Stary człowiek siedział na łóżku, tyle że odwróconym do góry nogami, przytroczonym do kilku plastikowych beczek, kiedyś używanych do przechowywania paliwa, teraz służących jako pływaki. Ta sklecona naprędce tratwa kołysała się na żółtobrązowej wodzie rozciągającej się dookoła na wiele kilometrów jak osobliwe morze. Wierzchołki nielicznych drzew wystawały z niej jak małe wyspy.
– Wytrzymaj tak jeszcze z pięć minut – wołał do staruszka nasz kamerzysta. Towarzyszyłem ekipie telewizyjnej w podróży do zalanej wioski w prowincji Beludżystan na zachodzie Pakistanu. Woda rozmyła gliniane domki, zamieniła ryżowe pola w jezioro, a drogę, która nad nimi górowała, w wąskie nadbrzeże.
Wieśniacy szybko się pozbierali. Postawili wzdłuż brzegu prowizoryczne domki – dwa plecione łóżka jako ściany, trzecie postawione na nich służy za dach. Szpary w plecionce wypchano poskręcanymi łodygami trojeści pozrywanej z brzegów pobliskiego kanału.
– Jak widzicie, ludzie ci żyją w takich warunkach już od paru tygodni – mówił do kamery młody reporter, mrużąc oczy w ostrym popołudniowym świetle. Jego relacja idzie drogą satelitarną do centrali w Lahore ok. 700 km na północny zachód, a stamtąd na żywo do innych wielkich miast Pakistanu.
– Nasze zboże zamokło i śmierdzi – mówi postawny stary człowiek z brodą ufarbowaną henną. Inny dodaje: – Nie mamy czystej wody do picia, nasze dzieci ciągle wymiotują. – Potrzeba nam namiotów. Obiecali nam namioty, ale żadnego nie dostaliśmy – mówi ten z rudą brodą.
Spocony wieśniak w okularach stojący za kamerą opowiada, że wszystkie węże uciekły z wody i wpełzają na drzewa. – Są takie miejsca, że jest ich po 20 na jednym drzewie. Jasne, że są jadowite – dodaje z dziwnym uśmiechem, jakby dopiero moje pytanie uświadomiło mu śmiertelne zagrożenie.