[srodtytul]Wojna na marketingi[/srodtytul]
Spór wraca na początku roku 2009. Bielan i Kamiński są autorami zwrotu PiS ku bardziej spokojnemu tonowi. Słynny spot z trzema działaczkami: Aleksandrą Natalli-Świat, Grażyną Gęsicką i Joanną Kluzik-Rostkowską jest traktowany jako zwiastun nowego kursu. Ale nie przekłada się to na zmiany w sondażach. Zniecierpliwiony Kaczyński pozwala ustawić kampanię przed eurowyborami Kurskiemu. Ten zaś uznaje, że jedyną sensowną odpowiedzią na euroentuzjastyczny ton PO są mocne oskarżenia obozu rządzącego o skłonności korupcyjne i zaprzepaszczenie przemysłu stoczniowego.
Ale czarny PR okazuje się receptą na zaledwie 27 procent (wobec 32 w roku 2007). Bielan, choć brał udział w naradach sztabu, udziela po wyborach wywiadów, w których dystansuje się wobec kampanii. Popada za to w krótkotrwałą niełaskę. Ale, co zabawne, od kampanii dystansuje się także Ziobro, który zdobył w tych wyborach mandat europosła. Jemu chodzi chyba nie tyle o spoty, co o decyzje, kto ma występować w mediach, niemniej zostaje za to brutalnie skarcony przez Kaczyńskiego i odesłany do nauki języków obcych. Jest wiceprezesem partii, a jednak odmawia mu się prawa do dyskusji.
– Te kontrowersje pokazują, że od dawna byliśmy, ja i Michał, w sporze z Prezesem i ze Zbyszkiem, nie tylko o język, ale i o linię – mówi dziś Bielan oskarżany o to, że jest dworakiem i prowadził z rywalami wojnę „plemienną”. Rzeczywiście to się układa w ciąg zdarzeń prowadzących do kampanii 2010 r. Wtedy zaraz po katastrofie Bielan i Kamiński wymyślili Joannę Kluzik-Rostkowską na szefową kampanii. Oni też forsowali Pawła Poncyljusza, który miał na swoim koncie parę wypowiedzi kwestionujących kierunek, w jakim podąża PiS. Partia i Kaczyński mieli się prezentować trochę w opozycji do samych siebie. Ten eksperyment skończy się wypluciem z PiS jego głównych autorów.
Ten prosty opis próbuje podważyć Kurski. – To nie jest spór twardego Kurskiego i Ziobry z miękkim Bielanem i Kamińskim – zapewnia. I opowiada historię typowej rywalizacji marketingowców o metodę – w roku 2004 on sam zrobił świetną kampanię europejską LPR, Bielan i Kamiński wyczuli więc w nim groźnego rywala. Role były według relacji Kurskiego zamienne. Na przykład w roku 2007 to Bielan i Kamiński postawili na forsowanie wątku korupcyjnego, który nie współgrał ze społecznymi nastrojami. W tym samym czasie on i Ziobro sugerowali zajęcie się kwestiami społecznymi. I partia wybory przegrała.
A kontrowersja po Smoleńsku? Jacek Kurski chodził na posiedzenia sztabu, ale proponował tam rozmaite, czasem wręcz niezwykłe zabiegi, których nie przyjęto, jak na przykład „czarne miasteczko” przed Kancelarią Premiera, czyli pikietę optującą za wyjaśnieniem katastrofy. – Uważałem, że należy mówić o Smoleńsku podczas kampanii, bo potem nam zarzucą, że używaliśmy masek, że zmieniliśmy zdanie. Nie twierdzę, że wygralibyśmy. Ale nawet gdybyśmy dostali kilka procent mniej, mielibyśmy elektorat skonsolidowany wokół tej sprawy – tak dziś uważa.
[srodtytul]Kto jest spiskowcem?[/srodtytul]
Jedno jest pewne: ta kontrowersja zmieniła pozycje jej poszczególnych uczestników przy Kaczyńskim. W roku 2009 to Kurski i Ziobro byli traktowani jako spiskowcy. Zdaniem wielu europosłów PiS ambitni politycy rozważali wtedy próbę przejęcia partii po przegranych wyborach prezydenckich albo tworzenie oddzielnej formacji w oparciu o Radio Maryja. – Badali grunt, dowiadywali się, czy mogą przejść do innej frakcji w europarlamencie – opowiada eurodeputowany, który nadal należy do PiS.
– Byłoby dziwne, gdyby ambitni politycy nie badali możliwości, ale sądzę, że tylko gadali – ocenia obserwujący ich z zewnątrz eurodeputowany PO. – Brzydkie plotki, które niestety docierały do Jarosława – ucina Kurski. Podobnie mówi o innej wieści: po katastrofie miał domagać się od czołowego polityka PiS wyłonienia prezydenckiego kandydata na formalnym posiedzeniu władz partii. Odbierano to jako grę na rzecz Ziobry. Ale pamiętajmy: na samym początku nie było pewności, czy wystartuje dotknięty stratą Prezes.
Jacek Kurski zaprzecza również, jakoby to on z Ziobrą wpłynęli na reorientację po wyborach 2010. – Wszystko działo się w głowie Jarosława – zapewnia. I ma chyba rację, doradcami Kaczyńskiego byli już raczej zawsze mu przytakujący członkowie zakonu PC, na ogół jego rówieśnicy. Owszem, Ziobro został do lidera wreszcie dopuszczony, ten przeszedł z nim na „ty” (był to prezent Kaczyńskiego na 40. urodziny polityka). Ale wizja partii kierowanej już przez Ziobrę to demoniczna kreacja. Wygodna lightowcom.
Nie znamy tak naprawdę osobistych relacji Kaczyńskiego z człowiekiem uważanym dziś za delfina. Niechętni opowiadali, że umie pozyskiwać starszych od siebie mężczyzn (także ojca Rydzyka) pozą wiernego ucznia. Ale zgryźliwe uwagi Lecha Kaczyńskiego sprzed paru lat o Ziobrze jako człowieku niedojrzałym mogły być wyrazem opinii również i Jarosława. Choć otaczający Kaczyńskiego zakonnicy PC są przerażeni awansami Ziobry. Tacy ludzie jak Adam Lipiński, Joachim Brudziński czy Mariusz Błaszczak mają przecież własne ambicje.
Jeszcze bardziej skomplikowane relacje łączyły Kaczyńskiego ze spin doktorami. – On bywał nimi zafascynowany – twierdzi Paweł Zalewski. Z podziwem odnotowywał ich zdolności językowe i sprawność, z jaką poruszali się pośród cywilizacyjnych nowinek. Byli dla niego przewodnikami po świecie. Ale też im nigdy do końca nie zaufał.
Pozostali dla niego młodymi ludźmi zepsutymi bogactwem, podejrzewanymi o marne intencje. Zawsze ekscytował się ich wysokimi zarobkami, plotkami o ich światowym życiu. Obecne rozstanie odbyło się w milczeniu.
Spin doktorzy wyjechali na wakacje i do Prezesa nie wrócili. To ożywiło spiskowe spekulacje. Na przykład o finansowych nieprawidłowościach przy kampaniach odkrytych „nagle” przez Kaczyńskiego. Ale Bielan zaprzecza. Przypomina, że nad rozliczeniami kampanii czuwał zaufany Prezesa skarbnik Stanisław Kostrzewski. Dlaczego zerwali z Prezesem kontakt? Solidaryzowali się z negatywnie rozliczaną kampanią, która dała prawie połowę głosów poparcia, a jest dziś oceniana prawie jak sabotaż. I chyba stracili wiarę w jego intuicję.
Co nie znaczy, że spiskowe teorie nie powrócą. Na promocji książki brata prezes PiS skwitował kontrowersje wokół kontaktów z Choroszkowskim. Zrobił nieprzyjemną uwagę o uwikłaniach, które mogą być następstwem zbyt wystawnego życia. Wszyscy odebrali to jako aluzję do Michała Kamińskiego. Prezes słynie z niekonwencjonalnych form rozstawania się z ludźmi.
Może rwie tym samym kolejną nitkę łączącą go z rzeczywistością. Czy to jednak dobra wiadomość dla Ziobry i Kurskiego? Temu pierwszemu, jak bardzo by się cieszył z pognębienia wrogów, pozostaje czekać. Ten drugi jest na przemian hołubiony i wyrzucany za drzwi . Już po katastrofie smoleńskiej doznał z rąk Kaczyńskiego dwóch bolesnych ciosów. Został wraz z większością „młodych” wyeliminowany z Komitetu Politycznego i musiał ścierpieć rozwiązanie partyjnych struktur na Pomorzu. Zacisnął zęby, zachował lojalność. Jest zresztą skazany na walkę z lightowcami – z powodu personalnych zaszłości i z powodu roli (gęby?) jaką sobie narzucił, a po części mu narzucono.
Cała czwórka to pragmatycy. Ziobro, mniej wszechstronny w zainteresowaniach, nigdy nie tak zręczny w grze ze światem jak spin doktorzy, swój wizerunek szeryfa budował na zimno, tak samo jak oni swój wpływ na Prezesa. Zarazem trudno zakładać, że ich motywacje przystąpienia do polityki nie były ideowe.
Dziś grozi im zagubienie. Kreując linię nowego ugrupowania, Bielan i Kamiński mogą z łatwością zatracić granicę między polityką a marketingiem. Przez lata balansowali na tej granicy, a cele ostateczne wyznaczał kto inny. Ich emancypacja wcale nie musi przynieść sukcesu. Z kolei Ziobro z Kurskim mają szansę wygrać wojnę o partię, ale po wieloletnim i jeszcze nieraz upokarzającym marszu. Tylko co z niej zostanie? – Ja też jestem za partią wielonurtową, z liberalnym wielkomiejskim skrzydłem – przekonuje Kurski. I choć o porażkę takiego konceptu obwinia lightowców, ta konkluzja nie brzmi optymistycznie.
Podobnie jak pytanie, kogo powinniśmy za kolejne niepowodzenia rozliczać. Niewątpliwie stara uwaga o plemiennej wyniszczającej wojnie spinów z zizolami (zwolennikami Zizou, czyli Ziobry) była trafna. Mamy tu ludzkie małości jak na dłoni, a kiedy dotykają one tak poważnych kwestii jak polityka zagraniczna, zaduma przydałaby się szczególnie. Ale to lider odpowiada za konstrukcję partii, w której, niezbyt zresztą licznym, „młodym zdolnym” bardziej opłacało się toczyć wyniszczające wojny, niż się dopełniać.
To dzieło Jarosława Kaczyńskiego, znakomitego diagnosty i wizjonera, ale w budowaniu instytucji kierującego się często doraźną chytrością, lekceważącego emocje innych ludzi. W efekcie spin doktorzy, ludzie, którzy byliby skarbem dla każdego ugrupowania, osłabiali wpływ Pawła Zalewskiego na politykę zagraniczną czy sekowali „muzealników”. A Ziobro uznał, że może zaspokoić swoje aspiracje jedynie na cmentarzu, gdy kości jego rywali będą bielały dla postrachu. Bez pewności, że na końcu nie zabieleją i jego własne. Bo na prawicy rolą młodych jest wyrzynać się coraz efektowniej. I nie potrzeba tu spiskowych teorii o zewnętrznych wpływach, aby to wytłumaczyć.
— Piotr Zaremba