Czym się różni brytyjska wizja wspólnej Europy od wizji niemieckiej?
Christopher Howarth:
Aktualizacja: 25.02.2012 00:00 Publikacja: 25.02.2012 00:01
Foto: www.openeurope.org.uk
Czym się różni brytyjska wizja wspólnej Europy od wizji niemieckiej?
Christopher Howarth:
Wielu obserwatorów sprowadza te różnice do pragmatycznych kwestii gospodarczych. Gospodarka brytyjska i niemiecka w końcu bardzo się różnią. Nasza zbudowana jest wokół usług finansowych, a nad Renem prym wiodą produkcja i eksport. Mówi się też o różnicach w spojrzeniu na prawodawstwo. Chyba nie muszę wyjaśniać, jak bardzo nasze prawo, oparte na precedensach, tradycji i obyczajach, różni się od mocno formalistycznego prawa pruskiego. Moim zdaniem jednak różnice między nami w podejściu do Europy mają przyczyny w historii.
Na czym polegają te różnice?
Z obu wojen światowych wyciągnęliśmy zupełnie różne nauki. Niemcy chcą budować wspólną Europę, bo czują odpowiedzialność za swoją agresywną postawę w pierwszej połowie ubiegłego wieku. Uważają, że integracja polityczna jest pożądana, gdyż w ten sposób zrehabilitują się za wojny. Dotyczy to przede wszystkim ich stosunku do Francji, dlatego tak często widzimy ścisłą współpracę między Berlinem i Paryżem. Nawet w preambule do niemieckiej konstytucji możemy przeczytać o narodzie niemieckim słowa: „świadomy swej odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi, ożywiony wolą służenia pokojowi świata jako równouprawniony członek zjednoczonej Europy...". W Wielkiej Brytanii natomiast patrzymy na Europę zdecydowanie bardziej praktycznie i pragmatycznie, a nie misjonarsko.
Czy Niemcy czują misję jednoczenia Europy?
Niemcy wierzą, że tylko scentralizowana Europa może być skuteczna, zarówno gospodarczo, jak i w kwestiach współpracy politycznej. Dlatego dążą do federalizmu i chcą Unii przejmującej prerogatywy państw. A w tej sprawie nie da się pogodzić racji Berlina i Londynu. Naszym zdaniem niemożliwe jest, aby jakiś wspólny europejski komisarz wiedział, co jest najlepsze dla obywateli Francji, Niemiec, a zarazem dla mieszkańców państw bardziej peryferyjnych, słabszych i mających przecież inne potrzeby.
Większość Brytyjczyków po prostu nie wierzy w skuteczność centralnego planowania. Uważamy, że wszystko, co można załatwić na najniższym szczeblu władzy, powinno być tam załatwiane. Oficjalnie Unia Europejska też deklaruje takie przekonanie, ale nie jesteśmy pewni, czy nie są to tylko puste słowa.
Niemcy nie chcą decentralizacji?
Niemcy są niekonsekwentni. Z jednej strony popierają federalizm i zwiększenie kompetencji komisarzy unijnych, wspierają wspólne projekty polityczne, takie jak strefa euro, z drugiej zaś mówią o władzy dla regionów i decentralizacji budżetu. A tego połączyć się nie da. My, Brytyjczycy, myślimy innymi kategoriami, na pewno mniej życzeniowymi. Widzimy, co się sprawdza, a co nie. Od setek lat budujemy nasz własny system polityczny i nie wierzymy, że da się zadekretować, żeby coś działało lepiej, niż to możliwe.
Brytyjskie tabloidy zdążyły już nazwać niemiecką interwencję w Grecji początkiem Czwartej Rzeszy. Obawiacie się Niemców?
Obawa czy strach to złe słowa. Oczywiście dla wielu naszych obywateli słowa niektórych polityków niemieckich mogą być przerażające, ale na razie nie dotyczą one nas bezpośrednio. Niemcy robią porządki w strefie euro, ale nas w niej nie ma, więc to nie nasze zmartwienie. Widzimy jednak, jak wiele decyzji w Europie podejmowanych jest wyłącznie przez Niemcy i Francję i jak mały wpływ mają inne państwa, dlatego bijemy na alarm.
Myśli pan, że Niemcy zdołają narzucić Europie swój model integracji politycznej?
Niemcy są bardzo potężnym krajem, największym w Europie. Nie powinno nikogo dziwić, że i wpływy w Unii mają tak wielkie. Jednak droga, jaką podążają, nie uwzględnia interesów reszty państw europejskich. W Berlinie zwyciężyło myślenie, że to, co dobre dla nich, jest dobre i dla reszty Unii. Chcą więc – mam nadzieję, że bez złych intencji – narzucić innym rozwiązania polityczno-gospodarcze, które uważają za doskonalsze. Chcą po prostu kontrolować inne państwa, sprawdzać, czy dobrze się rozwijają, bo za ich niepowodzenia płacą niemieccy podatnicy.
Czy oznacza to, że Berlin powinien mieć prawo do kontrolowania budżetu Grecji?
Dla Grecji najlepsze byłoby wyjście ze strefy euro. Niemcy jednak dalej wierzą w sens tego projektu i próbują go ratować. Dla nich nie do pomyślenia jest, by ta piękna wizja mogła nie wypalić, a skoro fakty świadczą o czymś innym, to tym gorzej dla faktów. Nad Renem jednak zbliżają się wybory, a niemieccy obywatele raczej nie marzą o spłacaniu greckich długów. Kanclerz Angela Merkel stoi więc przed nie lada wyzwaniem – jak ocalić podstawy tak ważnej dla Niemców wiary we wspólny europejski projekt, a jednocześnie nie stracić władzy przez zbyt rozdmuchaną pomoc dla Grecji. Dlatego Berlin tak krzyczy, rozkazuje, naciska...
Myśli pan, że Wielka Brytania może stać się liderem Unii Europejskiej i zmienić kierunek, w którym podąża Europa?
Moglibyśmy być takim samym liderem, jakim dziś są Francja i Niemcy. Przecież jest masa obszarów, w których to my jesteśmy najbardziej wpływowi, np. wspólny rynek, swobodna wymiana handlowa oraz, co ważne, polityka obronna. Wokół wojskowego sojuszu brytyjsko-francuskiego budować powinniśmy wspólne europejskie siły obronne. Z drugiej jednak strony Wielka Brytania nigdy nie wstąpi do strefy euro. A dziś to przywódcy tej strefy, czyli Merkel i Sarkozy, wywindowani zostali na zdecydowanych liderów całej Unii.
Brytyjczycy nie czują się, jakby byli poza Unią?
Trochę tak jest. Uświadomiliśmy sobie, że są dwie różne Unie. Jest ta gospodarcza, gdzie funkcjonuje swobodna wymiana handlowa. Istnieje też druga unia, zbudowana wokół wspólnego pieniądza. Do tej drugiej aspiruje Polska, ale na pewno nie my. Nie czujemy się jednak z tym źle, raczej szukamy sposobu, by łączyć, a nie dzielić.
A nie jest tak, że Niemcy chcą odsunąć Brytyjczyków, bo wasza wizja nie zgadza się z ich wizją?
To prawda. Nie dość, że nie pasujemy do niemieckiej wizji Europy, to jeszcze i nasze drogi z Polską będą się coraz bardziej rozchodzić. Polski rząd robi dziś wszystko, by iść ramię w ramię z Niemcami, by dołączyć do scentralizowanej strefy euro i budować niemiecki projekt federalistycznej Europy. Nas to nie interesuje.
Christopher Howarth jest prawnikiem, specjalistą od gospodarczego prawa międzynarodowego, analitykiem Instytutu Open Europe zajmującego się integracją europejską. Był ekspertem w dziedzinie spraw unijnych gabinetu cieni Partii Konserwatywnej w poprzedniej kadencji.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Rzeczpospolita
Czym się różni brytyjska wizja wspólnej Europy od wizji niemieckiej?
Christopher Howarth:
Czy Europa uczestniczy w rewolucji AI? W jaki sposób Stary Kontynent może skorzystać na rozwiązaniach opartych o sztuczną inteligencję? Czy unijne prawodawstwo sprzyja wdrażaniu innowacji?
„Psy gończe” Joanny Ufnalskiej miały wszystko, aby stać się hitem. Dlaczego tak się nie stało?
W „Miastach marzeń” gracze rozbudowują metropolię… trudem robotniczych rąk.
Spektakl „Kochany, najukochańszy” powstał z miłości do twórczości Wiesława Myśliwskiego.
Bank zachęca rodziców do wprowadzenia swoich dzieci w świat finansów. W prezencie można otrzymać 200 zł dla dziecka oraz voucher na 100 zł dla siebie.
Choć nie znamy jego prawdziwej skali, występuje wszędzie i dotyka wszystkich.
Olefiny Daniela Obajtka, dwie wieże w Ostrołęce, przekop Mierzei Wiślanej, lotnisko w Radomiu. Wszyscy już wiedzą, że miliardy wydane na te inwestycje to pieniądze wyrzucone w błoto. A kiedy dowiemy się, kto poniesie za to odpowiedzialność?
Czy prawo do wypowiedzi jest współcześnie nadużywane, czy skuteczniej tłumione?
Z naszą demokracją jest trochę jak z reprezentacją w piłkę nożną – ciągle w defensywie, a my powtarzamy: „nic się nie stało”.
Trudno uniknąć wrażenia, że kwalifikacja prawna zdarzeń z udziałem funkcjonariuszy policji może zależeć od tego, czy występują oni po stronie potencjalnych sprawców, czy też pokrzywdzonych feralnym postrzeleniem.
Niektóre pomysły na usprawnienie sądownictwa mogą prowadzić do kuriozalnych wręcz skutków.
Hasło „Ja-ro-sław! Polskę zbaw!” dobrze ilustruje kłopot części wyborców z rozróżnieniem wyborów politycznych i religijnych.
Ugody frankowe jawią się jako szalupa ratunkowa w czasie fali spraw, przytłaczają nie tylko sądy cywilne, ale chyba też wielu uczestników tych sporów.
Współcześnie SLAPP przybierają coraz bardziej agresywne, a jednocześnie zawoalowane formy. Tym większe znacznie ma więc właściwe zakresowo wdrożenie unijnej dyrektywy w tej sprawie.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas