Sylwetka Henryki Krzywonos

Legendarna tramwajarka Henryka Krzywonos przypomniała o sobie podczas obchodów 30. rocznicy powstania „Solidarności”. Czy kobieta, która publicznie zrugała Jarosława Kaczyńskiego, zostanie Jackiem Kuroniem w spódnicy?

Aktualizacja: 04.09.2010 01:05 Publikacja: 04.09.2010 01:01

Sylwetka Henryki Krzywonos

Foto: PAP, Tomasz Gzell Tomasz Gzell

Gdy kilka dni temu niespodziewanie wkroczyła na mównicę zjazdu „Solidarności”, żeby powiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu, by „nie buntował ludzi przeciw sobie”, w telewizyjnych relacjach z tego wydarzenia pojawiały się podpisy: „legendarna tramwajarka”, „sygnatariuszka Porozumień Sierpniowych”. Dziś Henryki Krzywonos przedstawiać już nie trzeba.

Pojawiło się za to pytanie: czy to inauguracja politycznej kariery? Jej znajomi twierdzą, że nie.

– Henia to uosobienie takiej kategorii człowieka, którą ks. Tischner określał „znany z nieostrożności”. Mówi prawdę w oczy nawet wtedy, kiedy by to miało wiele kosztować – ocenia jej znajomy, prawnik Jacek Taylor.

– Kto jak nie ona, kobieta, która za „Solidarność” zapłaciła największą cenę: utratę nadziei na macierzyństwo, ma prawo zabierać głos na jubileuszowym zjeździe? – pyta Teresa Kamińska, była działaczka „Solidarności”. Ale wydarzeń z udziałem Henryki Krzywonos jest coraz więcej. Już następnego dnia po gdańskim występie – 31 sierpnia, dokładnie w 30. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych – była w Warszawie. W klubie Nowy Wspaniały Świat, prowadzonym przez lewicowe środowisko „Krytyki Politycznej”, promowała książkę biograficzną o sobie „Duża Solidarność, mała solidarność”. Przy okrągłym stole zasiadły z nią Jolanta Kwaśniewska, Kazimiera Szczuka, krytyk literacka, feministka, oraz Dorota Gardias, szefowa Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. W telewizji można było na zmianę oglądać relacje z rocznicowej mszy św. zorganizowanej w Gdańsku przez NSZZ „Solidarność” i relację z konferencji prasowej dawnej działaczki związku.

– To nie była manifestacja – przekonuje Krzywonos. – Kiedy wyznaczano datę promocji, byłam pewna, że na obchody „Solidarności” mnie nie zaproszą. Zaproszenie przyszło kilka dni temu, ale ja taka już jestem, że jak już raz obiecałam, że przyjadę, to muszę być.

W najbliższym czasie czeka nas jeszcze premiera filmu Andrzeja Wajdy „Nie byliśmy bohaterami. Strajk oczami kobiet”, którego jedną z czterech bohaterek jest legendarna tramwajarka.

[srodtytul]Kobieta, która uratowała strajk[/srodtytul]

Krzywonos ma wiele atutów, by zaistnieć w przestrzeni publicznej: dobry solidarnościowy życiorys, piękną kartę społecznikowską w wolnej Polsce, twarz, która się nie opatrzyła, łatwość i soczystość wypowiedzi. A poza tym – co może najbardziej istotne – nie wyraża się źle o ludziach. No, może z pewnymi wyjątkami. Aż się prosi, by to wykorzystać. Zmęczone klimatem totalnej wojny społeczeństwo może Krzywonos docenić. I pokochać ją jak niegdyś Jacka Kuronia.

Bohaterka ostatnich wydarzeń zapewnia jednak: – Nie zamierzam wchodzić do polityki. Nie będę kandydować w wyborach. Kiedy przechodziłam na emeryturę, nie wykluczałam tego. Jednak gdy przeprowadziłam się pod Gdańsk, do Żukowa, zobaczyłam, że tu jest wiele do zrobienia. Tu jest moje miejsce.

