszcze w 1997 roku wyreżyserował swoją pierwszą fabułę. Jako aktor Depp chętnie grał ludzi z marginesu życia, nieudaczników. Jako autor filmu także ich nie porzucił. Pokazał ludzi egzystujących na śmietniku wielkiego miasta. Świat, o którym zamożne społeczeństwa starają się zapomnieć, którego nie zauważają z wygodnictwa i wstydu. Potrafił sportretować gęstniejącą atmosferę śmierci. Ale też zaproponował widzom opowieść o dramacie człowieka, który dla rodziny oddaje własne życie, o granicach poświęcenia i o miłości na dnie.
– Reżyseria jest potwornie trudna – twierdzi. – Kręcąc „Odważnego”, czułem się całkowicie wyczerpany. Reżyseria pochłania człowieka całkowicie, nie zostawia czasu na nic.
Ale Depp nie ukrywa, że praca nad rolami też dużo go kosztuje. Gra w końcu własnymi nerwami, własną wrażliwością, własną wyobraźnią.
– Dopóki trwają zdjęcia, dostaję od organizmu zastrzyk adrenaliny – mówi. – Jak się kończą, padam. Wszystko puszcza. To się często kończy chorobą. Po „Libertine” przeleżałem w łóżku dwa tygodnie. Po Dillingerze też czułem, że muszę uciec.
A więc znowu ucieka. Ale już nie w alkohol i narkotyki. Teraz, jak przystało na gwiazdę hollywoodzką, na wyspę na Bahamach. I na własny jacht „Vajoliroja” – nazwany tak od skrótów imion całej jego rodziny: Vanessy, Johnny’ego, Lilly Rose, Jacka.
– Szczęścia za pieniądze nie da się kupić – śmieje się. – Ale można za nie kupić statek i popłynąć nim gdzieś, gdzie człowiek czuje się szczęśliwy.
Potem też łatwej się wraca. Na Johnny’ego Deppa czekają nowe projekty po obu stronach oceanu. Trudno w to uwierzyć, ale jest ich teraz kilkanaście. Najważniejszy to zapewne kolejny film Tima Burtona „Alicja w krainie czarów”. Jednak nie ulega wątpliwości, że Depp zaczyna się też rozglądać za innymi rolami.
– Amerykański przemysł filmowy ciągle czeka na takich młodych buntowników, którzy rozpalą wyobraźnię widzów, a producentom przyniosą miliony – mówi. – Ale ja już z pewnością nie jestem „nowym Jamesem Deanem”. Czekam, żeby zaczęli mi wreszcie proponować role „dla starego Johnny’ego Deppa”.