Piotr Semka recenzuje biografię Anny Walentynowicz

Anna Walentynowicz była idealnym symbolem osoby, która uwierzyła w PRL, a potem odpłaciła socjalistycznemu państwu pięknym za nadobne za jego kłamstwa

Aktualizacja: 28.08.2010 14:15 Publikacja: 28.08.2010 01:01

Piotr Semka recenzuje biografię Anny Walentynowicz

Foto: ROL

Sławomir Cenckiewicz we wstępie do swojej biografii o Annie Walentynowicz przypomina z pewną goryczą słowa jego mistrza z czasów studiów na Wydziale Historii Uniwersytetu Gdańskiego prof. Romana Wapińskiego. Wychowawca wielu gdańskich historyków w latach 90. proroczo, jak się okazało, zapowiadał poważny konflikt między świadkami historii a historykami, którzy odważą się przeprowadzać studia nad Sierpniem ’80.

Wapiński chyba jednak nie przewidział, że osoby, którym nie podobają się prace młodych historyków, nie będą polemizować z faktami, ale raczej formułować zarzut uczestnictwa historyka w bieżącej grze politycznej. Tak było w wypadku wydania książki „SB a Lech Wałęsa”, której współautorem był Cenckiewicz. Zdobyta przy okazji pracy nad nią wiedza i poznana dokumentacja skłoniły go do napisania biografii postaci, którą wielu ludzi „Solidarności” przeciwstawia Wałęsie.

Gdyby nie prezydentura Lecha Kaczyńskiego, Anna Walentynowicz pozostawałaby być może w jeszcze większym zapomnieniu. Autor postanowił więc połączyć w swojej biografii dwa zadania: napisać sylwetkę niepokornej suwnicowej ze Stoczni im. Lenina, ale i przy okazji pokusić się o szkic strajku sierpniowego i dziejów ruchu „Solidarności” w latach 1980 – 1989. To bardzo rzadko eksplorowany temat, choć wydawałoby się to dziwne w wypadku wydarzenia, które uważane jest za początek powstania niepodległej Polski. Polaryzacja i ostrość konfliktu między solidarnościowymi weteranami utożsamiającymi się z Wałęsą bądź z obozem małżeństwa Gwiazdów i Anny Walentynowicz bardzo utrudniały napisanie książki.

Cenckiewicz jest w tym sporze bliżej Walentynowicz, ale nie oznacza to też, że unika szczegółów, które dla najgoręcej oddanych jej zwolenników są kłopotliwe. To książka przede wszystkim ujmująca bardzo dobrym zrozumieniem niuansów środowiska opozycji gdańskiej z przełomu lat 70. i 80. Ta książka silna też jest bardzo bogatym zbiorem dokumentów. Dzięki nim każdy może sprawdzić i ocenić wnioski, jakie z dokumentacji, głównie SB, wyciągnął autor. W tym sensie Cenckiewicz to historyk, który daje czytelnikowi szansę oceny rzetelności swojej pracy. 

[srodtytul]Skarb WZZ-ów[/srodtytul]

Anna Lubczyk, bo tak w swoim panieńskim życiu nazywała się późniejsza Anna Walentynowicz, urodziła się w 1929 roku w wołyńskim mieście Równe jako dziecko ogrodnika i krawcowej. Jej świat zawalił się w 1939 r., gdy kolejno najpierw ojciec poległ w kampanii wrześniowej, matce pękło serce na wieść o stracie męża, a po wejściu Sowietów brata Andrzeja wywieziono na Sybir, skąd nigdy już nie dał śladu życia. Sąsiedzi, którzy wzięli ją na wychowanie, traktowali ją jak darmową służącą. Dlatego gdy skończyła 16 lat i wraz ze swymi „dobrodziejami” trafiła po wojnie do Gdańska – bez większego żalu uciekła do pracy w fabryce margaryny. Ale szybko zaimponowała jej praca w wielkim kompleksie stoczniowym. Co charakterystyczne dla ówczesnego pomieszania pojęć – napisała podanie o pracę w Stoczni Gdańskiej, marząc o budowaniu socjalizmu, a jednocześnie całą noc modliła się, aby Bóg sprawił, by jej podanie przyjęto.

Jako spawaczka bije rekordy wydajności pracy i zapisuje się do komunistycznego ZMP. W roli przodownicy pracy zostaje wysłana na festiwal postępowej młodzieży w NRD-owskim Berlinie. Tu dopiero staje się dla niej jasne, że komunizm zbudowany jest na zakłamaniu i strachu. Pozornie najbardziej zapaleni marksiści skorzystali z okazji i uciekli do Berlina Zachodniego, a pozostałych zamknięto na resztę festiwalu do obozu pod miastem, gdzie za karę musztrowano ich wrzaskiem i groźbami. Wstrząśnięta taką lekcją występuje z ZMP i potem nie daje się już namówić na członkostwo w PZPR. Nie zmienia to faktu, że swoją pracę traktuje niezwykle poważnie i działa w Lidze Kobiet.

Ale realia socjalizmu są nieubłagane. Autor opisuje na kolejnych przykładach zjawisko, które dziś może być zaskakujące dla młodego czytelnika: obsesję zakładowych komórek PZPR I SB, które zwykłe narzekania np. na długą drogę do stołówki uznają za groźne, antysocjalistyczne wystąpienia. Każde wystąpienie przeciw patologiom spychało na pozycje wrogów władzy ludowej. Po raz pierwszy władza ta chce wyrzucić panią Anię ze stoczni w 1968 roku, ale zbierane listy z podpisami jeszcze ją ratują.

Potem przychodzi lekcja Grudnia ’70 i naoczne doświadczenie milicyjnej masakry na placu przed stocznią. W 1971 roku umiera jej mąż Kazimierz, który zaopiekował się nią jako panną z dzieckiem. Logika stoczniowego życia skazywała wręcz odważną suwnicową na to, by w 1978 roku zapukać pod adres Komitetu Wolnych Związków Zawodowych, który pani Ania usłyszała w Radiu Wolna Europa.

Dla działaczy WZZ była trudnym do przecenienia skarbem – „To była marka – wszyscy w stoczni wiedzieli, że jest uczciwą pracowniczką stoczni z wieloma odznaczeniami” – cytuje autor jedną z opinii liderów podziemnego związku. Jeśli Anna Walentynowicz „wchodziła w WZZ-ty” – to dawało to gwarancję, że jest to robotnicza sprawa, a nie jakaś inteligencka intryga”. Dlatego to próby usunięcia pani Ani ze stoczni w 1980 roku musiały doprowadzić do strajku. 

Książka Cenckiewicza to jedna z niewielu historycznych prób analizy wydarzeń strajku w Stoczni im. Lenina sprzed 30 lat. Jeśli przyjąć, że każdy człowiek ma swój jeden dzień w życiu, w którym wpływa na historię – to dla Anny Walentynowicz była to sobota,

16 sierpnia. Strajk trwał już od trzech dni i Lech Wałęsa gotów był zakończyć go za obietnicę przywrócenia jej do pracy oraz podwyżek. To wtedy Anna Walentynowicz i Alina Pieńkowska zadały pytanie: co mają zrobić załogi strajków, które poparły protest stoczni, a teraz zostają zostawione same sobie? Cytowany przez Cenckiewicza Krzysztof Wyszkowski wspomina w książce, że do dziś staje mu przed oczami poruszająca scena, gdy samotna kobieta z tubą w ręku staje na koparce i rozdzierającym głosem wzywa stoczniowców, by nie opuszczali strajku.

Potem jeszcze raz odegrała istotną rolę w strajku, niwecząc próby władzy rozbicia strajku poprzez bardzo umiejętną politykę różnicowania negocjacji z rozmaitymi zakładami, jakich autorem był partyjny negocjator Tadeusz Pyka. Zapyta ktoś dlaczego, skoro Wałęsa zawiódł organizatorów strajku z WZZ, ci pozwolili mu dalej nim kierować. Cenckiewicz nie pozostawia złudzeń, że zadecydował o tym bardzo prosty czynnik – mentalność stoczniowców. Autor cytuje jedną z ówczesnych wypowiedzi: „Ludzie za babą nie pójdą”.

Wałęsa po wygraniu strajku wszedł w konflikt z dawnymi wychowawcami z opozycji. „Lechu” szybko wyczuł, że Bogdan Borusewicz, Andrzej Gwiazda czy nawet Anna Walentynowicz nie pociągną za sobą wielkich załóg zakładów, które były bazą „Solidarności”. Z kolei rozczarowani wyrośnięciem na samodzielność ze strony Lecha Wałęsy WZZ-owcy przypomnieli sobie jego wyznania, w których przed Sierpniem parę razy przyznał się do kontaktów z SB. Całą dosyć skomplikowaną intrygę sporu między Wałęsą a WZZ komplikuje jeszcze fakt, że WZZ-owcy byli wspierani przez Jacka Kuronia i środowisko KOR. Cenckiewicz nie upiększa na potrzeby dzisiejszych podziałów ówczesnego obrazu wydarzeń i nie ukrywa, że Anna Walentynowicz bardzo długo była używana instrumentalnie przeciwko Wałęsie przez Jacka Kuronia.

Ale o tych sporach wiedzieli tylko nieliczni. Gdańska suwnicowa zdobyła ogromną popularność dzięki warszawskim dziennikarzom, dla których była idealnym symbolem osoby, która uwierzyła w PRL, a potem odpłaciła socjalistycznemu państwu pięknym za nadobne za jego kłamstwa. Aż narzucało się podobieństwo do Mateusza Birkuta z filmu „Człowiek z marmuru”. Raz jeszcze odegrała istotną rolę, kiedy w pojedynkę udało jej się wstrzymać próbę nazwania trzech krzyży przed stocznią pomnikiem porozumienia narodowego. Walentynowicz nie pozwoliła na takie mieszanie pamięci o katach i ofiarach. To dzięki niej monument nazywa się do dziś pomnikiem Poległych Stoczniowców. 

Wałęsa widzący w niej niebezpiecznego rywala krok po kroku wycinał ją z władz „Solidarności”. Nawet będący jej sojusznikiem Jacek Kuroń doszedł w końcu do wniosku, że Wałęsa nie da się wyrzucić z siodła, i zaczął walczyć o jego względy. Tak naprawdę 13 grudnia 1981 był wyrwaniem pani Ani z izolacji. Staje się ona duszą ponurego, skazanego na klęskę strajku w stoczni z pierwszych dni stanu wojennego. Potem próbuje się jeszcze przez parę dni ukrywać, aż trafia do internatu w Gołdapi. 

[srodtytul]Samotny symbol [/srodtytul]

Bardzo gorzka jest wymowa końcowej części książki opisującej, jak po wyjściu z internowania władze próbowały zniszczyć ją za pomocą kolejnych procesów politycznych. Stopień determinacji bezpieki, która – jak wynika z książki – zbierała drobiazgowo jej dokumentację lekarską, nie wykluczając uznania legendy „Solidarności” za osobę chorą psychicznie, to świadectwo realiów ówczesnej walki z opozycją.

A jednocześnie opowieść o latach 80. to historia osoby, która została wypchnięta z głównego nurtu podziemia solidarnościowego. Znów nie było miejsca dla dwóch symboli, a Lech Wałęsa był na tyle wyrazistym idolem milionów Polaków, które popierały podziemie, że Anna Walentynowicz, która nie kryła głębokiej niechęci dla swojego adwersarza, musiała w tej konkurencji przegrać.

A jednak jak opisuje autor, korzystając ze swoich doświadczeń przy pisaniu książki „SB a Lech Wałęsa”, gdańska działaczka nie spełniła nadziei SB na uwiarygodnianie podrzucanych jej dokumentów o „Bolku”. Koniec lat 80. to okres, gdy do krótkiej próby walki o prawo bycia kierownictwem „Solidarności” ruszają odrzuceni przez Wałęsę działacze pod wodzą m.in. Andrzeja Gwiazdy. Pani Ania próbuje wspierać jego starania, a potem kontestować negocjacje Okrągłego Stołu.

Ludzie ze środowiska Gwiazdów i Walentynowicz nie mieli szans w rywalizacji z Lechem Wałęsą, ale stworzyli swoją legendę ludzi, którzy zachowali etos pierwszej „Solidarności”. Hołd za dawanie świadectwa w tej sprawie przyszedł bardzo późno, bo w 2006 roku. Paradoks chciał, że to Lech Kaczyński – bardzo zaangażowany z nadania Wałęsy w okrągłostołowe rozmowy – uhonorował Annę Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdę Orderami Orła Białego. 

Książka Cenckiewicza jest niezwykle cenna, bo podejmuje temat, którego wbrew szumnym zapowiedziom i krytykom IPN doświadczeni i utytułowani historycy nie chcą jakoś dotykać. W jakim stopniu autor unikał pytań o skutki niekiedy bardzo emocjonalnych wystąpień Walentynowicz? W jakim stopniu też próbował wejść w skórę Lecha Wałęsy, który od pewnego czasu miał prawdziwy problem z byłą towarzyszką walki prowadzącą przeciwko niemu bardzo emocjonalną kampanię? Nie jest łatwo dziś rozstrzygnąć, kiedy Wałęsa walczył z panią Anią wskutek politycznej rachuby, kiedy wskutek sugestii władz, a kiedy po prostu, aby przetrwać jak każdy inny polityk chcący utrzymać się na swoim stanowisku. Taka psychologizacja jest jednak ryzykowna. Gdyby autor poszedł w tym kierunku – pojawiłyby się zarzuty, że z historyka zmienia się w publicystę.

Ale – powtarzam – książek o „Solidarności” i jej wewnętrznych konfliktach jest mało. Druga już z kolei książka Cenckiewicza o liderach związku wypełnia tę dziwaczną białą plamę na mapie najnowszej historii Polski.

[b]Sławomir Cenckiewicz, [i]Anna Solidarność. Życie i Działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010)[/i], Zysk i s-ka, Poznań 2010[/b]

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne