Suchocka-Roguska: – Pamiętacie burzę, jaka się rozpętała, gdy ministerstwo chciało zlikwidować dotację do barów mlecznych?
– I słusznie, popieramy bary mleczne.
Suchocka-Roguska: – Jasne, bo mogą tam zjeść biedni ludzie, emeryci. Pytam: ilu polskich emerytów jedzie na Nowy Świat, żeby zjeść obiad?
Wasilewska-Trenkner: – Dlaczego nie dopłacamy też do kebabów? Może emeryci mają ochotę zjeść kebab?
5
Jak się czują ci, którzy „zawodowo" tną koszty?
Wasilewska-Trenkner: – To praca wymagająca stalowych nerwów i odporności psychicznej. W Sejmie i Senacie zawiązują się ponadpartyjne koalicje regionalne, by przeforsować dotację budżetową do jakiejś inwestycji. Jedne regiony popierają inne w zamian za późniejsze poparcie. Wojewodowie ostrożnie dawkują obiektywne informacje, bo nie chcą wyjść na tych, przez których ich region nie dostał pieniędzy.
Suchocka-Roguska: – Politycy, ministrowie nie lubią rezygnować z wydatków. Dlatego wprowadziliśmy zasadę limitów. To znaczy np. resort musiał przygotować listę wydatków do wysokości przyznanych mu pieniędzy. Zazwyczaj załączali drugą listę, na której pisali, na co nie starcza.
Wasilewska-Trenkner: – Nie muszę mówić, że nie starczało na podstawowe potrzeby. Za to na liście wydatków był np. zakup nowych samochodów dla ministerstwa, bo ministerstwo musi się przecież poruszać.
Suchocka-Roguska: – Rozmowy bywały dramatyczne. Szefowa ZUS płakała mi kiedyś do słuchawki, że nie wypłaci emerytom z Zielonej Góry, bo nie ma pieniędzy. Ja też płakałam i mówiłam, że nie dam, bo nie mam. Rozwiązanie było proste: w Zielonej Górze ZUS nie miał nic na kontach, w Gdańsku i Poznaniu miał nadwyżki.
6
Naciskać można na dwa sposoby. Pierwszy na ostro.
– Szefowie bronili was przed atakami polityków, innych ministrów?
Wasilewska-Trenkner: – Do pewnego stopnia. Jeden z moich szefów powiedział wprost: „Nie po to cię mam, żeby się z nimi użerać".
Drugi sposób na miękko:
– Panie dysponowały miliardami złotych. Wojewodowie pewnie ustawiali się do was w kolejce: „Pani minister, niech pani do nas wpadnie, mamy świetny ośrodek wczasowy...".
Wasilewska-Trenkner: – Nie było czegoś takiego.
Suchocka-Roguska: – Może dlatego, że ja nigdy w życiu nie byłam na wczasach.
Wasilewska-Trenkner: – Ja tam zawsze jeździłam pod namiot, no, kilka razy do domku kempingowego. Zresztą oni nie lubili, jak pojawiałam się na ich terenie.
– Dlaczego?
Wasilewska-Trenkner: – Jak po drodze na wakacje była jakaś inwestycja centralna, to ja tam wpadałam, żeby zobaczyć, jak jest. Pamiętam, że jeden wojewoda zapewniał, że jeszcze kilkanaście milionów i skończy inwestycję. A ja mu mówię: „Sporo pieniędzy pan chce, żeby postawić fundamenty". Byłam tam i zastałam rozkopaną dziurę w ziemi.
7
Kiedy wszystko jest przystrzyżone jak trzeba, zaczyna się układanie liczb w tabelki. Dochody budżetu państwa to tylko prognoza. Nie da się ich precyzyjnie określić – bo nie da się określić, jaka będzie zima, jakie będą zbiory, jaki będzie kurs złotego, jaki będzie rating Polski, po ile uda się sprzedać obligacje skarbowe. Departament odpowiada za to, żeby w tych prognozach za bardzo nie przestrzelić – jak przestrzeli, trzeba uruchamiać rezerwy budżetowe albo przygotowywać nowelizację budżetu.
8
W krajowym budżecie obie kolumny cyfr: „winien" i „ma" – jak w najprostszej księgowości – muszą się zgadzać. Tyle że czasami się nie zgadzają:
– Bywają czeskie błędy, czyli przestawienie cyfr (zamiast 21 ktoś pisze 12) – tłumaczy Trenkner. – Ale raz zdarzyło się, że w jednej kolumnie zabrakło 144 tysięcy. Przyznacie, że to ciekawa liczba i na czeski błąd się nie nadaje.
Budżet był dopięty, tylko brakowało tej sumy – przepadła gdzieś w trakcie prac. 144 tysiące to suma banalna jak na skalę budżetu, jednak kolumny muszą się zgadzać. Pieniędzy szukał więc cały departament.
Trenkner: – Każdy miał obowiązek porównywać dwie kolumny i myśleć. Tymczasem zegar tykał, termin oddania ustawy do Sejmu nadchodził. Nagle ktoś odkrył, że komputer nie wydrukował w jednej kolumnie ostatniego wiersza. Tam były brakujące pieniądze.
Trenkner: – Widzicie więc, że nasza praca bywa ekscytująca.
Suchocka-Roguska: – To było u zarania komputeryzacji. Pamiętam, że kiedyś z Anną Kęczkowską (obecna dyrektor Departamentu Budżetu Państwa), wychodząc w piątek z pracy, kazałyśmy komputerowi wydrukować wszystkie papiery związane z budżetem. Kiedy wróciłyśmy w poniedziałek, on ciągle drukował. To zresztą i tak był postęp, bo wcześniej budżety przelewały na papier maszynistki.
9
Dziś większość budżetowych obliczeń wykonuje się na zwykłych komputerach, przy użyciu zwykłych programów, takich jak Excel.
Ale resort ma coś jeszcze. Trezor – to system informatyczny, dzięki któremu departament kontroluje to, w jaki sposób wszyscy, którzy dostają z budżetu pieniądze, je wydają. Wielkie serwery stoją w resortowych piwnicach.
Ale to nie koniec kontroli.
Wszyscy dysponenci pieniędzy budżetowych – ponad 3 tysiące podmiotów (od ministerstwa przez urząd wojewódzki po instytucje takie jak sądy) muszą mieć konta w NBP. Na koniec dnia departament czyści te konta.
– Zabieracie mi całą kasę?
– Tak – mówi Piotr Dragańczuk, wicedyrektor departamentu.
– Tylko po co?
Przy tym pytaniu Dragańczuk się uśmiecha:
– Bo wkładamy te pieniądze na noc na lokatę i sobie pracują – mówi. Po drugie czyszczenie kont ma walor edukacyjny – jednostki budżetowe musiały nauczyć się planować wydatki. Sens w tym, że pieniądze z podatków spływają do budżetu przez cały rok, ale nierównomiernie. Bywa, że kasa jest pusta, wtedy państwo bierze pożyczkę, czyli emituje papiery skarbowe. Nie za darmo – bo musi za to płacić. Żeby unikać tego jak najdłużej ministerstwo woli mieć niewykorzystywane środki u siebie. Wtedy może wykorzystywać je bardziej racjonalnie.
– Gdyby dysponenci trzymali ją na nieoprocentowanych rachunkach bankowych, nie byłoby takich możliwości – tłumaczy Dragańczuk.
– I naprawdę czyścicie takiemu wojewodzie konto do dna?
– No dobrze, ostatnio zmiękliśmy. Zostawiamy po 5 tysięcy złotych na nieprzewidziane wydatki – opowiada wicedyrektor.
A gdyby ktoś w departamencie miał szatański plan przelania kilkuset milionów na osobiste konto i ucieczki na Karaiby? Musiałby mieć wspólnika, bo każda wypłata wymaga elektronicznych kart dwóch osób. No i musiałby zrobić to tak, żeby nie wzbudzić podejrzeń NBP, który ma ciągły wgląd do rachunków.
10
Po 30 września zaczynają się prace w Sejmie. Pierwsze czytanie to dyskusja na forum całego parlamentu. Potem projekt trafia do Komisji Finansów Publicznych.
Dragańczuk: – Posłowie zawsze coś zmieniają, ale pomysły mają najczęściej standardowe w celu sfinansowania określonych wydatków – twierdzą, że dochody z podatków, zwłaszcza z VAT, będą wyższe, albo chcą obciąć coś z dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, bo tam jest najwięcej pieniędzy i każdemu się wydaje, że można uszczknąć.
Kiedy Sejm przyjmuje ustawę, w departamencie budżetowym jest święto.
– Może kiedyś cieszyliśmy się bardziej, dziś idziemy do domu, żeby się wyspać – opowiada Dragańczuk.
11
Wicedyrektor Piotr Dragańczuk na jednej ścianie swojego pokoju ma makatkę z orłem w koronie. Na przeciwległej reprinty starych komunistycznych plakatów ze szczytnymi hasłami:
„Dobrobyt wsi, dobrobyt miast",
„Gazeta i książka w rękach robotnika i chłopa",
„1 maja, naprzód do nowych zwycięstw".
Te plakaty widać zagrzewają go do pracy.
Wasilewska-Trenkner i Suchocka-Roguska są dziś doradcami prezesa NBP.
Siedzą we dwie, w jednym pokoju. Zwykły pokój na końcu długiego korytarza – jak księgowość w spółdzielni mieszkaniowej. Radiomagnetofon Thompson, na podłodze czajnik elektryczny, dwa biurka i dwa komputery. Może w księgowości na biurku nie leży „Financial Times". Za to na pewno księgowe ze spółdzielni już nie posługują się przedpotopowymi telefonami Nokii – jak Trenkner i Roguska.
Nie przychodzi tu wielu gości.
Suchocka-Roguska: – Robimy to samo, tylko mamy więcej czasu na myślenie.
Ciekawe, że działka pod tytułem „budżet" jest w Polsce mocno sfeminizowana. 80 procent pracowników w ministerialnym departamencie to kobiety. Kasę państwa trzymały wcześniej panie Trenkner i Roguska, dziś wiceministrem odpowiedzialnym za budżet jest Hanna Majszczyk, a dyrektorem departamentu Anna Kęczkowska.
Minister Majszczyk: – Akurat tak się zdarzyło. Przy tym zajęciu liczy się nie tyle płeć, ile wiedza, cierpliwość, uporządkowanie i dbanie o szczegóły.
12
Wszyscy pracownicy departamentu wiedzą, że w biznesie nie ma na nich zapotrzebowania – oni są od wielkich liczb, makroekonomii. Ten, kto zaczyna pracę w departamencie, najczęściej tu zostaje, no, może jeszcze znajdzie posadę w Najwyższej Izbie Kontroli. Za to jego szefowie i wiceministrowie od budżetu zmieniają się niezwykle rzadko – bo są dość rzadkimi specjalistami.
– Odpowiadały panie za ogromne sumy i wszystko to za marną pensję w ministerstwie?
Wasilewska-Trenkner: – Jaką marną? Wynikającą z ustawy!
– Kilka tysięcy złotych?
Wasilewska-Trenkner: – No, to nie są takie złe pieniądze. Kiedyś jako wiceminister dostałam nagrodę za opracowanie budżetu. 6 tysięcy złotych. Musiał to popisać premier. Minister poszedł do niego i mówi: „Podpisz to szybko, to zdążymy jej wypłacić jeszcze w grudniu. Wtedy ona zapłaci 40 procent podatku i budżet mniej straci".