Marszałek Schetyna – bieg po władzę

Biega skoro świt. Stała trasa w centrum Warszawy – 5800 metrów, z ostrym podbiegiem na finiszu. Samotny jogging to dla niego czas, żeby poukładać polityczne scenariusze. Jeden właśnie wprowadził w życie

Publikacja: 16.07.2010 20:31

Marszałek Schetyna – bieg po władzę

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Samotne bieganie pasuje do sytuacji nowego marszałka Sejmu. Dawniej Schetyna wolał grać w piłkę – na boisku tworzył parę z Donaldem Tuskiem. Grywali razem nawet dwa razy w tygodniu. Ale od 10 kwietnia do dziś odbył się ledwie jeden mecz. Katastrofa lotnicza, powódź, mundial i kampania wyborcza. Nie było czasu na zespołową grę – tym bardziej że tandem z Tuskiem rozpadł się już dawno.

W czasie biegania Schetyna ma o czym myśleć. W ostatnim roku dwa razy ledwie uszedł z życiem. Raz w przenośni, gdy miała go zatopić afera hazardowa. Drugi raz dosłownie, gdy w ostatniej chwili wycofał się z lotu do Smoleńska z prezydentem Kaczyńskim.

Teraz miało nadejść kolejne nieszczęście.

Paweł Piskorski, były polityk PO: – Po Platformie w ostatnich miesiącach krążyła uporczywa plotka, że Schetyna zostanie ścięty przez Tuska na jesieni. Chodziło oczywiście o egzekucję w wersji soft. To nie znaczy, że Grzegorz jest zły, ale właśnie bardzo dobry, tylko przeciążony pracą i trzeba mu pomóc. Jak? Odebrać mu funkcję sekretarza generalnego partii albo szefa klubu parlamentarnego. To byłaby polityczna klęska.

Schetyna czuł, że nadciągają czarne chmury i nie miał zamiaru czekać z założonymi rękami.

[srodtytul]Z ulotką przy metrze[/srodtytul]

Plan polityczny, który dał Schetynie fotel marszałka, zrodził się wiele tygodni temu.

– Długo przed pierwszą turą Grzegorz zwierzał mi się, że byłoby to właściwe miejsce dla niego, gdyby Komorowski pokonał Kaczyńskiego – opowiada poseł opozycji.

Pokłócony z Tuskiem Schetyna potrzebował sojusznika. Układ był prosty: on pomoże Komorowskiemu w kampanii wyborczej, w rewanżu, po wygranych wyborach Komorowski poprze go w walce o stanowisko marszałka. Układ został zawarty za plecami premiera.

Schetyna walczył o przetrwanie – ostro zaangażował się w kampanię. Na rozmowach z kandydatem spędzał długie godziny. Analizowali wspólnie, dlaczego doszło do porażki w 2005 roku, gdy Tusk miał praktycznie wygraną z Lechem Kaczyńskim w kieszeni. „Nakręcał” Komorowskiego do kolejnych spotkań, wyjazdów, wieców: – Stąd się czerpie energię potrzebną do zwycięstwa – tłumaczył. Mobilizował działaczy, osobiście o 6.30 rano rozdawał ulotki na stacji metra w Warszawie.

Tusk zachowywał się zupełnie odwrotnie. Nie zakasał rękawów, żeby walczyć o zwycięstwo kandydata Platformy. Ruszył się trochę dopiero przed drugą turą.

– W Platformie panowało przekonanie, że w przypadku zwycięstwa Kaczyńskiego, PiS ma gotowy scenariusz na przewrócenie gabinetu Tuska wspólnie z SLD i PSL. Dopiero ta wizja zdopingowała szefa rządu do żywszego działania – opisuje osoba dobrze znająca sytuację w rządzącej partii.

4 lipca, wieczór wyborczy Platformy po drugiej turze. Dziwna atmosfera. Przewaga Komorowskiego była widoczna, ale nie na tyle duża, by triumfować.

