Front został przerwany 13 sierpnia, na południowy-wschód od Warszawy. Polskie wojsko nie poszło w rozsypkę, ale cofało się na całej linii. Stolicę opuszczał tłum uciekinierów. Mosty na Wiśle przestały istnieć, a z praskiego brzegu bolszewicka artyleria prowadziła ciężki ostrzał miasta.
„Ogłaszamy w stołecznym mieście Warszawie Polską Socjalistyczną Federatywną Sowiecką Republikę!” – krzyczały litery z obwieszczeń rozklejanych na murach. Na ulicach pojawili się komunistyczni agenci z czerwonymi opaskami na rękawach. Rozpoczęły się grabieże. Ciężko ranny generał Józef Haller ukryty został w jednym z prywatnych mieszkań przez swojego bliskiego współpracownika. Gdzie Piłsudski? Nie wiadomo.
Od takich wydarzeń rozpoczyna się powieść Edwarda Ligockiego „Gdyby pod Radzyminem” (1927). Ta niezwykła historia alternatywna, w której do cudu nad Wisłą nie dochodzi, a Polacy przegrywają w 1920 roku Bitwę Warszawską, jest dziś kompletnie zapomniana. Próżno szukać wzmianek o niej w klasycznych monografiach polskiej fantastyki, zarówno tych wydanych jeszcze w PRL („Zaczarowana gra” Antoniego Smuszkiewicza, 1982), jak i w wolnej Polsce („Literatura fantastycznonaukowa” Andrzeja Niewiadowskiego, 1992). Może i słusznie – żadna z niej wielka literatura. Ale mimo to czytana w 90. rocznicę punktu zwrotnego w wojnie polsko-bolszewickiej dostarcza wrażeń nie mniej mocnych niż w roku premiery.
[srodtytul]Na zachód po trupie Polski[/srodtytul]
W powieściowej fantazji Ligockiego zwycięstwo bolszewików skutkuje wydarzeniami dość podobnymi do tych, które wieszczą zawodowi historycy pytani „co by było gdyby”. W Niemczech wybucha rewolucja (a właściwie wiele małych rewolucji), komuniści francuscy szykują przewrót w Paryżu, panika panuje na dworze królewskim we Włoszech. W Hiszpanii monarchia zostaje obalona, Katalonia proklamuje niezależną republikę sowiecką. Z całego świata płyną do Moskwy depesze gratulacyjne. Brytyjski premier Lloyd George sugeruje, by „waleczna sowiecka armia dalej niosła błogosławieństwo wolności wszystkim ziemiom odwiecznie rosyjskim”, a USA pod wodzą Woodrowa Wilsona uznają Związek Sowiecki i nawiązują z nim stosunki dyplomatyczne. Powieściopisarz Ligocki wie doskonale to, czego nie rozumieli ówcześni przywódcy Zachodu. Że stawką nie jest jedynie los Polski. „Dla Sowietów wojna z Polską stanowiła tylko wstęp do zasadniczej ofensywy mającej doprowadzić do skomunizowania całej Europy i świata” – napisał niedawno Tomasz Nałęcz w „Tygodniku Powszechnym”, oddając w tym jednym zdaniu cele Lenina i Trockiego. Nie bez przyczyny brytyjski historyk Edgar D’Abernon nazwał bój o Warszawę w 1920 roku „osiemnastą najważniejszą bitwą w dziejach świata”.
W „Gdyby pod Radzyminem” Ligockiemu znakomicie wychodzą ubrane w kostium przeglądów prasy telegraficzne skróty owych fatalnych (na szczęście tylko alternatywnych!) dla Polski i świata wydarzeń. Zgrabnie wplata w owe skróty polskie elementy. Oto w Los Angeles zrozpaczony Ignacy Paderewski popełnia samobójstwo. Oto bracia Czesi domagają się ustępstw terytorialnych kosztem Rzeczypospolitej i chcą ustanowienia długiej granicy „czesko-sowieckiej”, a Józef Piłsudski na cele „batalionów śmierci” prowadzi wojnę partyzancką przeciw bolszewikom. Sytuacja na szczęście nie jest jednak beznadziejna. Broni się Lwów, broni się Wielkopolska, ale najciekawsze powieściowe wydarzenia mają miejsce w Warszawie.