[b][link=http://blog.rp.pl/lisicki/2009/07/31/czyj-umysl-jest-chory/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Kto krytykuje Kaczyńskiego za to, że doprowadził po latach niemożności do budowy upamiętniającego powstanie muzeum, zyskując poparcie społeczne, nie rozumie sensu demokracji. Przecież zabiegać o to, co dla wyborców ważne, to psi obowiązek polityków.
Ale awantura czy też debata, jak zwał, tak zwał, na temat obchodów 65. rocznicy powstania pokazuje coś jeszcze. Mianowicie kompletny brak odpowiedzialności za słowo. Co gorsza, towarzyszy temu dworska postawa niektórych dziennikarzy, gotowych zaakceptować każdą bzdurę, jeśli tylko pada z wystarczająco czcigodnych ust. Teraz dowody.
„Od kilku lat obserwuję na Powązkach okrzyki albo pomruki ludzi przywożonych tam autobusami 1 sierpnia” – powiedział „Gazecie Wyborczej” profesor Władysław Bartoszewski. Zdaniem Bartoszewskiego owi dostarczeni w autobusach ludzie nie są warszawiakami. Przywieziono ich „z Torunia, prawdopodobnie innych miast”. To oni pod pomnikiem Gloria Victis miotają obelgi, plują i krzyczą na prawdziwych powstańców. Poważny zarzut, nieprawdaż? Co powinien zrobić dziennikarz? Oczywiście zapytać, kto tych ludzi przywozi i jakie profesor Bartoszewski ma dowody, że tak właśnie jest. Co więcej, powinien też próbować ustalić, od ilu lat jeżdżą takie autobusy, kto je wynajmuje, kto za nie płaci, w jaki sposób są rekrutowani krzykacze. Takie pytanie wszakże się nie pojawia. Zamiast tego czytelnik może domniemywać, że za dowóz warchołów odpowiadają twórcy Muzeum Powstania. To wszystko mówi obecny pełnomocnik premiera Donalda Tuska ds. dialogu międzynarodowego.
Na tym nie koniec. Dwa dni później w sprawie obchodów zabiera głos Bronisław Komorowski. Dziennikarz „GW” pyta go o krytyczny wobec Bartoszewskiego komentarz redakcyjny w „Rzeczpospolitej”. Marszałek Sejmu odpowiada: „Chore umysły. Autorzy tych komentarzy mają wielki udział w tym, co się wydarzyło na Powązkach rok temu, gdy wybuczano Władysława Bartoszewskiego”. Pomijam fakt, że określenie „chore umysły” wobec komentatora zdaje się co najmniej równie niestosowne jak buczenie na cmentarzu. Ważniejsze jest co innego: oto druga osoba w państwie znowu formułuje ciężkie oskarżenia, zatajając źródło swojej wiedzy.