Szesnaście meczów, dwanaście porażek, cztery remisy. Straciliśmy 29 bramek, strzeliliśmy siedem. Z siedmiu zdobywców goli dla Polski żyje jeszcze dwóch – Robert Gadocha i Zbigniew Boniek. On pokonał niemieckiego bramkarza jako ostatni, w maju 1980 r., w przegranym 1:3 spotkaniu we Frankfurcie. Większość dzisiejszych reprezentantów Polski urodziło się później. Krótko mówiąc – prehistoria.
Pierwszy mecz Niemcy – Polska odbył się w niedzielę, 3 grudnia 1933 r. Kanclerzem Rzeszy był od stycznia Adolf Hitler. Polacy wyjechali do Berlina w piątek rano, pociągiem z Warszawy. 16 zawodników, kapitan związkowy Józef Kałuża, prezes PZPN generał Władysław Bończa-Uzdowski, kilku członków zarządu PZPN na własny koszt oraz dziesięciu dziennikarzy sportowych. Zawodnicy trenowali tego samego dnia, ale całą sobotę spędzali jak turyści. Gospodarze pokazali im miasto, budowany na igrzyska olimpijskie stadion i instytut wychowania fizycznego. Polacy w Poczdamie zwiedzali pałace i spacerowali po parku. Wieczór poprzedzający mecz spędzili w kabarecie Wintergarten. Cały czas towarzyszyli im niemieccy działacze piłkarscy.
Na stadionie zebrało się 40 tysięcy widzów, a w loży honorowej miejsca zajęli członkowie rządu, z ministrem propagandy Josephem Goebbelsem. Był ambasador Polski Józef Lipski. Pierwsi na boisko wybiegli Polacy. Mieli na sobie czerwone swetry, chroniące przed zimnem, pod nimi białe koszulki. Kiedy orkiestra zaczęła grać Mazurka Dąbrowskiego, wszyscy wstali, wyciągając ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. Potem wbiegli Niemcy, w koszulkach bordo i białych spodenkach. Orkiestra podała ton, kibice z wyciągniętymi prawymi rękami zaintonowali „Deutschland, Deutschland über alles". Na masztach wisiały trzy rodzaje flag – niemieckie, polskie i czerwone z czarną swastyką na białym tle.
Kapitanem reprezentacji Polski był Jerzy Bułanow, Rosjanin, którego rodzina uciekła po rewolucji do Warszawy, a on został piłkarzem Polonii. Kapitan Niemców to Stanislaus Kobierski, którego ojciec był Polakiem. Po wojnie Kobierski trafił do sowieckiego obozu jenieckiego, a Bułanow wyjechał do Argentyny. Wysłannik „Przeglądu Sportowego" na ten mecz inżynier Jerzy Grabowski, zresztą ekspiłkarz Polonii, nie wspomina słowem o jakichkolwiek antypolskich reakcjach. Wprost przeciwnie. Mecz toczył się w przyjaznej atmosferze, a niemieccy kibice nagradzali brawami po równo zawodników obydwu drużyn.
Wiele akcji z obu stron było dość przypadkowych ze względu na zmrożone i śliskie boisko. Właśnie takie warunki wpłynęły ostatecznie na wynik. Kiedy do końca pozostawało 40 sekund, obrońca Henryk Martyna zbyt gwałtownie ruszył do biegnącego z piłką Josefa Rasselnberga, stracił równowagę i upadł. Niemiec z sześciu metrów strzelił, dając swojej reprezentacji zwycięstwo. Gazeta „Montag Post" napisała: „Polska ma wspaniałych piłkarzy. Niemcy zwyciężyli szczęściem".
Bankiet u von Moltkego
W późniejszych latach szczęście też częściej towarzyszyło Niemcom, jednak zwykle dlatego, że sprzyja lepszym. Przed wojną obydwie reprezentacje spotykały się jeszcze cztery razy. Na stadionie Legii przegraliśmy 2:5 (1934) i zremisowaliśmy 1:1 (1936). W Breslau (Wrocław) gospodarze pokonali nas 1:0 (1935), a w Chemnitz (w czasach NRD Karl-Marx-Stadt, dziś znów Chemnitz) 4:1 (1938).
Obydwa mecze w Warszawie gromadziły rekordową w Polsce liczbę widzów. W roku 1934 rozbudowany do 30 tysięcy miejsc stadion Legii wypełnił się ponad miarę. „Jeszcze żadna impreza od czasu istnienia sportu w Polsce Niepodległej nie wzbudziła takiego zainteresowania jak mecz piłkarski Polska – Niemcy w Warszawie" – pisał „Przegląd Sportowy". Sprzedano wszystkie bilety, a ponad 3 tysiące osób weszło na gapę.