Okupacja 1943/1944. Umówiliśmy się naszą grupką z Tajnego Instytutu Sztuki Teatralnej, że sylwestra spędzimy razem. Jedna ze studentek – Sława Przybyszewska – miała wielkie mieszkanie na Pługa. Sława była stryjeczną wnuczką słynnego Przybyszewskiego. Trochę się to odzywało w jej charakterze czy zachowaniu. Puentą jej życia była wizyta w gestapo, gdzie przedstawiła się jako dowódca AK. Przyjęli ją bardzo uprzejmie i szybko odwieźli do Jana Bożego, szpitala psychiatrycznego. Tam podobno zginęła w powstaniu.
Na razie się na to jednak nie zanosi. Jest ósma wieczór i zaczyna się godzina policyjna, czyli nie wolno wyjść na ulicę. Jest kilka dziewczyn (m.in. Zosia Mrozowska, Basia Rachwalska, Krysia Gogolewska i Sława) i dwóch chłopców (Staszek Bugajski i ja). Nakrywamy do stołu i wtedy niewypał! Okazuje się, że nikt nie kupił wódki. Myśleliśmy, że Sławka ma zapasy, a dziewczyny myślały, że to my ze Staszkiem zadbamy o alkohol. Przed nami perspektywa nocy – bo nie można było wyjść do szóstej rano – kompletnie suchej. Trudno. Zjedliśmy kanapki. Po czym odbył się maraton poezji, scen i etiud.
Zaczęliśmy, żeby zabić czas, od przedstawienia kukiełkowego o Królewnie Śnieżce. Lalki mieliśmy, scenkę też. Na zachwytach upłynęły nam dwie godziny. Co dalej? O dwunastej ucałowaliśmy się na Nowy Rok. My ze Staszkiem zaczęliśmy program. Na pierwszy ogień poszła scena Dziennikarza z Poetą z przerabianego „Wesela". Potem ja powiedziałem śmierć Radziwiłła z „Potopu". To był mój popisowy numer u Cioci Jadzi (Turowicz), która uczyła nas recytacji prozy. Potem znowu przyszła kolej na kawałki z „Wesela" i inne wycinki – co kto znał. Krysia mówiła pięknie Miłosza, ale aktorką nie została. Zagraliśmy też akt z „Moralności pani Dulskiej". Melę grała Zosia Mrozowska, najzdolniejsza z dziewczyn, ja byłem Zbyszkiem. Po skończonej scenie, chórem, jak było w tradycji, powiedzieliśmy: „Zosiu, głośniej!". Bo Zosia była bardzo nieśmiała i mówiła cichuteńko. Ale pięknie. Kiedy znowu przyszła kolej na nas ze Staszkiem, myślimy: nie ma wyjścia – teraz parodia! Parodia filmu gangsterskiego ze strzelaniną. Bombardowanie nurkowców. Amerykańska komedia salonowa, oczywiście po „amerykańsku". Nie znając słowa, akcent mieliśmy z Brooklynu.
Potem parodiowaliśmy siebie nawzajem. Dziewczyny pokładały się ze śmiechu. I tak nadszedł świt. Wyszliśmy rozbawieni koło siódmej. I gdzie skierowaliśmy pierwsze kroki? No jasne, do jakiejś otwierającej się knajpki. Na setę! Ale smakowała!