„Płyń do jakiegoś francuskiego portu i dowiedz się, gdzie on do cholery jest!”.
[b]Jak to popłyń do portu? Przecież francuskie wybrzeże było pod kontrolą Niemców![/b]
Taki był rozkaz! Podeszliśmy więc po cichu do jakiegoś portu. Wzięliśmy motorówkę i zastępca dowódcy Wacek Kon, który świetnie mówił po francusku, pojechał na brzeg i zaczął dzwonić ze zwykłego aparatu do różnych francuskich miasteczek! „Byli tam już u was Amerykanie?”, „No, byli”, „A kiedy?”, „A ze dwa dni temu”. I tak, telefonując od jednego miasteczka do drugiego, wreszcie dodzwonił się do jakiegoś amerykańskiego oficera od Pattona, który mu powiedział, gdzie znajduje się armia. Gdy już mieliśmy wypływać, do naszego okrętu przybiła krypa, na której były młode francuskie dziewczyny. Chciały ucałować dowódcę za wyzwolenie Francji! Tymczasem to miasteczko było jeszcze w rękach Niemców.
[b]A pańska ostatnia walka?[/b]
To było w sierpniu 1944 roku w Zatoce Biskajskiej. Napotkaliśmy wypełniony wojskiem niemiecki krążownik pomocniczy, który próbował uciec do Hiszpanii. Zapaliliśmy go, a potem już z bliższej odległości wpakowaliśmy w niego torpedę. Poszedł na dno.
[b]A co się stało z niemieckimi żołnierzami i marynarzami?[/b]
Pływali na powierzchni. Ale ich nie wyławialiśmy. To działo się już w pobliżu brzegu. Tam były kutry rybackie i wiedzieliśmy, że ich wyratują. To była ostatnia bitwa, jaką stoczyłem.
[b]Przez sześć lat walczył pan u boku Anglosasów. Jak ocenia pan to, w jaki sposób potraktowali nas nasi sojusznicy?[/b]
Zostaliśmy zdradzeni. Pamiętam doskonale dzień, w którym dotarła do nas wiadomość o porozumieniu w Jałcie, o tym, że nasi „przyjaciele” oddali nas na pastwę Stalinowi. To był straszliwy cios. Tak naprawdę nie wiem, po co jeszcze potem walczyliśmy.
[b]No właśnie, po co?[/b]
Dobre pytanie. Sądzę, że gdyby żył marszałek Piłsudski, natychmiast wydałby rozkaz zaprzestania walki u boku zachodnich aliantów. Tak jak to zrobił z Niemcami w 1917 roku, gdy doszło do kryzysu przysięgowego. Poszlibyśmy pewnie wtedy do angielskiej niewoli, ale nie pomagalibyśmy już wiarołomnym sojusznikom.
[b]W jaki sposób po wojnie trafił pan do USA?[/b]
Wojnę zakończyłem w stopniu kapitana Marynarki Wojennej. Jeszcze w 1941 roku poślubiłem śliczną Angielkę i miałem z nią córkę i syna. Wiedziałem, że do Polski nie ma co wracać. Większość kolegów, którzy się na to zdecydowali, została aresztowana przez UB lub NKWD. Ja nie byłem taki naiwny. Dobrze pamiętałem to, co opowiadał mi o bolszewikach mój ojciec. Ja przecież nie tylko byłem oficerem polskiej Marynarki Wojennej, ale jeszcze potomkiem gruzińskiego emigranta.
W okupowanej przez Sowietów Polsce natychmiast by mnie wsadzili. Początkowo myślałem, że zostaniemy w Wielkiej Brytanii. Ale dostałem wtedy pracę na statku handlowym. Tym statkiem podróżowałem do Argentyny i Nowego Jorku. W tym ostatnim porcie statek został jednak sprzedany. I w taki sposób, czy tego chciałem czy nie, wylądowałem w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkam do dzisiaj.