Kandydat Platformy zmęczony wyczekiwaniem i szaleńczym tempem ostatnich dni walki o prezydenturę jedzie do domu się wyspać. – Rano się zdzwonimy – rzuca na odchodnym do Schetyny, z którym wyraźnie zbliżyli się w ostatnich tygodniach kampanii.

Tusk nie czuje zagrożenia, jest spokojny. Panuje przekonanie, że Komorowski będzie pełnił funkcję marszałka aż do sierpniowego orzeczenia Sądu Najwyższego, który rozstrzygnie o ważności wyborów.

[srodtytul]Tusk dał się ograć[/srodtytul]

Premier sądzi, że ma sporo czasu na polityczne rozgrywki. Już ma kandydatkę na miejsce marszałka. Chciałby, żeby Komorowskiego podmieniła jego ulubiona minister zdrowia Ewa Kopacz.

Na giełdzie polityczno-dziennikarskiej pojawia się też nazwisko ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego. Wspomina się o Schetynie. Z wieczoru wyborczego Schetyna i Tusk jadą do rezydencji premiera przy ulicy Parkowej. Tam dyskutują o wynikach, zastanawiają się, czy zwycięstwo jest pewne, komentują, w których regionach ich kandydat wypadł blado. Schetyna nie zdradza swoich ambicji. Nie ma mowy o tym, kogo uczynić marszałkiem.

Obaj politycy nie doczekują razem podanej o północy informacji Państwowej Komisji Wyborczej, że po przeliczeniu połowy głosów Kaczyński o włos prowadzi z Komorowskim. Schetyna jest już wtedy w swoim pokoiku w hotelu sejmowym przy Wiejskiej. Stamtąd dzwoni do Tuska. Niepokoją się, ale nie ma histerii, przerażenia – obaj wiedzą, że nie są jeszcze policzone głosy z dużych miast, w których Komorowski ma przewagę.

5 lipca, czyli w poniedziałek rano, Schetyna zjawia się w Belwederze. Tam czeka na niego Komorowski. Atmosfera jest wyśmienita. Wynik podawany przez PKW jest już jednoznaczny – kandydat Platformy zwyciężył.

Schetyna i Komorowski nie mają dużo czasu. W Belwederze ma się zjawić Tusk, a potem odbędzie się tu posiedzenie zarządu Platformy. Będzie duży szampan, którego poprzedniego dnia obiecał otworzyć zwycięzca wyborów. Przyszły prezydent i szef klubu parlamentarnego ostatecznie pieczętują polityczny plan. Komorowski czym prędzej zrzeka się mandatu posła, opuszcza fotel marszałka, a na swoje miejsce rekomenduje Schetynę. Tusk, który zjawia się w Belwederze później, absolutnie nie jest świadomy tego, że doszło do dealu. Na osobności wypytuje Komorowskiego, kiedy odejdzie z parlamentu i zwolni fotel marszałka. W odpowiedzi słyszy, że decyzja jest podjęta – odchodzę natychmiast, a na następcę rekomenduję Schetynę.

Nie wiadomo, czy premier walczył, próbował odwieść Komorowskiego od decyzji. Jeśli tak było, to niewiele ugrał. Niespodziewany rozwój wypadków musiał być szokiem dla Tuska, który od lat rozdawał karty w Platformie. Wkrótce obaj politycy zeszli na taras Belwederu, gdzie czekali członkowie zarządu Platformy, w tym Schetyna. Komorowski ogłosił, co zamierza zrobić. Powagę, znaczenie planu podkreślało to, że prezydent elekt wyszedł na taras z Tuskiem, z którym właśnie skończył rozmowę. Nikt z zarządu partii nie protestował, decyzja została przyjęta bez oporów.

Potem doszło do zabawnej sceny. Do zebranych doszła informacja, że z telefonicznymi gratulacjami śpieszy prezydent Barack Obama. Komorowski poszedł z nim rozmawiać. Tusk, przymuszony sytuacją, musiał uzasadniać kolegom i koleżankom z partii, że Schetyna na czele parlamentu to doskonałe rozwiązanie. – Tak naprawdę był wściekły. W poniedziałek z Kancelarii Premiera docierały sygnały, że Tusk warczy na współpracowników, robi awantury i jest w fatalnym humorze – opowiada osoba związana z Platformą.

– Dał się ograć. To tym bardziej bolesne, że Komorowski był outsiderem. Nie zapraszano go na kuluarowe narady, w trakcie których zapadły ważne decyzje. Był traktowany protekcjonalnie. Nieraz dzwonił do niego pośrednik i mówił, że ma przesunąć głosowanie, bo premier ma ważniejszą rzecz na głowie. Albo żeby zdjął coś z porządku dziennego, bo taka jest decyzja i już – mówi polityk PO.

[srodtytul]Polityka w dymie cygar[/srodtytul]

Ze Schetyną i Tuskiem było zupełnie inaczej. Byli najbliższymi kumplami – w polityce i na boisku.

W piłce Tusk to napastnik, łowca goli i aplauzu, ale i sęp, który czeka na podanie, by tylko przyłożyć nogę i trafić do bramki. Schetyna to pomocnik – biega, kiwa, podaje. Ciężka orka. Ale są profity. Schetyna miał zawsze prawo opieprzyć kogo chciał, a kiedy trafił się dogodny moment, strzelić z dystansu. Nikt nie miał do niego pretensji. Taką miał rolę – drugiego po Bogu. Podobnie było poza boiskiem. Dawniej Tusk lubił spotykać się z partyjnymi „intelektualistami”. Kazał podawać wino, puszczał barokową muzykę i cieszył się powolną rozmową o polityce, historii i filozofii. Ale to nie był jego świat. Jego bajka zaczynała się, gdy do pokoju wchodził Schetyna, Mirosław Drzewiecki i kilku innych, najbardziej zaufanych. Na wielkim telewizorze szedł mecz Ligi Mistrzów, unosił się dym z cygar, w powietrzu latały bluzgi i niewybredne żarty na temat jajogłowych. Na takich spotkaniach – na których prym wiedli Tusk ze Schetyną – „robiło się” w Platformie politykę.

Tusk wiedział, że Schetyna jest pracowity, potrafi ustawiać ludzi, rozwiązywać problemy w partii. Do tego miał pewność, że go nie wygryzie, bo nie ma ambicji bycia liderem

Schetynie też było wygodnie – zdawał sobie sprawę, że nie ma charyzmy, nie błyszczy w mediach i potrzebuje Tuska, który będzie stał pół kroku przed nim.

Tworzyli tandem niemal doskonały.

– Grzegorz jest od czasów NZS świetnym organizatorem, lubi to. W partii odwalał mnóstwo brudnej roboty – mówi polityk PO. – Był wyjątkowo brutalny. Kiedyś zapytał jednego z działaczy: „Napier... się ze mną, stoisz z boku, czy współpracujesz?”.

Wielu jego znajomych mówi, że Schetyna właśnie tak pojmuje świat: – Ok, jest sprawa do załatwienia. Można to zrobić tak albo śmak. Spróbujmy tak. Załatwione? To jedziemy dalej – mówi jeden z nich. – Nad niektórymi problemami się nie zastanawia. Nie mają dla niego wymiaru praktycznego. Na przykład kiedyś nie miał pojęcia, czy polowania są fajne czy nie. Do momentu kiedy jego żona Kalina nie powiedziała mu, że „to źle strzelać do zwierząt”. Od tej pory Schetyna twardo stoi na tym stanowisku. Bo słucha się żony.

W Platformie po wygranych w 2007 roku wyborach kolosalną karierę zrobiło słowo „projekt”. „Projekt” to zwycięstwo w kolejnych wyborach prezydenckich i przejęcie pełni władzy. Paradoksalnie właśnie przez „Projekt” pojawiły się pierwsze rysy w tandemie Tusk – Schetyna.

Schetyna został wicepremierem i szefem MSWiA – miejsce było dla niego idealne. Pozostawał nieco w cieniu, ale miał ogromną władzę. Zaraz po objęciu nowego urzędu został zapytany, czy dobrze mu na tym stanowisku. Uśmiechnął się, położył nogę na jednym z foteli w swoim wielkim gabinecie i powiedział: – Jak podejdę do tego telefonu co stoi na biurku, to mogę zadzwonić do kogoś z tysięcy ludzi w całej Polsce. I wiem, że mój rozmówca po drugiej stronie będzie stał na baczność. To jest fajne uczucie.

MSWiA było jednocześnie ogromnym wzywaniem: urzędy wojewódzkie, policja, Straż Graniczna, straż pożarna, BOR, geodezja, urząd ds. cudzoziemców. Taki kombinat trudno było ogarnąć. Ale Schetyna potrafił wszystko zgrabnie poukładać. Był niezłym ministrem i umacniał swoją pozycję drugiego człowieka w partii. Od pewnego momentu rozumiało się samo przez się, że niedługo, już w 2010 r., kiedy Donald Tusk w ramach „projektu” sięgnie po prezydenturę, na fotelu premiera zastąpi go Schetyna.

Nie mówiło się, czy to będzie Schetyna, ale czy sobie poradzi, bo nie ma takiej charyzmy co Tusk.

[srodtytul]Koniec tandemu władzy[/srodtytul]

Tusk zaczął się zastanawiać, czy to ma sens. Oddać Schetynie rząd, oddać mu partię? Co w zamian? Wyborcza walka z Kaczyńskim, którą już raz przegrał i pięć lat przypinania orderów w Pałacu?

– Tusk kocha czystą władzę – opowiada nam jeden z byłych liderów Platformy. – Nie apanaże, zaszczyty, tylko rządzenie.

Do zerwania przyjaźni doszło w październiku zeszłego roku, gdy na światło dzienne wylała się afera hazardowa. Tusk musiał działać. Koledzy z najdawniejszych lat Jan Krzysztof Bielecki i Krzysztof Kilian doradzili mu głęboką rekonstrukcję rządu.

Na liście ludzi do wymiany znalazł się minister spraw wewnętrznych. Premier dał się przekonać, że jego partner z tandemu „za bardzo urósł”. Schetyna zgodził się odejść z rządu, na stanowisko szefa Klubu PO: „jeśli to ma uratować projekt”. Postawił tylko warunek: nie zostanie upokorzony i nie będzie odchodził jako człowiek obciążony aferą – mimo że media już pisały o jego znajomości z baronem hazardu Ryszardem Sobiesiakiem.

W ostatniej chwili Tusk dał wicepremierowi nadzieję, że dymisji nie będzie. Schetyna zdążył się pochwalić współpracownikom w MSWiA, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Po kilku minutach usłyszał w TVN, że stracił stanowisko.

Wieczorem rządowa drużyna grała w piłkę. Schetyna przyjechał jak zawsze: – Nie chciałem, żeby pomyśleli, że się na nich obraziłem – mówił swoim współpracownikom.

Znów zagrał z Tuskiem, ale wtedy nie byli już przyjaciółmi. Nierozerwalny tandem właśnie przestał istnieć.

Sytuacja musiała być czytelna dla obu. Schetyna nie był pierwszym faworytem, który został odsunięty przez Tuska. – Historia Platformy to historia politycznych mordów – mówi nam jeden z byłych polityków tej partii. – Olechowski, Płażyński, Rokita, Gilowska, Piskorski. Schetyna zabijał dla Tuska. Musiał zdawać sobie sprawę, że teraz to on jest na celowniku i wyrok zostanie wykonany.

– Był zbyt inteligentny, żeby tego nie zrozumieć. Kiedyś on był killerem, teraz miał być ofiarą – dodaje jeden z polityków PO.

Tusk wiedział, że Schetyna to wie i że będzie się bronić. Nowy szef klubu zaczął urzędowanie w Sejmie. Wyglądał jakby zderzył się z TIR-em. Jednocześnie dał Tuskowi jasny sygnał, że wszystko będzie inaczej. Gdy minister Kancelarii Premiera zatelefonował, żeby przekazać, że klub ma się zająć przygotowaniem zmian jakiejś ustawy, Schetyna odparł: – Jesteś w niezłym niedoczasie. Zbigniew Chlebowski nie jest już szefem klubu. To kancelaria ma przygotować projekt. Czekamy.

Schetyna zaczął powoli odbudowywać pozycję w partii. Za to Tusk stanął przed poważną decyzją: kandydować w wyborach prezydenckich, czy nie?

Współpracownicy premiera mówią, że był to okres hamletyzowania: „Tusk rano mówił, że będzie bił się o prezydenturę i że bardzo tego chce. W południe, że nie chce, ale musi. Wieczorem, że go to stanowisko w ogóle nie interesuje. Ciekawe, że za każdym razem mówił z jednakową swadą i wiarą we własne słowa” – opowiadał nam jeden z jego ministrów.

W końcu Tusk powiedział, że odpuszcza, bo prezydentura to „prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto”.

– Odpuścił prezydenturę, bo bał się, że Grzegorz przejmie partię. Jestem o tym przekonany – ocenia Paweł Piskorski.

[srodtytul]Telewizor przy Parkowej[/srodtytul]

Sprawa między nimi miała się rozstrzygnąć po wyborach prezydenckich, na jesiennym kongresie PO. Tymczasem Schetyna zajął się tym, co potrafi najlepiej – partyjnymi układankami. Wyszło mu nie najgorzej, bo w maju bliscy mu ludzie wygrali kilka zjazdów regionalnych w PO: w Zachodniopomorskiem, Wielkopolsce i na Mazowszu. W sumie miał poparcie w 7 z 16 regionów. Sam bezapelacyjnie zwyciężył w mateczniku – na Dolnym Śląsku.

Ale to było mało: – „Jego ludzie”, „bliscy współpracownicy” – zżyma się jeden z sojuszników Schetyny w PO. – Iluzja. Na kongresie i tak 70 czy 80 procent delegatów poszłoby za premierem.

Premier wkrótce pokazał, że on ciągle rządzi w partii. W czerwcu zaproponował zmiany w statucie, które miały przypieczętować los konkurenta: rozszerzenie zarządu partii do 30 osób, okrojenie kompetencji sekretarza generalnego (czyli Schetyny), oddzielenie tej funkcji od stanowiska szefa klubu.

– Kim on miałby być? Szefem klubu? Jednym z kilku wiceszefów partii? Technicznym sekretarzem generalnym? – pyta bliski znajomy Schetyny.

Zaczął się mundial. Oglądali mecze w rezydencji premiera na Parkowej – bo tam jest wygodnie i Tusk ma duży telewizor.

W sumie – jak za dawnych czasów – obejrzeli dziesięć spotkań. Nawet pojedynek Brazylia – Wybrzeże Kości Słoniowej, 20 czerwca o 20.30, czyli tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich. Oglądali mecz i nasłuchiwali wyników. Analizowali, czy jest dobrze, czy źle. Wyglądało, że jest między nimi normalnie, ale nie było.

Tusk przecież zaplanował śmiertelne zmiany w statucie, a Schetyna zawarł sojusz z Komorowskim i przygotowywał grunt pod objęcie funkcji marszałka.

[srodtytul]Niepodległy Komorowski[/srodtytul]

Wsparcie, którego Komorowski udzielił Schetynie, jest politycznie racjonalne. – Nie będzie sam naprzeciw premiera, który jest silnym graczem. Będzie trzeci, niezależny od Tuska, element w trójkącie władzy. Oddanie fotela marszałka Ewie Kopacz tylko wzmacniałoby premiera – opisuje polityk Platformy.

Schetyna w wywiadach już podkreśla, że za reformy będzie teraz odpowiadał triumwirat. Rząd (czyli Tusk) je przygotuje, parlament (czyli on) je uchwali, a prezydent (Komorowski) podpisze.

Jaki triumwirat? – mógłby spytać Tusk. Do tej pory to on decydował o wszystkim. Na dodatek jego pozycja w nowym układzie władzy wcale nie jest wygodna.

Jest szefem rządu, to on będzie brał po kościach za wprowadzanie zmian. Na dodatek, najpóźniej za półtora roku, czekają go wybory. Komorowski ma większy komfort i dłuższą perspektywę. – Nawet jeśli jego kadencja okaże się przeciętna, trudno sobie wyobrazić, że Platforma wystawi do walki o prezydenturę kogoś innego niż urzędującą głowę państwa – mówi polityk PO.

Już widać, że Komorowski wybija się na niepodległość. W powyborczym tygodniu prezydent elekt zaprosił do siebie minister zdrowia Ewę Kopacz, żeby dowiedzieć się, jak się mają projekty reformy służby zdrowia. Przekaz był jasny – z niecierpliwością czekam na propozycje. – W dotychczasowym układzie władzy rzecz nie do pomyślenia, żeby ktoś Tuskowi przepytywał ministrów – opisuje były współpracownik premiera.

[srodtytul]Order i łaska[/srodtytul]

Schetyna powoli przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości. Spada na niego mnóstwo obowiązków reprezentacyjnych, czego nie znosi, ale ma też ogromną szansę, by zmienić swój wizerunek: – Był politykiem gabinetowym, teraz może zostać politykiem z najwyższej półki. Nie wiem, czy potrafi, ale zawsze ma szansę – opowiada jeden z wpływowych posłów Platformy.

Nie musi już być w cieniu Donalda Tuska. To on będzie drugą osobą w państwie, to on będzie dogadywał się z koalicją i opozycją.

Opozycja stawia sprawę jasno: Jeśli Schetyna zechce pograć, żeby się usamodzielnić i osłabić Tuska, to czemu nie?

– Ma kilka naszych ustaw w zamrażarce sejmowej. Może nadać im bieg. Wszystko w jego rękach – opowiada Mariusz Błaszczak z PiS.

– Schetyna jest pragmatyczny, wyłączając jego głupie wypowiedzi z kampanii wyborczej, współpracowało nam się z nim dobrze – wspomina Tomasz Kalita z SLD.

Czy to na pewno jest odstawienie na boczny tor, jak komentują obecną pozycję Schetyny niektórzy politycy albo dziennikarze? Marszałek wygląda na bardzo zadowolonego. Ma gabinet wielki jak boisko do siatkówki, spotkania zapisane co do minuty na kilka dni do przodu. Nominalnie jest drugą

osobą w państwie, na dodatek aż do dnia zaprzysiężenia Komorowskiego pełni funkcję prezydenta. – Mogę dać order albo ułaskawić – żartuje ze znajomymi.

Tradycyjnie mieszka w małym pokoiku w hotelu sejmowym. Mieszkał tam, gdy był wicepremierem i szefem MSWiA, choć przysługiwała mu willa przy ulicy Zawrat. Ostatnio kancelaria zaproponowała mu apartament, który należy mu się jako marszałkowi Sejmu, ale nie wziął. Dlaczego?

Współpracownik Schetyny: – Przepych go nie interesuje. Interesuje go władza.

Samotne bieganie pasuje do sytuacji nowego marszałka Sejmu. Dawniej Schetyna wolał grać w piłkę – na boisku tworzył parę z Donaldem Tuskiem. Grywali razem nawet dwa razy w tygodniu. Ale od 10 kwietnia do dziś odbył się ledwie jeden mecz. Katastrofa lotnicza, powódź, mundial i kampania wyborcza. Nie było czasu na zespołową grę – tym bardziej że tandem z Tuskiem rozpadł się już dawno.

W czasie biegania Schetyna ma o czym myśleć. W ostatnim roku dwa razy ledwie uszedł z życiem. Raz w przenośni, gdy miała go zatopić afera hazardowa. Drugi raz dosłownie, gdy w ostatniej chwili wycofał się z lotu do Smoleńska z prezydentem Kaczyńskim.

Teraz miało nadejść kolejne nieszczęście.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy