Wojna spinów z zizolami

Na rozłam w PiS można patrzeć przez pryzmat konfliktu Zbigniewa Ziobry i jego sojusznika Jacka Kurskiego z Adamem Bielanem i Michałem Kamińskim. W tej partii niezbyt zresztą licznym „młodym zdolnym” bardziej opłaca się wyrzynać, niż się dopełniać

Publikacja: 20.11.2010 00:01

Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski

Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman Piotr Wittman

Kilka dni temu polscy politycy i dziennikarze w Brukseli dostali e-mail pod dramatycznym tytułem „Ukraińska bezpieka kupuje poparcie PiS?”.

Dalej było równie groźnie. „Eurodeputowany PiS Michał Kamiński wziął we wtorek udział w wystawnej kolacji, jaką dla wąskiego grona wpływowych polityków europarlamentu wydał szef ukraińskiej służby bezpieczeństwa Walerij Choroszkowski” – to pierwszy akapit. Wypomniano Kamińskiemu i innemu eurodeputowanemu PiS Pawłowi Kowalowi udział w zablokowaniu rezolucji europarlamentu potępiającej obecne władze ukraińskie za nadużycia przy wyborach samorządowych.

Zakończenie zderzające te rewelacje z wcześniejszą linią PiS robi wrażenie apelu skierowanego do wewnątrz partii. Pod e-mailem podpisało się tajemnicze  stowarzyszenie „Nowa Europa”. Ale podczas obrad europarlamentu jako krytyk zablokowania rezolucji wystąpił nieznany do tej pory z zainteresowania tą tematyką Zbigniew Ziobro.

Temat przeciekł do mediów krajowych. Portal TVP Info i związany z „Gazetą Polską” portal Niezależna.pl napisały o kolacji Kamińskiego z ukraińskim politykiem. W doniesieniach zabrakło wzmianki o tym, że było to przyjęcie na kilkanaście osób. Tym bardziej zabrakło kontekstu, który utrudnia przedstawienie Ziobry jako spadkobiercy idei Giedroycia, a Kamińskiego i Kowala jako obrońców interesu rosyjskiego za wschodnią granicą.

Rezolucję forsowali niemieccy eurodeputowani. Jej elementem była zapowiedź utrudnienia Ukrainie drogi do Europy, a nawet restrykcji wizowych. Czy takie sankcje nawet wobec kraju rządzonego przez Janukowycza to gest szkodzący Rosji, czy raczej działający na jej rzecz? Podczas debaty Kamiński spytał polityka CDU forsującego uchwałę, dlaczego nie zadaje pytań o prawa człowieka władzom Rosji.

Polski eurodeputowany odległy zarówno od Kamińskiego, który właśnie z PiS się rozstaje, jak i od Ziobry, który staje się w tej partii „numerem drugim”, przekonuje, że to nie pierwsza wojna podjazdowa obu polityków. Wcześniej starcia wygrywał z reguły Kamiński. To on „podkradał” Ziobrze takie tematy, jak wystąpienie o łódzkim mordzie na członku PiS. Był bardziej ofensywny, lepiej obeznany z procedurami. Ale tym razem wygrywa Ziobro, tyle że nie w Brukseli, lecz na polskim podwórku. Na prawicowych forach internetowych roi się od wpisów przedstawiających Kamińskiego i Kowala (zasłużonych w forsowaniu polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego) jako „ruskich agentów”. – Obie strony bywały wobec siebie brutalne. Ale Ziobro używa instrumentalnie ważnego tematu międzynarodowego – ocenia mój rozmówca.

Inny zaś polityk, związany ze stowarzyszeniem Kluzik-Rostkowskiej, idzie dalej: – Odwieczna wojna Zbyszka Ziobry i jego sojusznika Jacka Kurskiego z Adamem Bielanem i Michałem Kamińskim to jeden z zapalników rozłamu. Dlaczego? Choćby dlatego, że Bielan i Kamiński byli ukrytymi sprężynami nowego ruchu. A nie byliby tak zdeterminowani, gdyby nie perspektywa, że cały PiS wpadnie w ręce ich wroga.

Ich biografie są przyczynkiem do dziejów Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza do losów jego młodszego pokolenia, które nie załapało się już z powodu wieku (poza najstarszym Jackiem Kurskim) na solidarnościową opozycję i nie towarzyszyło (znów w jakimś stopniu poza Kurskim) w eksperymencie PC na początku lat 90. Losy całej czwórki są dowodem zarówno na wielką łatwość kariery, jaką było można zrobić w tej na pół rewolucyjnej formacji, jak i na wielką trudność w jej doprowadzeniu do stabilnego finału.

Obecny ruch Kluzik-Rostkowskiej, współtworzony przez Kamińskiego i Bielana, można postrzegać do pewnego stopnia jako pokoleniowy – sformułowała to otwarcie Elżbieta Jakubiak przekonująca Kaczyńskiego przed kamerą, że robią to co on u schyłku lat 80, kiedy buntował się przeciw starszym solidarnościowym autorytetom. Z drugiej strony Ziobro i Kurski wybrali całkiem odwrotnie: wierność niemłodemu liderowi, ale przecież niedawno byli być może bliscy zerwania z nim.

Kto wybrał lepiej, nie wiadomo. Zaledwie 40-letni Ziobro może dobić się kiedyś pozycji przywódcy PiS, ale będzie to przywództwo w partii niszowej, korzystającej z zasobów Radia Maryja. Z kolei formuła pokoleniowa, o której mówiła z taką pasją Jakubiak, może się okazać marketingową wydmuszką. A to by oznaczało, że kariery „cudownych dzieci” Bielana i Kamińskiego, nie znajdą logicznego zwieńczenia.

[srodtytul]Cynicy kontra pracuś?[/srodtytul]

To młodsi: Kamiński (rocznik 1972) i Bielan (rocznik 1974), są politycznie bardziej doświadczeni od Ziobry (rocznik 1970). Ten pierwszy zawsze chętnie i kwieciście opowiadał o swej fascynacji ideologią narodową, która pchnęła go na początku lat 90., bez mała chłopca, do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Pełnił dzięki ZChN funkcję asystenta sędziwego marszałka Wiesława Chrzanowskiego, potem rzecznika prasowego partii, aż wreszcie w roku 1997 został w wieku 25 lat posłem (z listy AWS).

Ten drugi, nie tak skory do zwierzeń, trafił do polityki poprzez ruch studencki – w roku 1997  został najmłodszym parlamentarzystą jako szef NZS. Obaj wyróżniali się od większości siermiężnych kolegów z prawicy, na przykład szukając kontaktów z mainstreamowymi dziennikarzami (Kamiński sam wykonywał przez chwilę ten zawód). Chaotyczny, kapryśny, ale błyskotliwy i popularny w kolejnych sejmach Michał coraz częściej występował w mediach. Wycofany, dyskretny i pracowity Adam wymieniał się ze światem dziennikarskim informacjami. I szybko nauczył się wpuszczać w medialny krwiobieg własne tezy, oceny, wersje.

To wyrobiło im markę cyników. Czy nimi byli? Kamiński potrafił równie łatwo krzyczeć: Polska dla Polaków na prawicowej imprezie w klubie muzycznym, jak żartować sobie z dziennikarskimi gwiazdami z dogmatów własnego obozu. Ale trzeba przyznać, że wybrali prawicę i trzymali się jej w różnych wcieleniach, co dla młodego pokolenia Polaków było w latach 90. wyborem dość nonkonformistycznym.

Na tle tych „wunderkindów” droga Zbigniewa Ziobry była dłuższa. Ponieważ nie skorzystał z oferty rozmowy na potrzeby tego tekstu, posłużmy się jego wcześniejszymi wypowiedziami. W roku 2002 opowiadał ciekawie dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” o swoich początkach. Syn lekarza z Krynicy przyjechał na studia prawnicze do Krakowa w 1989 roku. Szukał idei, a tu nie było już antykomunistycznych protestów studenckich, zaczął się za to wyścig szczurów. Pierwsze przymiarki do polityki okazały się nieudane. Ludzie ze sztabu Jana Rokity, do których zgłosił się w roku 1997, zapamiętali milczącego nieśmiałego młodzieńca. W końcu ideę znalazł w ruchu Katon opiekującym się ofiarami przestępstw, żądającym surowszego, bardziej skutecznego wymiaru sprawiedliwości. Wbrew politycznej poprawności panującej wówczas na prawniczych salonach.