We wstępie do jej biografii Kazimiera Szczuka napisała jednak: „To jej przypadł w udziale obowiązek przeprowadzenia etosu pierwszej »Solidarności« przez nowy wiek. Pogodzenia go z nowoczesnymi ruchami pracowniczymi. Z nową lewicą. Z walką na rzecz równouprawnienia kobiet. To ona, ostatnia, niesie w sobie solidarnościowe zaczarowanie”. Wygląda na to, że środowisko nowej lewicy obsadziło już bohaterkę „Solidarności” w publicznej roli. Tylko czy ona sama zechce ją odgrywać?

Henryka Krzywonos ma piękny życiorys. Przeszła do historii jako ta, która przed 30 laty rozpoczęła strajk komunikacji miejskiej w Gdańsku. To ona zatrzymała pierwszy tramwaj. W dodatku zrobiła to przed Operą, bo „jak tramwaje tam staną, to stoją w całym mieście”. Potem jako delegat trafiła do stoczni. Gdy po dwóch dniach Lech Wałęsa ogłosił koniec strajku, wdarła się do Sali BHP i skoczyła do niego z krzykiem: „Sprzedaliście nas! Teraz wszystkie małe zakłady jak pluskwy wyduszą! ”. Gdyby strajk wtedy wygasł, zapewne nie doszłoby do powstania „Solidarności”.

Weszła do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, gdzie wraz z Andrzejem Gwiazdą zablokowała parafowanie ustaleń postulatów, dopóki rząd nie zobowiąże się do wypuszczenia więźniów politycznych. „Jest taki moment uwieczniony w filmie »Robotnicy ’80«, gdy Jagielski mówi: »Parafujemy ten drugi punkt«. A ja mówię: »Nie zgadzam się. Albo wyjdą najpierw z więzienia ludzie, albo nic nie będziemy parafować. Nie ma mowy, żeby było inaczej«”. Gdy Wałęsa chciał się jednak zgodzić, Krzywonos krzyczała: „Za Chrystusa!”. I pokazywała gest Kozakiewicza. „Po tym moim wale o dwa dni strajk się przedłużył, boby był wcześniej zakończony” – opowiadała.

Po Sierpniu zaangażowała się w działania interwencyjne. Załatwiała mieszkania ludziom w skrajnej nędzy. Ale też jeździła, by zakładać struktury. W Poznaniu znalazła siedzibę dla „Solidarności”. Do dziś ją boli, że nikt za to nie podziękował. Jeszcze większy żal ma jednak Krzywonos o to, że gdy rok temu odwiedziła Poznań, kolegę, który z nią zakładał „Solidarność”, zastała w biedzie. Żył, jakby czas się zatrzymał, nadal jeżdżąc na tramwajach i mieszkając w domu ze wspólną ubikacją dla wszystkich lokatorów. Krzywonos opowiada: – Związek o nim zapomniał.

[srodtytul]Pomagam, jak mogę[/srodtytul]

A ona, jak mówi, stara się reagować na ludzkie nieszczęścia.

– Pomagam, jak mogę, uważam to za swój obowiązek, bo tak rozumiem solidarność.

Biedę poznała w domu. Otwarcie opowiadała mediom o trudnym dzieciństwie. To, że urodziła się w stalinowskim więzieniu, bo matka stanowczo odmówiła wydania zaangażowanego w AK ojca, może stanowić powód do dumy. Jednak Krzywonos mówiła też o ciężkiej fizycznej pracy rodziców w PGR, przy której pomagały dzieci.

O problemie alkoholowym ojca, a po jego śmierci – uzależnieniu od alkoholu nieradzącej sobie z obowiązkami matki. O biedzie, ucieczce do sierocińca „na własne żądanie”, o wczesnej próbie usamodzielnienia się i pójściu do pracy, by pomóc młodszej o osiem lat siostrze. „Moje koleżanki były w ciepłych płaszczach, kozaczkach, a ja zawsze w tenisówkach, w jakimś sweterku, bo niczego innego nie miałam, albo w jakiejś kurtce po bracie. Taka sytuacja człowieka pomniejsza i zawsze czułam się gorsza od innych. Musiałam się bronić. Jak koleżanka się chwaliła, że matka coś zrobiła na obiad, to ja mówiłam, że u mnie był schabowy lub kurczak. Po prostu nauczyłam się kłamać’ – opowiadała w wywiadzie Sławomirowi Sierakowskiemu.

„Ta cała stocznia dała mi więcej niż całe moje życie, bo przedtem nikt nie dał mi niczego” – oceniała. Nie ma jednak wątpliwości, że działalność w opozycji wiele jej także odebrała. W stanie wojennym była w ciąży. Wykorzystywano to, by przenosiła ryzy papieru, tusz. Podczas jednej z rewizji SB znalazła u niej w tapczanie wałek z powielacza. „Co to za wałek” – zapytali. „Do ciasta” – odpowiedziała. Zdezorientowani esbecy się wycofali, jednak po kilkunastu minutach wrócili do mieszkania. Wałka już nie było, piwnicami wyniósł go kolega. Wtedy funkcjonariusze pobili ją tak, że straciła ciążę. Ukrywała się potem pod Szczecinem. Ksiądz Jankowski wyposażył ją w pieniądze na drogę. Zawarła nawet fikcyjne małżeństwo, żeby zmienić nazwisko.

Po powrocie – szukając kogoś w warzywniaku, kto przewiezie jej meble – poznała przyszłego męża. Prawdziwego. Mówi o nim, że są jak dwie połówki jabłka. To z Krzysztofem Strycharskim zdecydowali się na wychowanie dwanaściorga adoptowanych dzieci.

Pierwszym była córeczka jej zmarłej koleżanki. Drugim – sąsiadki, która zmarła. „Ciotka, która miała go wziąć, na sprawie powiedziała, że go nie chce, a ja byłam świadkiem. Co mam zrobić? A sędzia mówi: »Posłuchaj, dziecko, przykro mi, ale będziesz musiał iść do domu dziecka«. No to mówię, że ja go biorę” – wspominała. Potem przygarnęli kolejne. Utworzyli rodzinny dom dziecka. „Znalazłam wreszcie to, co powinnam robić” – opowiadała.

Trafiały do nich dzieci trudne. Nigdy ich nie wybierali. Na początek dostali piątkę: dwa, trzy, cztery, pięć i sześć lat. Potem brali kolejne, choć nie musieli. Bo ktoś zadzwonił, że dwóch małych strasznie zaniedbanych chłopców czeka na przygarnięcie. Pojechała tylko zobaczyć. „A mój Tomek, teraz ma 18 lat, wszedł i mówi: »O, mamo, jak to dobrze, że po mnie przyjechałaś«. No i co miałam zrobić?” – opowiadała. Dziś jest na emeryturze. Przeniosła się z mężem pod Gdańsk, do Żukowa. Rodzinny dom dziecka przekazała córce. „Szczerze mówiąc, jestem już bardzo, bardzo zmęczona. Mało kto chciał pomóc” – mówiła rok temu.

[srodtytul]Od Gwiazdy do Kuronia[/srodtytul]

Po roku ’89 na jej wybory polityczne bardziej wpływały kontakty towarzyskie niż akurat obowiązujące podziały politycznej sceny. Najpierw negowała Okrągły Stół, uważając go za pomysł komunistów: „Nie usiadłabym i nie piła wódki z nimi” – argumentowała. Próbowała razem z Joanną i Andrzejem Gwiazdami oraz Anną Walentynowicz reaktywować wolne związki zawodowe. Później, przed wyborami w 1991 r., zbierała dla nich podpisy. „Na pierwszym zebraniu, kiedy omawiamy ich start, mówię: »Trzeba prasę powiadomić«. A Joanna wyskakuje: »Ty masz jakieś, kurwa, ubeckie odloty. Żadnej prasy, żadnych wywiadów«”. Wtedy ich drogi się rozeszły. Tłumaczyła: „Oni zostali w osiemdziesiątym roku, oni nadal wojują”.

Polityczne rozstanie dawnych przyjaciół z pierwszej „Solidarności” skomplikowało ich relacje osobiste. Anna Walentynowicz zanegowała w pewnym momencie jej rolę w strajkach w Sierpniu. Mówiła: „Geremek zrobił z niej bohatera”.

– Powiedziałam sobie: „Ani wolno wszystko” – opowiada Krzywonos. Bywało, że kilka dni po takich wystąpieniach Walentynowicz dzwoniła i przepraszała. – Kiedy działo się coś w jej życiu, starałam się ją wspierać. Zadzwoniła rozgoryczona filmem, który o niej zrobił Volker Schlondorff. Wzburzyła ją scena, w której pije alkohol. I ja wtedy ją wsparłam i tłumaczyłam, że nigdy w życiu nie widziałam Anny Walentynowicz z kieliszkiem alkoholu – wspomina Krzywonos.

Krzywonos bliżej było jednak do Aliny Pieńkowskiej i Bogdana Borusewicza. No i do Jacka Kuronia, którym fascynowała się od czasów Stoczni Gdańskiej. „Słucham o Jacku Kuroniu i ten człowiek staje się dla mnie niemalże Bogiem. Później stanie się moim przyjacielem” – opowiada w wywiadzie w „Krytyce Politycznej”. Związała się z Unią Wolności, z jej listy startowała nawet w wyborach.

– Nie rozdałam ani jednej ulotki, nie wywiesiłam ani jednego plakatu. Miałam małe dzieci, które wymagały opieki, nie mogłam się angażować – opowiada.

Z aktywności publicznej jednak nie zrezygnowała. W 2006 r., gdy Jarosław Kaczyński mówił o tym, że część sierpniowej opozycji stoi tam, gdzie stało ZOMO, Krzywonos wraz z Wałęsą i Bogdanem Lisem apelowali: „Niech pan cofnie to oskarżenie, wycofa się ze słów, które ranią wielu Polaków”. W 2007 r., podczas wielotygodniowego protestu pielęgniarek przed Kancelarią Premiera, chciała mediować między protestującymi a rządzącymi. Jej oferta nie została jednak przez premiera Kaczyńskiego przyjęta.

Wspólnie z gronem dawnych działaczy Unii Wolności w ostatnich wyborach prezydenckich wsparła Bronisława Komorowskiego. „Będę głosować na Komorowskiego, bo jest człowiekiem uczciwym i poważnym. Jarek Kaczyński jest jego przeciwieństwem i moim zdaniem na prezydenta się nie nadaje. Mam nadzieję, że ludzie nie uwierzą w jego przemianę, opamiętają się w ostatniej chwili i zagłosują na Komorowskiego” – mówiła.

[srodtytul]Porozumienie bez barier[/srodtytul]

Przyjaźń z Jolantą Kwaśniewską zaczęła się, gdy Krzywonos – będąc w trudnej sytuacji finansowej – zwróciła się do fundacji ówczesnej prezydentowej Porozumienie bez Barier z prośbą o pomoc. Budowali wtedy dom i mimo spadku, który otrzymali, bardzo się zadłużyli.

Fundacja wsparła wielodzietną rodzinę. Krzywonos zaprosiła prezydentową na mikołajki zorganizowane w ośrodku adopcyjno-opiekuńczym. Kwaśniewska zaproszenie przyjęła, wtedy też odwiedziła prywatnie dom Strycharskich. „Gdy Jolanta Kwaśniewska organizowała dla dzieci ze swojej fundacji Porozumienie bez Barier rejsy, Krzywonos przychodziła do portu i obie te dzieci żegnały” – pisze Agnieszka Wiśniewska w biografii Henryki Krzywonos.

