Jest człowiekiem bardzo rodzinnym, jak zgodnie mówią jego znajomi. I w prywatnych kontaktach bardzo ułożonym. Takie oblicze Macierewicza musi dziwić tych, którzy znają go tylko z występów w mediach.
W lipcu został przewodniczącym zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. I choć zespół ma działać rok, Macierewicz uważa, że każdy stracony dzień może oznaczać groźbę utraty dowodów bądź ich części. Chodzi o zabezpieczenie terenu, znajdujących się tam szczątków itp.
W miniony piątek Macierewicz poleciał do USA. Po co?
– No comments – odpowiada „Rzeczpospolitej”.
Cel tej podróży wydaje się jednak jasny. Chce zapewne przygotować wizytę Petera T. Kinga, wpływowego kongresmena z Nowego Jorku. Wszystko wskazuje na to, że King spotka się we wrześniu z zespołem wyjaśniającym katastrofę. Ma pomóc parlamentarzystom w tym, by międzynarodowe organizacje nadzorowały prace rosyjskiego MAK i aby Amerykanie przekazali Polsce wszystkie możliwe materiały, które pomogą w śledztwie dotyczącym tragicznego lotu prezydenckiej delegacji.
– Mamy już potwierdzenie, że pan senator będzie u nas na początku września – zapewnia Macierewicz. Wizyta Kinga może być o tyle ważna, że jest on autorem istotnej dla Polski rezolucji. Domaga się w niej, aby obie izby amerykańskiego parlamentu opowiedziały się za tym, żeby przyczyny smoleńskiej katastrofy zbadały niezależne międzynarodowe instytucje.