Przyszli spin doktorzy trafili do Kaczyńskich z grupą dysydentów z różnych partii - Przymierzem Prawicy. Na początku mieli pod górkę. Lider PiS nie chciał dopuścić Kamińskiego na poselskie listy. Powoływał się na plotki o biznesowych związkach młodego prawicowca z ludźmi SLD. Ostatecznie dał mu trzecie miejsce. Ale popularny w Siedleckim „Misio” przeskoczył rywali. Obaj uznali jednak PiS za formację najbardziej obiecującą. Trafili do partii jeszcze rozdyskutowanej, ale już z elementami dworskich obyczajów. Więc szybko nauczyli się apelować do samego Kaczyńskiego. Wymagało to rozluźnienia związków z kolegami z Przymierza Prawicy, którzy upierali się przy odrębności. Jako „jednolitofrontowcy” Bielan i Kamiński dla jednych stali się brutalnymi graczami, dla innych – tęgimi głowami.

Ziobro doszedł do polityki drogą bardziej merytoryczną. Polecony przez Kazimierza Ujazdowskiego Lechowi Kaczyńskiemu kompletującemu ekipę w resorcie sprawiedliwości, 30-letni aplikant został w 2000 roku wiceministrem piszącym pakiet zmian w prawie karnym. Naraziło go to na akty pogardy ze strony liberalnej profesury. Ale też, jak zwierzał się przyjaciołom, nie było mu łatwo i z innej strony. Impulsywny Lech Kaczyński żądał od niego, pozbawionego oparcia w urzędniczym aparacie, szybkich efektów. Ponadto mocno go tresował. Na przykład żądając natarczywie, aby całował w rękę sekretarki.

Wszyscy spotkali się w Sejmie podczas kadencji 2001 – 2005. I wtedy Bielan i Kamiński postawili na Ziobrę. Kiedy na początku 2003 r. szukano przedstawiciela PiS do komisji śledczej badającej aferę Rywina, murowanym kandydatem był zajmujący się mediami Marek Jurek. Ale dwójka młodych posłów przekonała Kaczyńskiego, że lepszy będzie człowiek z prawniczym doświadczeniem. Ziobro wykorzystał szansę. Mniej błyskotliwy od Jana Rokity, ale po prokuratorsku uparty, zapracował na dużą popularność.

[srodtytul]Demoniczny urok spinów[/srodtytul]

Ale wciąż potrzebował pomocy. Bielan i Kamiński poznawali go z czołowymi dziennikarzami i nawet oprowadzali po warszawskich knajpach. Ówczesny Ziobro był wciąż nieśmiały. Każdego napotkanego człowieka dopytywał, jak ma się zachować w telewizji.

Rozstanie nadchodzi niespodziewanie. Do dziś jego okoliczności są niejasne. Podobno już w 2004 roku Ziobro zabiegał o mandat eurodeputowanego. I wybrał sobie w naturalny sposób Małopolskę, okręg obiecany Bielanowi. Od tej pory walczą na śmierć i życie. Po latach ważny polityk, który odszedł z PiS, powie: „W tej niszczącej wojnie nie chodziło o poglądy. To było jak czystki etniczne na Bałkanach, totalna plemienna walka na wyniszczenie”.

Paradoksalnie rok 2005 to apogeum triumfów ich wszystkich. Bielan i Kamiński przechodzą do historii jako spin doktorzy, autorzy zwycięskich kampanii. W wiecznym duecie potrafią rozluźnić Lecha Kaczyńskiego i wymyślić linię podziału: na Polskę liberalną i solidarną. Przywożą też z zagranicy scenariusze wielkich partyjnych widowisk. Potem pomagają wykreować Kazimierza Marcinkiewicza jako premiera. Są magami sekretnej wiedzy.

Uzyskują prawie nieograniczony dostęp do obu braci, choć są i okresy niełaski. Wiele ich rad Kaczyński, nie uzależniony tak bardzo od PR jak później Donald Tusk, ignoruje. Kiedy przestrzegają przed spektakularnymi dymisjami Ludwika Dorna i Radka Sikorskiego w jednym momencie, jakby rzucali grochem o ścianę.

Jednak styl kierowania partią się zmienia, staje się jednoosobowy. Lub raczej dwuosobowy, bo Prezes większość decyzji uzgadnia przez telefon z bratem. Skoro jest car (lub może półtora cara), potrzebni są też Rasputinowie. Wtedy Bielan i Kamiński zyskują opinię, o której pierwszy z nich mówi dziś krótko: „Czarna legenda”.

Zaledwie parę dni temu wypchnięty z PiS w roku 2007 eurodeputowany Paweł Zalewski przedstawił spin doktorów jako złe duchy Prezesa . Część jego zarzutów jawi się jako czysto polityczna, ale gdy stawia tezę, że korzystali z dostępu do ucha Prezesa na niekorzyść partyjnych kolegów, dotyka opinii powszechnej i niepokojącej. Wynikłej z czysto już dworskiej atmosfery, jaka zapanowała w PiS. To samo o Bielanie i Kamińskim mówiła masa ludzi, także ich obecnych sojuszników, choćby z frakcji „muzealników”. – Ziobro nie zrobił nam połowy krzywd, których zaznaliśmy od spinów. Oni najchętniej odcięliby konkurentów od mediów. I chcą zawłaszczyć całą politykę europejską dla siebie – tłumaczył mi w 2009 jeden z obecnych kolegów Bielana i Kamińskiego ze stowarzyszenia.

Z kampanii 2005 roku bierze początek jeszcze jeden antagonizm: między spin doktorami a Jackiem Kurskim. Ten najstarszy z całej czwórki (rocznik 1966) dawny działacz gdańskiej konspiracji i telewizyjny dziennikarz miał ambicję działania w tej samej sferze co Bielan i Kamiński – marketingu. Zarazem choć współdziałał z braćmi najdłużej (w 1993 roku robił kampanię telewizyjną PC), to często ich opuszczał. W latach 90. tułał się po różnych partiach, w roku 2002 porzucił Kaczyńskich dla Ligi Polskich Rodzin i wrócił po kilku latach. Stanowi mieszaninę cynika i ideowca, jest politykiem lirycznym i brutalnym. Dorn o Kurskim: „człowiek o mentalności krokodyla”.

Nie wiemy na pewno, co spin doktorzy sądzili o wrzuceniu przez Kurskiego tematu „dziadka z Wehrmachtu”. Wiemy, że niepokoili się, czy efekt tej afery nie zepsuje im kampanii. W każdym razie w wieczór wyborczy w partyjnej centrali na Nowogrodzkiej wysłali Kurskiego zawczasu na dół do dziennikarzy, aby nie przeszkadzał, kiedy wraz z Prezesem świętowali przed kamerami sukces. Chcieli z nim wystąpić tylko we trójkę. Kurski nie zapomni im tego. Zwłaszcza że uważa niektóre elementy tej kampanii, na przykład wczesny start Lecha Kaczyńskiego, za swoje dzieło. Kilka lat później sprzymierzy się z Ziobrą.

Na razie choć między nowym ministrem sprawiedliwości a dwoma europosłami panowała głucha niechęć, ich drogi przecinały się rzadko.

[srodtytul]Szczyt potęgi Ziobry[/srodtytul]

Ziobro non stop odwiedzał Prezesa – najpierw na Nowogrodzkiej, a potem w gabinecie premiera. Zdaniem nieżyczliwych podsycał w nim wiarę w siłę śledztw, w spektakularny triumf  wymiaru sprawiedliwości nad „układem”. Według przyjaciół pozostawał pod presją niecierpliwego lidera. Ale nawet jeśli to była presja, jej znoszenie opłacało się stokrotnie. Ziobro wprowadzał swoich ludzi do służb specjalnych, spółek Skarbu Państwa, mediów. Już dawno przestał być nieśmiałym prymusem, nawet jeśli czasem się jeszcze czerwienił. Umiał przyczynić się do dymisji Ludwika Dorna z MSWiA. Aby przyciąć wpływy swego rywala w Krakowie – nie tak bezwzględnego jak on Zbigniewa Wassermanna – nie wahał się posługiwać przeciekami do mediów.

Zarazem padł ofiarą czarnej legendy jako rzekomy organizator podsłuchów i inicjator manipulowanych dochodzeń. Kampania przeciw niemu integrowała wokół niego partię. – Czy był lubiany? Na pewno miał zawsze wielki autorytet – przekonuje jego kolega ze studiów i z Sejmu, poseł PiS Arkadiusz Mularczyk. Jest w tym coś z prawdy, choć Ziobro trzymał ludzi coraz bardziej na dystans. Autor niniejszego tekstu zetknął się też z posłami PiS, którzy podejrzewali go o najgorsze. Kiedy w następstwie doniesienia detektywa Krzysztofa Rutkowskiego oskarżającego spin doktorów o drobne przekręty na pieniądzach Parlamentu Europejskiego, prokuratura założyła śledztwo (później umorzone), pewien polityk skomentował: – Teraz będzie mógł im legalnie założyć podsłuch.

Ale tak naprawdę do pierwszego poważnego i otwartego starcia między Ziobrą i jego nowym sojusznikiem Jackiem Kurskim a spin doktorami doszło wiosną 2008 roku, długo po przegranych wyborach. W sporze o to, czy grozić PO odrzuceniem wynegocjowanego przez Kaczyńskich traktatu lizbońskiego, były minister sprawiedliwości doradza jak najtwardszy kurs. Sprzymierzony z nim Kurski przygotowuje telewizyjną oprawę orędzia prezydenta Kaczyńskiego z mocnymi eurosceptycznymi akcentami. Kiedy widzi to Kamiński, wtedy minister w prezydenckiej kancelarii grozi dymisją. Ostatecznie bracia cofają się na bardziej umiarkowane pozycje.

Bielan i Kamiński chętnie powołują się na dyplomatyczne i europejskie uwarunkowania, sceptycznie odnoszą się też do prowadzenia polityki w rytm retoryki środowisk radiomaryjnych. Ziobro to z kolei ulubieniec ojca Rydzyka, który jeszcze w 2003 roku zaczął go zapraszać do toruńskiej stacji, a na pewnym zebraniu nazwał „swoim chłopcem”. Ale w tle pojawiają się też teorie spiskowe. Ludzie związani ze spin doktorami nie wahają się oskarżać byłego ministra o groźne kalkulacje – miałby chcieć zradykalizować PiS, obniżyć jego pozycję i na fali wewnętrznych rozliczeń sięgnąć po władzę nad partią.

[srodtytul]Wojna na marketingi[/srodtytul]

Spór wraca na początku roku 2009. Bielan i Kamiński są autorami zwrotu PiS ku bardziej spokojnemu tonowi. Słynny spot z trzema działaczkami: Aleksandrą Natalli-Świat, Grażyną Gęsicką i Joanną Kluzik-Rostkowską jest traktowany jako zwiastun nowego kursu. Ale nie przekłada się to na zmiany w sondażach. Zniecierpliwiony Kaczyński pozwala ustawić kampanię przed eurowyborami Kurskiemu. Ten zaś uznaje, że jedyną sensowną odpowiedzią na euroentuzjastyczny ton PO są mocne oskarżenia obozu rządzącego o skłonności korupcyjne i zaprzepaszczenie przemysłu stoczniowego.

Ale czarny PR okazuje się receptą na zaledwie 27 procent (wobec 32 w roku 2007). Bielan, choć brał udział w naradach sztabu, udziela po wyborach wywiadów, w których dystansuje się wobec kampanii. Popada za to w krótkotrwałą niełaskę. Ale, co zabawne, od kampanii dystansuje się także Ziobro, który zdobył w tych wyborach mandat europosła. Jemu chodzi chyba nie tyle o spoty, co o decyzje, kto ma występować w mediach, niemniej zostaje za to brutalnie skarcony przez Kaczyńskiego i odesłany do nauki języków obcych. Jest wiceprezesem partii, a jednak odmawia mu się prawa do dyskusji.

– Te kontrowersje pokazują, że od dawna byliśmy, ja i Michał, w sporze z Prezesem i ze Zbyszkiem, nie tylko o język, ale i o linię – mówi dziś Bielan oskarżany o to, że jest dworakiem i prowadził z rywalami wojnę „plemienną”. Rzeczywiście to się układa w ciąg zdarzeń prowadzących do kampanii 2010 r. Wtedy zaraz po katastrofie Bielan i Kamiński wymyślili Joannę Kluzik-Rostkowską na szefową kampanii. Oni też forsowali Pawła Poncyljusza, który miał na swoim koncie parę wypowiedzi kwestionujących kierunek, w jakim podąża PiS. Partia i Kaczyński mieli się prezentować trochę w opozycji do samych siebie. Ten eksperyment skończy się wypluciem z PiS jego głównych autorów.

Ten prosty opis próbuje podważyć Kurski. – To nie jest spór twardego Kurskiego i Ziobry z miękkim Bielanem i Kamińskim – zapewnia. I opowiada historię typowej rywalizacji marketingowców o metodę – w roku 2004 on sam zrobił świetną kampanię europejską LPR, Bielan i Kamiński wyczuli więc w nim groźnego rywala. Role były według relacji Kurskiego zamienne. Na przykład w roku 2007 to Bielan i Kamiński postawili na forsowanie wątku korupcyjnego, który nie współgrał ze społecznymi nastrojami. W tym samym czasie on i Ziobro sugerowali zajęcie się kwestiami społecznymi. I partia wybory przegrała.

A kontrowersja po Smoleńsku? Jacek Kurski chodził na posiedzenia sztabu, ale proponował tam rozmaite, czasem wręcz niezwykłe zabiegi, których nie przyjęto, jak na przykład „czarne miasteczko” przed Kancelarią Premiera, czyli pikietę optującą za wyjaśnieniem katastrofy. – Uważałem, że należy mówić o Smoleńsku podczas kampanii, bo potem nam zarzucą, że używaliśmy masek, że zmieniliśmy zdanie. Nie twierdzę, że wygralibyśmy. Ale nawet gdybyśmy dostali kilka procent mniej, mielibyśmy elektorat skonsolidowany wokół tej sprawy – tak dziś uważa.

[srodtytul]Kto jest spiskowcem?[/srodtytul]

Jedno jest pewne: ta kontrowersja zmieniła pozycje jej poszczególnych uczestników przy Kaczyńskim. W roku 2009 to Kurski i Ziobro byli traktowani jako spiskowcy. Zdaniem wielu europosłów PiS ambitni politycy rozważali wtedy próbę przejęcia partii po przegranych wyborach prezydenckich albo tworzenie oddzielnej formacji w oparciu o Radio Maryja. – Badali grunt, dowiadywali się, czy mogą przejść do innej frakcji w europarlamencie – opowiada eurodeputowany, który nadal należy do PiS.

– Byłoby dziwne, gdyby ambitni politycy nie badali możliwości, ale sądzę, że tylko gadali – ocenia obserwujący ich z zewnątrz eurodeputowany PO. – Brzydkie plotki, które niestety docierały do Jarosława – ucina Kurski. Podobnie mówi o innej wieści: po katastrofie miał domagać się od czołowego polityka PiS wyłonienia prezydenckiego kandydata na formalnym posiedzeniu władz partii. Odbierano to jako grę na rzecz Ziobry. Ale pamiętajmy: na samym początku nie było pewności, czy wystartuje dotknięty stratą Prezes.

Jacek Kurski zaprzecza również, jakoby to on z Ziobrą wpłynęli na reorientację po wyborach 2010. – Wszystko działo się w głowie Jarosława – zapewnia. I ma chyba rację, doradcami Kaczyńskiego byli już raczej zawsze mu przytakujący członkowie zakonu PC, na ogół jego rówieśnicy. Owszem, Ziobro został do lidera wreszcie dopuszczony, ten przeszedł z nim na „ty” (był to prezent Kaczyńskiego na 40. urodziny polityka). Ale wizja partii kierowanej już przez Ziobrę to demoniczna kreacja. Wygodna lightowcom.

Nie znamy tak naprawdę osobistych relacji Kaczyńskiego z człowiekiem uważanym dziś za delfina. Niechętni opowiadali, że umie pozyskiwać starszych od siebie mężczyzn (także ojca Rydzyka) pozą wiernego ucznia. Ale zgryźliwe uwagi Lecha Kaczyńskiego sprzed paru lat o Ziobrze jako człowieku niedojrzałym mogły być wyrazem opinii również i Jarosława. Choć otaczający Kaczyńskiego zakonnicy PC są przerażeni awansami Ziobry. Tacy ludzie jak Adam Lipiński, Joachim Brudziński czy Mariusz Błaszczak mają przecież własne ambicje.

Jeszcze bardziej skomplikowane relacje łączyły Kaczyńskiego ze spin doktorami. – On bywał nimi zafascynowany – twierdzi Paweł Zalewski. Z podziwem odnotowywał ich zdolności językowe i sprawność, z jaką poruszali się pośród cywilizacyjnych nowinek. Byli dla niego przewodnikami po świecie. Ale też im nigdy do końca nie zaufał.

Pozostali dla niego młodymi ludźmi zepsutymi bogactwem, podejrzewanymi o marne intencje. Zawsze ekscytował się ich wysokimi zarobkami, plotkami o ich światowym życiu. Obecne rozstanie odbyło się w milczeniu.

Spin doktorzy wyjechali na wakacje i do Prezesa nie wrócili. To ożywiło spiskowe spekulacje. Na przykład o finansowych nieprawidłowościach przy kampaniach odkrytych „nagle” przez Kaczyńskiego. Ale Bielan zaprzecza. Przypomina, że nad rozliczeniami kampanii czuwał zaufany Prezesa skarbnik Stanisław Kostrzewski. Dlaczego zerwali z Prezesem kontakt? Solidaryzowali się z negatywnie rozliczaną kampanią, która dała prawie połowę głosów poparcia, a jest dziś oceniana prawie jak sabotaż. I chyba stracili wiarę w jego intuicję.

Co nie znaczy, że spiskowe teorie nie powrócą. Na promocji książki brata prezes PiS skwitował kontrowersje wokół kontaktów z Choroszkowskim. Zrobił nieprzyjemną uwagę o uwikłaniach, które mogą być następstwem zbyt wystawnego życia. Wszyscy odebrali to jako aluzję do Michała Kamińskiego. Prezes słynie z niekonwencjonalnych form rozstawania się z ludźmi.

Może rwie tym samym kolejną nitkę łączącą go z rzeczywistością. Czy to jednak dobra wiadomość dla Ziobry i Kurskiego? Temu pierwszemu, jak bardzo by się cieszył z pognębienia wrogów, pozostaje czekać. Ten drugi jest na przemian hołubiony i wyrzucany za drzwi . Już po katastrofie smoleńskiej doznał z rąk Kaczyńskiego dwóch bolesnych ciosów. Został wraz z większością „młodych” wyeliminowany z Komitetu Politycznego i musiał ścierpieć rozwiązanie partyjnych struktur na Pomorzu. Zacisnął zęby, zachował lojalność. Jest zresztą skazany na walkę z lightowcami – z powodu personalnych zaszłości i z powodu roli (gęby?) jaką sobie narzucił, a po części mu narzucono.

Cała czwórka to pragmatycy. Ziobro, mniej wszechstronny w zainteresowaniach, nigdy nie tak zręczny w grze ze światem jak spin doktorzy, swój wizerunek szeryfa budował na zimno, tak samo jak oni swój wpływ na Prezesa. Zarazem trudno zakładać, że ich motywacje przystąpienia do polityki nie były ideowe.  

Dziś grozi im zagubienie. Kreując linię nowego ugrupowania, Bielan i Kamiński mogą z łatwością zatracić granicę między polityką a marketingiem. Przez lata balansowali na tej granicy, a cele ostateczne wyznaczał kto inny. Ich emancypacja wcale nie musi przynieść sukcesu. Z kolei Ziobro z Kurskim mają szansę wygrać wojnę o partię, ale po wieloletnim i jeszcze nieraz upokarzającym marszu. Tylko co z niej zostanie? – Ja też jestem za partią wielonurtową, z liberalnym wielkomiejskim skrzydłem – przekonuje Kurski. I choć o porażkę takiego konceptu obwinia lightowców, ta konkluzja nie brzmi optymistycznie.

Podobnie jak pytanie, kogo powinniśmy za kolejne niepowodzenia rozliczać. Niewątpliwie stara uwaga o plemiennej wyniszczającej wojnie spinów z zizolami (zwolennikami Zizou, czyli Ziobry) była trafna. Mamy tu ludzkie małości jak na dłoni, a kiedy dotykają one tak poważnych kwestii jak polityka zagraniczna, zaduma przydałaby się szczególnie. Ale to lider odpowiada za konstrukcję partii, w której, niezbyt zresztą licznym, „młodym zdolnym” bardziej opłacało się toczyć wyniszczające wojny, niż się dopełniać.

To dzieło Jarosława Kaczyńskiego, znakomitego diagnosty i wizjonera, ale w budowaniu instytucji kierującego się często doraźną chytrością, lekceważącego emocje innych ludzi. W efekcie spin doktorzy, ludzie, którzy byliby skarbem dla każdego ugrupowania, osłabiali wpływ Pawła Zalewskiego na politykę zagraniczną czy sekowali „muzealników”. A Ziobro uznał, że może zaspokoić swoje aspiracje jedynie na cmentarzu, gdy kości jego rywali będą bielały dla postrachu. Bez pewności, że na końcu nie zabieleją i jego własne. Bo na prawicy rolą młodych jest wyrzynać się coraz efektowniej. I nie potrzeba tu spiskowych teorii o zewnętrznych wpływach, aby to wytłumaczyć.

— Piotr Zaremba

Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy