MSWiA było jednocześnie ogromnym wzywaniem: urzędy wojewódzkie, policja, Straż Graniczna, straż pożarna, BOR, geodezja, urząd ds. cudzoziemców. Taki kombinat trudno było ogarnąć. Ale Schetyna potrafił wszystko zgrabnie poukładać. Był niezłym ministrem i umacniał swoją pozycję drugiego człowieka w partii. Od pewnego momentu rozumiało się samo przez się, że niedługo, już w 2010 r., kiedy Donald Tusk w ramach „projektu” sięgnie po prezydenturę, na fotelu premiera zastąpi go Schetyna.
Nie mówiło się, czy to będzie Schetyna, ale czy sobie poradzi, bo nie ma takiej charyzmy co Tusk.
[srodtytul]Koniec tandemu władzy[/srodtytul]
Tusk zaczął się zastanawiać, czy to ma sens. Oddać Schetynie rząd, oddać mu partię? Co w zamian? Wyborcza walka z Kaczyńskim, którą już raz przegrał i pięć lat przypinania orderów w Pałacu?
– Tusk kocha czystą władzę – opowiada nam jeden z byłych liderów Platformy. – Nie apanaże, zaszczyty, tylko rządzenie.
Do zerwania przyjaźni doszło w październiku zeszłego roku, gdy na światło dzienne wylała się afera hazardowa. Tusk musiał działać. Koledzy z najdawniejszych lat Jan Krzysztof Bielecki i Krzysztof Kilian doradzili mu głęboką rekonstrukcję rządu.
Na liście ludzi do wymiany znalazł się minister spraw wewnętrznych. Premier dał się przekonać, że jego partner z tandemu „za bardzo urósł”. Schetyna zgodził się odejść z rządu, na stanowisko szefa Klubu PO: „jeśli to ma uratować projekt”. Postawił tylko warunek: nie zostanie upokorzony i nie będzie odchodził jako człowiek obciążony aferą – mimo że media już pisały o jego znajomości z baronem hazardu Ryszardem Sobiesiakiem.
W ostatniej chwili Tusk dał wicepremierowi nadzieję, że dymisji nie będzie. Schetyna zdążył się pochwalić współpracownikom w MSWiA, że nic nie jest jeszcze przesądzone. Po kilku minutach usłyszał w TVN, że stracił stanowisko.
Wieczorem rządowa drużyna grała w piłkę. Schetyna przyjechał jak zawsze: – Nie chciałem, żeby pomyśleli, że się na nich obraziłem – mówił swoim współpracownikom.
Znów zagrał z Tuskiem, ale wtedy nie byli już przyjaciółmi. Nierozerwalny tandem właśnie przestał istnieć.
Sytuacja musiała być czytelna dla obu. Schetyna nie był pierwszym faworytem, który został odsunięty przez Tuska. – Historia Platformy to historia politycznych mordów – mówi nam jeden z byłych polityków tej partii. – Olechowski, Płażyński, Rokita, Gilowska, Piskorski. Schetyna zabijał dla Tuska. Musiał zdawać sobie sprawę, że teraz to on jest na celowniku i wyrok zostanie wykonany.
– Był zbyt inteligentny, żeby tego nie zrozumieć. Kiedyś on był killerem, teraz miał być ofiarą – dodaje jeden z polityków PO.
Tusk wiedział, że Schetyna to wie i że będzie się bronić. Nowy szef klubu zaczął urzędowanie w Sejmie. Wyglądał jakby zderzył się z TIR-em. Jednocześnie dał Tuskowi jasny sygnał, że wszystko będzie inaczej. Gdy minister Kancelarii Premiera zatelefonował, żeby przekazać, że klub ma się zająć przygotowaniem zmian jakiejś ustawy, Schetyna odparł: – Jesteś w niezłym niedoczasie. Zbigniew Chlebowski nie jest już szefem klubu. To kancelaria ma przygotować projekt. Czekamy.
Schetyna zaczął powoli odbudowywać pozycję w partii. Za to Tusk stanął przed poważną decyzją: kandydować w wyborach prezydenckich, czy nie?
Współpracownicy premiera mówią, że był to okres hamletyzowania: „Tusk rano mówił, że będzie bił się o prezydenturę i że bardzo tego chce. W południe, że nie chce, ale musi. Wieczorem, że go to stanowisko w ogóle nie interesuje. Ciekawe, że za każdym razem mówił z jednakową swadą i wiarą we własne słowa” – opowiadał nam jeden z jego ministrów.
W końcu Tusk powiedział, że odpuszcza, bo prezydentura to „prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto”.
– Odpuścił prezydenturę, bo bał się, że Grzegorz przejmie partię. Jestem o tym przekonany – ocenia Paweł Piskorski.
[srodtytul]Telewizor przy Parkowej[/srodtytul]
Sprawa między nimi miała się rozstrzygnąć po wyborach prezydenckich, na jesiennym kongresie PO. Tymczasem Schetyna zajął się tym, co potrafi najlepiej – partyjnymi układankami. Wyszło mu nie najgorzej, bo w maju bliscy mu ludzie wygrali kilka zjazdów regionalnych w PO: w Zachodniopomorskiem, Wielkopolsce i na Mazowszu. W sumie miał poparcie w 7 z 16 regionów. Sam bezapelacyjnie zwyciężył w mateczniku – na Dolnym Śląsku.
Ale to było mało: – „Jego ludzie”, „bliscy współpracownicy” – zżyma się jeden z sojuszników Schetyny w PO. – Iluzja. Na kongresie i tak 70 czy 80 procent delegatów poszłoby za premierem.
Premier wkrótce pokazał, że on ciągle rządzi w partii. W czerwcu zaproponował zmiany w statucie, które miały przypieczętować los konkurenta: rozszerzenie zarządu partii do 30 osób, okrojenie kompetencji sekretarza generalnego (czyli Schetyny), oddzielenie tej funkcji od stanowiska szefa klubu.
– Kim on miałby być? Szefem klubu? Jednym z kilku wiceszefów partii? Technicznym sekretarzem generalnym? – pyta bliski znajomy Schetyny.
Zaczął się mundial. Oglądali mecze w rezydencji premiera na Parkowej – bo tam jest wygodnie i Tusk ma duży telewizor.
W sumie – jak za dawnych czasów – obejrzeli dziesięć spotkań. Nawet pojedynek Brazylia – Wybrzeże Kości Słoniowej, 20 czerwca o 20.30, czyli tuż po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich. Oglądali mecz i nasłuchiwali wyników. Analizowali, czy jest dobrze, czy źle. Wyglądało, że jest między nimi normalnie, ale nie było.
Tusk przecież zaplanował śmiertelne zmiany w statucie, a Schetyna zawarł sojusz z Komorowskim i przygotowywał grunt pod objęcie funkcji marszałka.
[srodtytul]Niepodległy Komorowski[/srodtytul]
Wsparcie, którego Komorowski udzielił Schetynie, jest politycznie racjonalne. – Nie będzie sam naprzeciw premiera, który jest silnym graczem. Będzie trzeci, niezależny od Tuska, element w trójkącie władzy. Oddanie fotela marszałka Ewie Kopacz tylko wzmacniałoby premiera – opisuje polityk Platformy.
Schetyna w wywiadach już podkreśla, że za reformy będzie teraz odpowiadał triumwirat. Rząd (czyli Tusk) je przygotuje, parlament (czyli on) je uchwali, a prezydent (Komorowski) podpisze.
Jaki triumwirat? – mógłby spytać Tusk. Do tej pory to on decydował o wszystkim. Na dodatek jego pozycja w nowym układzie władzy wcale nie jest wygodna.
Jest szefem rządu, to on będzie brał po kościach za wprowadzanie zmian. Na dodatek, najpóźniej za półtora roku, czekają go wybory. Komorowski ma większy komfort i dłuższą perspektywę. – Nawet jeśli jego kadencja okaże się przeciętna, trudno sobie wyobrazić, że Platforma wystawi do walki o prezydenturę kogoś innego niż urzędującą głowę państwa – mówi polityk PO.
Już widać, że Komorowski wybija się na niepodległość. W powyborczym tygodniu prezydent elekt zaprosił do siebie minister zdrowia Ewę Kopacz, żeby dowiedzieć się, jak się mają projekty reformy służby zdrowia. Przekaz był jasny – z niecierpliwością czekam na propozycje. – W dotychczasowym układzie władzy rzecz nie do pomyślenia, żeby ktoś Tuskowi przepytywał ministrów – opisuje były współpracownik premiera.
[srodtytul]Order i łaska[/srodtytul]
Schetyna powoli przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości. Spada na niego mnóstwo obowiązków reprezentacyjnych, czego nie znosi, ale ma też ogromną szansę, by zmienić swój wizerunek: – Był politykiem gabinetowym, teraz może zostać politykiem z najwyższej półki. Nie wiem, czy potrafi, ale zawsze ma szansę – opowiada jeden z wpływowych posłów Platformy.
Nie musi już być w cieniu Donalda Tuska. To on będzie drugą osobą w państwie, to on będzie dogadywał się z koalicją i opozycją.
Opozycja stawia sprawę jasno: Jeśli Schetyna zechce pograć, żeby się usamodzielnić i osłabić Tuska, to czemu nie?
– Ma kilka naszych ustaw w zamrażarce sejmowej. Może nadać im bieg. Wszystko w jego rękach – opowiada Mariusz Błaszczak z PiS.
– Schetyna jest pragmatyczny, wyłączając jego głupie wypowiedzi z kampanii wyborczej, współpracowało nam się z nim dobrze – wspomina Tomasz Kalita z SLD.
Czy to na pewno jest odstawienie na boczny tor, jak komentują obecną pozycję Schetyny niektórzy politycy albo dziennikarze? Marszałek wygląda na bardzo zadowolonego. Ma gabinet wielki jak boisko do siatkówki, spotkania zapisane co do minuty na kilka dni do przodu. Nominalnie jest drugą
osobą w państwie, na dodatek aż do dnia zaprzysiężenia Komorowskiego pełni funkcję prezydenta. – Mogę dać order albo ułaskawić – żartuje ze znajomymi.
Tradycyjnie mieszka w małym pokoiku w hotelu sejmowym. Mieszkał tam, gdy był wicepremierem i szefem MSWiA, choć przysługiwała mu willa przy ulicy Zawrat. Ostatnio kancelaria zaproponowała mu apartament, który należy mu się jako marszałkowi Sejmu, ale nie wziął. Dlaczego?
Współpracownik Schetyny: – Przepych go nie interesuje. Interesuje go władza.