[i]Korespondencja z Barcelony[/i]
Na arenie torreador walczy z bykiem, z trybun oglądają go na czarno ubrani widzowie. Jest ich zaledwie 400, prawie 16 tysięcy miejsc zostało pustych. Niewiele okrzyków radości, choć walka – zdaniem znawców – należy do udanych. Na jej zakończenie zaskakująca decyzja i torreadora, i publiczności: bykowi zostaje darowane życie. To nie scenariusz z filmu Pedro Almodovara, tylko pierwsza po głosowaniu korrida na barcelońskiej arenie Plaza de Toros Monumental. Dla jej uczczenia Rallito (Piorunek), zamiast do położonego opodal sklepu mięsnego, wrócił na pastwisko. Takiego szczęścia nie mieli jego poprzednicy.
[srodtytul]Protestować do końca[/srodtytul]
W czasie walki pod areną wielkie plakaty rozwiesili przeciwnicy korridy, którzy od lat są tak samo punktualni jak miłośnicy walk. Tym razem hasła zostały napisane głównie po angielsku, bo w mieście wciąż są reprezentanci Światowej Organizacji Ochrony Praw Zwierząt (WSPA), współinicjatorki wprowadzenia zakazu przyjętego po półtorarocznych przepychankach przez kataloński parlament. Tym razem nikt nie oblewa się czerwoną farbą, jedynie nad głównym wejściem na plac ktoś wypisał sprayem: „Nie tędy droga”. Przeciwnicy korridy mają już za sobą wygrane głosowanie, którego rezultat zatrząsł Hiszpanią. Jednak do zamknięcia El Monumental zostało niemal półtora roku i mimo pomyślnego wyniku głosowania postanowili być konsekwentni i do ostatniego dnia walk protestować przeciwko korridzie.
To od nich – obrońców praw zwierząt – wyszedł pomysł prawnego zakazu walk z bykami w Katalonii. Zgodnie z hiszpańskim prawem parlamenty regionów autonomicznych są zobowiązane rozpatrzyć każdą społeczną inicjatywę ustawodawczą – pod warunkiem że poprze ją 50 tysięcy osób. Pod pomysłem zakazania korridy podpis złożyło 180 tysięcy osób. Marsz ku katalońskiemu parlamentowi rozpoczął się niemal spontanicznie, kiedy to trzy lata temu, w czerwcu 2007 roku, Barcelonę odwiedził Jose Tomas, torreador o międzynarodowej sławie. Tłum wielbicieli zablokował dojazd do Plaza Monumental, a za bilety z drugiej ręki trzeba było płacić więcej niż za wejściówkę na mecz Realu Madryt z FC Barcelona.
Kiedy na placu Jose Tomas mierzył się z bykiem, pod placem rozstawiono kilka stolików i zaczęto zbierać podpisy. Pieczę nad wszystkim przejęła walcząca o prawa zwierząt Platforma Prou („dosyć, wystarczy”). Jednak nie był to pierwszy „byczy” protest w Katalonii. W 1989 r. radni z Tossa del Mar uchwalili, że ich gmina jest przeciwna walkom z bykami. Zaraz potem podobne decyzje zaczęły podejmować inne katalońskie gminy. Przed sześciu laty dołączyła do nich Barcelona. Decyzje miały znaczenie symboliczne, a nie prawne. Teraz przeciwnych walkom z bykami jest 71 katalońskich gmin. Inne, jak na przykład znana z tradycji walk z bykami Cardona, żałują, że w parlamencie podjęto właśnie taką decyzję. „To głupota, zwykła głupota. Wierzę, że wszystko da się jeszcze odwrócić. Jak nie, będę jeździł do Saragossy albo do Francji. Nie rozumiem, jak można wyrzec się tradycji” – skarżył się Pere Carill, mieszkaniec Cardony i zwolennik walk.
[srodtytul]Czy byk sam się prosi?[/srodtytul]