W marcu tego roku Kongres Kobiet uhonorował Krzywonos tytułem Polki Dwudziestolecia. Mówiło się o tym, że za pomysłem przyznania jej tej nagrody stoi właśnie Jolanta Kwaśniewska. Laudację na cześć Henryki Krzywonos i jej rodziny wygłosiła Kazimiera Szczuka: „Nie byli beneficjentami ustrojowych przemian. Z trudem wiązali koniec z końcem. Nigdy jednak nie popadli ani w antykomunistyczny obłęd, ani w narodowo-klerykalne kombatanctwo (…) Bogini Wolności, żeński symbol rewolucji, rzadko się budzi i też nieczęsto zwycięża. Ale? Skoro Henia Krzywonos odchowała już dzieci, dorobiła się wnuków, przekazała rodzinny dom dziecka jednej z córek i twierdzi, że naprawdę przeszła na emeryturę, może odsłoni wkrótce przed światem swoje ukryte na co dzień potężne oblicze i dzięki jej wezwaniu Polki sięgną po równe z mężczyznami pensje i połowę władzy?”.

[srodtytul]Polityczna celebrytka[/srodtytul]

Czy jednak ze swoim nonkonformizmem Henryka Krzywonos jest w stanie na stałe zostać osobą publiczną? Jacek Taylor zwraca uwagę, że jej opinie nigdy nie były przykrojone na potrzeby aktualnej sytuacji politycznej. O Lechu Wałęsie mówiła: „Był zawsze ciężkim człowiekiem. Obrażał się, jak mu coś było nie na rękę, i wychodził. Później wracał i trzeba go było opieprzyć, żeby znowu usiadł z nami. Ciężki człowiek, jeśli chodzi o rozmowę”. O Annie Walentynowicz: „To wspaniała kobieta. Bohaterka”. O Andrzeju Gwieździe: „Wielki człowiek”. O Wojciechu Jaruzelskim: „Kiedy byliśmy na stoczni, poprosili go, żeby wszedł z wojskiem, a on odmówił. Chociaż za to mu podziękujmy, a nie ciągajmy go teraz przed sądy”. O Lechu Kaczyńskim rok temu, że bardzo go lubi i szanuje, ale zachowuje się, jakby był kukiełką. Dziś wspomina o prywatnych kontaktach, które utrzymywali. O medalu, który od niego dostała, i o tym, jak mu powiedziała, że na niego nie głosowała i się nie obraził.

Wydaje się zatem, że Krzywonos ma szanse zostać raczej polityczną celebrytką niż partyjnym działaczem. Na razie przyjmuje liczne zaproszenia, by opowiadać o pierwszej „Solidarności”.

– Spotykam się z ludźmi ze szkół, uczelni, bo uważam, że to jest potrzebne. I nie biorę za to ani centa – mówi Krzywonos.

Ale w kręgach osób oburzonych jej wystąpieniem na jubileuszowym zjeździe krąży już historia alternatywna. Henryka Krzywonos nie zatrzymała strajku w stoczni, bo pojawiła się w niej dopiero w poniedziałek, 18 sierpnia. Jak w takim razie mogła wejść w skład Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, który powstał 16 sierpnia, historycy alternatywni nie wyjaśniają.

Henryka Krzywonos mówi, że nie zdziwi jej, kiedy na koniec okaże się, że nigdy nie pracowała w WZK, nie jeździła na tramwajach i w ogóle nie uczestniczyła w strajku: – Każdy ma prawo mówić to, co chce, bo o to żeśmy walczyli.

Gdy kilka dni temu niespodziewanie wkroczyła na mównicę zjazdu „Solidarności”, żeby powiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu, by „nie buntował ludzi przeciw sobie”, w telewizyjnych relacjach z tego wydarzenia pojawiały się podpisy: „legendarna tramwajarka”, „sygnatariuszka Porozumień Sierpniowych”. Dziś Henryki Krzywonos przedstawiać już nie trzeba.

Pojawiło się za to pytanie: czy to inauguracja politycznej kariery? Jej znajomi twierdzą, że nie.

– Henia to uosobienie takiej kategorii człowieka, którą ks. Tischner określał „znany z nieostrożności”. Mówi prawdę w oczy nawet wtedy, kiedy by to miało wiele kosztować – ocenia jej znajomy, prawnik Jacek Taylor.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy