Polski apetyt na luksus

Dawniej było jasne, czym jest luksus. Rzeczy ręcznie wykonane, dużej wartości, unikatowe, dostępne dla niewielu. A dziś?

Publikacja: 10.03.2012 00:01

Dorota Rabczewska – Doda – słynie ze swojego upodobania do kosztownych torebek

Dorota Rabczewska – Doda – słynie ze swojego upodobania do kosztownych torebek

Foto: EAST NEWS

Różowe, żółte i niebieskie suknie królowej Elżbiety oraz pasujące do nich kolorystycznie kapelusze i torebki. Znają państwo? Cały świat je zna. Elegancja królowej jest bezdyskusyjna, choć czarująco niedzisiejsza. Very british. Ale też nikt nie oczekuje od monarchini najnowszej kreacji Dolce & Gabbana (który to duet zresztą uczynił ją inspiracją swojej zeszłorocznej kolekcji).

Źródło pochodzenia królewskiej garderoby nie jest ujawniane, ale trudno zaprzeczyć, że jest ona dyskretna, świetnego gatunku, niepróbująca przyciągnąć uwagi logiem. Luksusowa, lecz bezimienna. Kiedy na ślubie swego wnuka Williama pokazała się z torebką marki Launer London (cena od czterech do 10 tys. zł), sprzedaż od razu skoczyła o 60 proc. Ale królowej próby PR-owego wykorzystania swych strojów nie przyszłyby nawet do głowy.

A weźmy Kubę Wojewódzkiego zajeżdżającego swoim ferrari, oczywiście czerwonym, pod modną restaurację. Po co on to robi? Posiadanie ferrari nie jest przestępstwem, ale trudno zaprzeczyć, że nasze osobistości lubią zaszpanować. Niezależnie od tego, czy swój samochód kupują czy też dostają od firmy, jak Anna Mucha swoje mercedesy. Zajechać z piskiem opon jaguara pod same drzwi klubu czy nawet zaparkować go (bywa, że na przejściu dla pieszych) na oczach przechodniów, cóż to za frajda. Pokazać, że nas stać.

Na dorobku

Lubimy pokpiwać z bogactwa „nowych ruskich", sami mając przekonanie, że jesteśmy inni, bardziej dyskretni, bardziej zachodni. W Polsce silnie utrwalił się inteligencki etos skromności, epatowanie bogactwem było w złym guście. W Rosji wręcz przeciwnie – pokazać imperialny zbytek było czymś naturalnym, wręcz oczekiwanym. Tak zostało do dziś. W końcu, kto ma największe jachty i kto kupuje mieszkania w Nowym Jorku za 88 milionów dolarów?

Ale w czasach, gdy globalna komunikacja miksuje świat, sprawy zaczynają się wyrównywać. Widywałam w Paryżu i w Nowym Jorku Rosjanki świetnie ubrane, ale nieepatujące logami. Z kolei gdy rzucić okiem na nasze gwiazdy, widać, że potrzeba pokazania się w markowych rzeczach jest u nich przemożna.

W krajach starej Unii, gdzie przetrwała we względnie nienaruszonej postaci tzw. klasa posiadająca (w komunistycznym żargonie to była najgorsza obelga), sprawy mają się jeszcze inaczej. „La vielle France", francuska klasa wyższa, bohaterowie corocznej edycji „Bottin mondain", almanachu arystokracji, który ukazuje się od 1903 roku, mają w Paryżu mieszkania z Renoirami i Cezanne'ami na ścianach. Ale pewien znany mi właściciel jednego z najstarszych we Francji nazwisk oraz 300-hektarowego majątku z renesansowym zamkiem nosi pocerowany krawat, zelowane buty, jeździ volkswagenem golfem, a gdy po 10 latach wymienia go na nowy, to na taki sam model. Do pracy zresztą jeździ metrem.

My jesteśmy wciąż na dorobku i na luksus mamy wielki apetyt. I wcale nie jest ani dziwne, ani złe, że chcemy pochwalić się nabytym świeżo statusem. Bo w końcu czym się mamy pochwalić? Przecież nie zamkiem w Balmoralu (na razie). To pragnienie zresztą jest stare jak świat. Bez niego nie byłoby pałaców w Wenecji i Florencji, nie byłoby Wersalu ani wspaniałych rezydencji magnackich. A na długo przed pojawieniem się inteligenckiego etosu biedy orszaki polskiej szlachty za granicą gubiły złote podkowy. Że niby mimochodem... Dzisiejszym odpowiednikiem tego byłby być może ześlizgujący się z nadgarstka Vacheron Constantin.

Jak naprawdę wygląda polski luksus dzisiaj? Firma konsultingowa KPMG policzyła dochody i wydatki najzamożniejszych Polaków. Wyszło, że bogatych i zamożnych mamy 620 tysięcy. Dziesięć lat temu było ich o połowę mniej, więc mimo narzekań, zamożność Polaków rośnie. Takich, którzy zarabiają ponad 20 tys. miesięcznie, jest 50 tysięcy. Ponad pół miliona Polaków zarabia od 7 do 20 tysięcy. To sporo, ale niewiele w porównaniu z zamożnym Amerykaninem, który ma dochód 20 tys. dolarów miesięcznie. Mniej również, jeśli porównać z Europą. Nasza siła nabywcza jest dwa razy mniejsza niż Irlandczyków i Szwedów, o jedną czwartą mniejsza niż Czechów.

Dawniej było jasne, czym jest luksus. Rzeczy ręcznie wykonane, dużej wartości, unikatowe, dostępne dla niewielu. A czym jest luksus dziś? Czy zszedł do poziomu seryjnie produkowanych przedmiotów, stał się tylko logiem, którego pożądamy i o którym marzymy, żeby pokazać, że nas stać? Magiczne nazwiska wielkich projektantów, które tu widzicie, które wabią prestiżem...

Na dobra luksusowe polski bogacz wydaje blisko sześć tysięcy rocznie. Co można za to kupić? Dwie i pół torebki Furli, półtora trencza Burberry. Nie starczy na bransoletkę z białego złota z brylantami w Aparcie. O ferrari zapomnijmy. Więc niech nas nie dziwi, że jak wskazują badania, luksusowymi markami są Adidas, l'Oreal i Vichy, gdzie indziej średnia półka. – Dla nas luksus to wyroby oglądane kiedyś w sklepach Peweksu – mówi Jerzy Mazgaj, który wprowadził do Polski Bossa, Burberry, Kenzo. Nie mamy sklepów Louis Vuitton, Chanel czy Prada. „Jeżeli marka nie ma w Polsce sklepów i nie prowadzi kampanii promocyjnych, nie staje się przedmiotem marzeń konsumentów" – uważają badacze z SGH.

Wszechobecna reklama marek i nazwisk, które kojarzą się z elitą, robi swoje. Mamy wbite do głów, że posiadanie tych przedmiotów nas dowartościuje. Dlaczego cała wieś składa się na suknię ślubną od Macieja Zienia? Dlaczego Ania Rubik tak fantastycznie podnosi sprzedaż biżuterii Apartu? Dlaczego firmy gotowe są zapłacić gwiazdom miliony za dwuminutową reklamówkę? Bo Nicole Kidman, Audrey Tautou czy Ania Rubik to ideały, do których wyrywa się masowa wyobraźnia.

Globalne parcie na luksus wykorzystał H&M w genialnym pomyśle jednorazowych kolekcji-kapsuł zaprojektowanych przez gwiazdy mody. Realizują one podręcznikowo zasadę „luksusu dostępnego dla wszystkich". Dzięki nim za 200 zł można było kupić sukienkę Lagerfelda, Stelli McCartney, teraz Marni. Ale czy w tej zasadzie nie tkwi największy paradoks, żeby nie powiedzieć, sprzeczność? Luksus nie może być dostępny dla wszystkich! A jeśli jest, to znaczy, że przestał być luksusem. Wysoka cena to nie wszystko.

Perfumy au courant

Polskie społeczeństwo jest rozwarstwione. Czy ktoś, kto ma pensję niewiele wyższą od średniej, może być uznany za bogatego? Byłam świadkiem, gdy kobiety podchodziły do stoiska Clinique w centrum handlowym i kiedy dowiadywały się, że krem kosztuje 250 zł, odchodziły rozczarowane. Niewątpliwie zamożność u nas rośnie, ale mamy także nowe zjawisko – polaryzację konsumpcji.

Produkty codziennego użytku kupujemy nawet w dyskontach: proszę zauważyć, nie jest dziś wstydem kupować w Biedronce, w Lidlu. Dyskontowe sklepy wprowadzają dobre marki – francuskie wina, sery, drobne przedmioty designerskie. Podobnie postępują sieci odzieżowe – wprowadzając kolekcje kreatorów w przystępnych cenach. Natomiast na rzeczy trwałego użytku – zegarek, ubranie, wyposażenie domu – jesteśmy skłonni wydać więcej.

O ile ceny torby czy butów pozostają dla nas wciąż zaporowe, o tyle na kosmetyk, nawet z wyższej półki pozwalamy sobie z mniejszymi oporami. W roku 2011 na urodę wydaliśmy około 350 milionów. Za najwytworniejsze marki uważamy Vichy, L'Oreal i Nivea – jeszcze niezupełnie te same, które wybierają mieszkańcy bogatszych od nas krajów. Ale jeśli chodzi o perfumy, tu już jesteśmy au courant. W czołówce znaleźli się potentaci branży – Chanel i Dior. Co kupujemy? W sieciowych perfumeriach jest wielki wybór kosmetyków i perfum, także tych najdroższych. Creme de la Mer (500 zł za 30 ml), krem kawiorowy La Prairie (od 1279 zł) to najbardziej znane z renomowanych.

Ale są też luksusy mniej znane. Niszowe perfumy, które się nie reklamują i których nie znajdziemy w sieciowych sklepach. Składnikiem perfum Oud Mony DiOrio jest żywica z drzewa arganowego rosnącego w Brazylii. Litr kosztuje 18 tysięcy euro. Zapach za 1600 zł jest do nabycia wyłącznie w perfumerii Galilu. – Dlaczego aż tyle? – pytam Agnieszkę Łukasik, właścicielkę Galilu. – Kto spróbował tego zapachu, zostanie pod jego urokiem. Głęboki, drapieżny, nie zmienia się na skórze – zachwala.

Ubranie jest mniej wyrazistym nośnikiem marki, niż torba czy buty, stąd ciśnienie na luksusowe ciuchy jest mniejsze niż w dodatkach. Sukienka Ralpha Laurena i sukienka z Zary na pierwszy rzut oka nie różnią się wiele. Ale to nie znaczy, że ciuchy są tańsze od dodatków.

Ubrania z wyższej półki produkowane są w Europie, nie w Azji. Metr kaszmiru kosztuje powyżej 100 euro. Wędrówka ubrania przez kolejne etapy od produkcji do sklepu dobija kolejne sumy do ceny. Branżowe francuskie pismo „Journal du textile" obliczyło koszt wyprodukowania wysokiej jakości żakietu w europejskiej fabryce (podaję w przeliczeniu na złote). Tkanina, 3 metry, metr po 150 zł – 450 zł. Podszewka, 3 metry, po 30 zł – 90 zł. Guziki, zamki itp. – 40 zł. Różne (metka, transport) – ok. 20 zł. Praca (krojenie, szycie, prasowanie) – około 600 zł. Koszt marynarki u producenta wynosi 1200 zł. W dalszej drodze od producenta do klienta produkt drożeje. W hurcie będzie kosztował 2400, w sklepie dojdzie nawet do pięciu tysięcy.

Stać mnie

Na ubrania i buty wydaliśmy w Polsce około 700 milionów złotych w 2011 r. Ekskluzywne butiki w Warszawie, gdzie ceny startują od tysiąca zł, mają po kilkadziesiąt klientek. To wystarcza, żeby się utrzymać, bo marże na ciuchach są wysokie.

Za najbardziej luksusową markę ubrań uchodzi u nas Armani. Ale w konceptach należących do spółki Likusów można kupić pierwszą ligę światowej mody: Balmain, Lanvin, Chloe, Celine, Bottega Veneta. Ceny od tysiąca wzwyż.

Ale czy kogoś, kto zarabia nawet siedem tysięcy złotych, stać będzie na płaszcz za cztery tysiące albo na wieczorową sukienkę Lanvin za sześć tysięcy? I czy doceni ubranie, które nie ma żadnych znaków statusu, poza jakością?

Koniunkturę na luksusowe dodatki najbardziej rozpętał szał na „it bag" – torbę, którą w tym sezonie należy mieć. „Wśród polskiej elity – podaje raport KPMG – do dobrego tonu należy posiadanie torebki będącej hitem danego sezonu. Trend ten będzie stawał się coraz silniejszy, gdyż na rynku pojawią się nowi gracze".

Za najbardziej pożądaną markę uchodzi Louis Vuitton. Marka wciąż u nas niedostępna (pogłoski o otwarciu sklepu krążą od lat), ale co za problem skoczyć do Pragi, Berlina, Paryża? Najtańszy i najpopularniejszy model LV „never full" zaczyna się już od 500 euro, są i takie, które kosztują 25 tys. euro. Szczęśliwymi posiadaczkami oryginałów są Kinga Rusin, Aleksandra Kwaśniewska, Hanna Lis, Joanna Horodyńska... Vuittona w środowisku polskich gwiazd wypada mieć, choć można by powiedzieć, że to wybór typowo statusowy, z kategorii „stać mnie". Mało kogo zraża także fakt, że LV jest z eleganckiej dermy, a przebicie producenta na cenie jest trzynastokrotne. Chętnych do zrzucenia się na honorarium Madonny za kampanię reklamową (10 milionów USD) nie brakuje. W Paryżu twardo na Polach Elizejskich w salonie flagowym stoi kolejka, nie tylko Japończyków i Chińczyków.

Następna w kategorii pożądań jest torebka Chanel, model 2.55. Trochę bardziej odległa, bo ceny zaczynają się od 2450 euro za najmniejszy model do 3400 euro za duży. Do nabycia tylko w sklepach firmy. Z polskich gwiazd ma ją Doda. Najnowszy model torby – Boy kosztuje od 1850 do 2250 euro. Widziałam ją na razie tylko u Joanny Przetakiewicz.

Torebką Birkin Hermesa (70 godzin ręcznej pracy, cena od sześciu tysięcy euro) może się wylegitymować Katarzyna Niemczycka. Jej cena startuje od około sześciu tysięcy euro, ale model wykonany ze skóry korokodyla wart jest ponad 100 tysięcy! Ręcznie wyplatana Cabat Bottega Veneta, która wymaga czterech pełnych dniówek dwóch osób, kosztuje około czterech tysięcy euro. Męska torbę weekendową z aligatora firmy Ralph Lauren wyceniono na 24 tysiące dolarów.

Te zawrotne sumy pozostają raczej poza zasięgiem naszych możliwości. Mimo że możemy już kupić buty takich marek jak Louboutin, Tod's, Pollini, Prada, dla badanych najbardziej luksusowy jest... Adidas. Ale i tak w roku 2011 na luksusowe akcesoria wydaliśmy ponad 400 milionów złotych. Mimo kryzysu nasz apetyt na nie maleje. Przez najbliższe pięć lat wydamy o 38 proc. więcej.

Po Patka do Moskwy

Godzinę możemy sprawdzić na komórce i komputerze, więc funkcja czasomierza jest dzisiaj tylko pretekstem, żeby na ręce mieć ładny zegarek. To już bardziej biżuteria, której posiadanie sprawia przyjemność, demonstruje naszą osobowość i stan posiadania.

Z wyjątkiem Patka Philippe większość marek zegarków jest dostępnych w Polsce. – Po Patka trzeba jechać do Moskwy – półżartem radzi Stanley Bark, szef Swatchgroup, dystrybutora 18 marek na świecie i ośmiu w Polsce, m.in. Omegi, Longines'a, Swatcha, Tissota.

– Mamy zegarki kolekcjonerskie, produkowane w limitowanych seriach – zapewnia Helena Palej z Apartu. Z biegiem lat zyskują na wartości, zwłaszcza złote, z diamentami, z nietypowymi komplikacjami, z renomowanych szwajcarskich manufaktur. Roger Dubois, Audemars Piguet. To wszystko zegarki, których najtańsze modele kosztują kilkadziesiąt tysięcy złotych.

– W Polsce największym powodzeniem cieszą się zegarki Calvin Klein – mówi Magdalena Polańska ze Swatchgroup. To marka ze średnio wysokiej półki, ale daje ona klientowi miłe poczucie, że posiada zegarek markowy.

Wśród gadżetów największy wzrost zanotują okulary – aż 34 proc. Według badań światowych to przedmiot najczęściej kupowany. Czy to dlatego, że najtańszy z najdroższych i jeden z najbardziej widocznych? Cóż bardziej ubiera i określa styl, niż najnowszy model YSL, Prady, z logiem niezbyt dyskretnie wypisanym na oprawce? Wcale nie odstrasza nas cena, jak się okazuje, bo Oakleye czy Chanele potrafią kosztować grubo ponad tysiąc złotych...

Przez 20 lat urosła nam spora działka luksusu rodzimego. Jeszcze niewielka, bo jachtów i zegarków na razie nie produkujemy. Działają natomiast polscy projektanci i rzemieślnicy z tradycją. – Choć moi koledzy projektanci utrzymują, że nie mogą się opędzić od klientów, a interes idzie im świetnie, to ja wiem, że na naszym rynku ciężko się utrzymać – mówi Joanna Klimas. W jej butiku ubranie kosztuje od 800 zł (za bluzkę) do 6000 za sukienkę.

U Macieja Zienia sukienkę można kupić „już" od 1500 zł. Za projekt indywidualny klientki muszą tu zostawić więcej niż 6000 zł. Powstaje ponad 100 kreacji miesięcznie. Liczba klientek? – Są okresy bardziej i mniej dynamicznej sprzedaży – odpowiada Zień. W bazie ma kilkanaście kobiet, które wracają co miesiąc oraz kilkadziesiąt, dokonujących zakupu częściej niż raz do roku. Ważne są również panny młode, które kupują jednorazowo, ale to ważne klientki. W bazie klientek Macieja Zienia jest przeszło tysiąc nazwisk.

U Tomasza Ossolińskiego można zamówić garnitur od 5,5 tys. Można też wybrać, za jedną trzecią ceny same spodnie lub marynarkę za dwie trzecie. Ceny zależą od tkanin – kaszmir, wełna wysokoskrętna. Ossoliński szyje z materiałów sygnowanych m.in. przez firmy Loro Piana, Ermenegildo Zegna i Lanificio Filli Cerruti. Jako pierwszy w Polsce od października ma kolekcję oficjalnego dostawcy dworu brytyjskiego, firmy Hunt & Wintebotham, i może używać herbu Windsor. W jego pracowni klient może otrzymać garnitur z zastępczej tkaniny, na próbę. Sprawdza się, czy dobrze leży, a potem robi poprawki. Nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś zwrócił zamówienie.

Nie tylko ostrygi

Luksusem są kawior, ostrygi, wino Petrus, szampan Moet Chandon. Ale czy współczesny luksus jedzeniowy jest tylko tym, co drogie?

– Luksus to coś, co różni się od tego, co jemy na co dzień – mówi Jerzy Mazgaj. My, Polacy lubimy dobrze zjeść i dużo wydajemy na jedzenie. Wolimy kupić trzy plasterki szynki parmeńskiej niż pół kilo szynki z zastrzykiem. Dobrze wiemy, jak produkuje się dziś masowe wędliny. Są klienci, którzy kupują szynkę parmeńską bio po 200 zł za kilo, na wina wydają powyżej tysiąca złotych. Pewien klient kupił butelkę koniaku za 55 tysięcy złotych – mówi.

Ale czy współczesny luksus jedzeniowy jest tylko tym, co drogie? To nie tylko egzotyczne, nieznane smaki, owoce morza i drogie wina. To przede wszystkim żywność zdrowa, wolna od chemii i świeża. A ta, jeśli wiemy, jak ją zdobyć, nie musi być ani droga, ani trudno dostępna. Na wiejskim targu, w sklepie osiedlowym z certyfikatem kupimy jabłka, które nie mają na liczniku tysięcy kilometrów przebytych od miejsca, gdzie rosły, serek kozi z kontrolowanych upraw wolnych od pestycydów, gęś z Kołudy, oscypek z mleka owczego.. Jedzenie ekologiczne jest nie tylko modą i troską o zdrowie, ale oznaką statusu. Nie chcemy jeść GMO, produktów liofilizowanych. Chcemy świeże, lokalne, naturalne.

Na koniec zrobię wyznanie. Jestem zdaje się spadkobiercą wspomnianego na początku polskiego etosu... W dzieciństwie nosiłam granatowe płaszczyki po francuskich kuzynkach i jedną sukienkę „na niedzielę". Moim pierwszym luksusem była apaszka Hermesa, którą dostałam na 18. urodziny i którą zaraz cisnęłam w kąt, bo wtedy panowała moda hippie. Dzisiaj posiadam, owszem, torbę Chanel (rzadko noszę), a mimo to uważam, że największym luksusem współczesnego świata jest dostęp do nieskażonej przyrody i piękna muzyka. Gdybym, mając za scenerię jezioro na Mazurach mogła jeszcze wysłuchać opery Purcella, to poczuję się jak żona szejka w Dubaju na półwyspie w kształcie palmy. Mogę mieć na sobie dżinsy z sieciówki i to nieźle już wytarte na siedzeniu.

Różowe, żółte i niebieskie suknie królowej Elżbiety oraz pasujące do nich kolorystycznie kapelusze i torebki. Znają państwo? Cały świat je zna. Elegancja królowej jest bezdyskusyjna, choć czarująco niedzisiejsza. Very british. Ale też nikt nie oczekuje od monarchini najnowszej kreacji Dolce & Gabbana (który to duet zresztą uczynił ją inspiracją swojej zeszłorocznej kolekcji).

Źródło pochodzenia królewskiej garderoby nie jest ujawniane, ale trudno zaprzeczyć, że jest ona dyskretna, świetnego gatunku, niepróbująca przyciągnąć uwagi logiem. Luksusowa, lecz bezimienna. Kiedy na ślubie swego wnuka Williama pokazała się z torebką marki Launer London (cena od czterech do 10 tys. zł), sprzedaż od razu skoczyła o 60 proc. Ale królowej próby PR-owego wykorzystania swych strojów nie przyszłyby nawet do głowy.

A weźmy Kubę Wojewódzkiego zajeżdżającego swoim ferrari, oczywiście czerwonym, pod modną restaurację. Po co on to robi? Posiadanie ferrari nie jest przestępstwem, ale trudno zaprzeczyć, że nasze osobistości lubią zaszpanować. Niezależnie od tego, czy swój samochód kupują czy też dostają od firmy, jak Anna Mucha swoje mercedesy. Zajechać z piskiem opon jaguara pod same drzwi klubu czy nawet zaparkować go (bywa, że na przejściu dla pieszych) na oczach przechodniów, cóż to za frajda. Pokazać, że nas stać.

Na dorobku

Lubimy pokpiwać z bogactwa „nowych ruskich", sami mając przekonanie, że jesteśmy inni, bardziej dyskretni, bardziej zachodni. W Polsce silnie utrwalił się inteligencki etos skromności, epatowanie bogactwem było w złym guście. W Rosji wręcz przeciwnie – pokazać imperialny zbytek było czymś naturalnym, wręcz oczekiwanym. Tak zostało do dziś. W końcu, kto ma największe jachty i kto kupuje mieszkania w Nowym Jorku za 88 milionów dolarów?

Ale w czasach, gdy globalna komunikacja miksuje świat, sprawy zaczynają się wyrównywać. Widywałam w Paryżu i w Nowym Jorku Rosjanki świetnie ubrane, ale nieepatujące logami. Z kolei gdy rzucić okiem na nasze gwiazdy, widać, że potrzeba pokazania się w markowych rzeczach jest u nich przemożna.

W krajach starej Unii, gdzie przetrwała we względnie nienaruszonej postaci tzw. klasa posiadająca (w komunistycznym żargonie to była najgorsza obelga), sprawy mają się jeszcze inaczej. „La vielle France", francuska klasa wyższa, bohaterowie corocznej edycji „Bottin mondain", almanachu arystokracji, który ukazuje się od 1903 roku, mają w Paryżu mieszkania z Renoirami i Cezanne'ami na ścianach. Ale pewien znany mi właściciel jednego z najstarszych we Francji nazwisk oraz 300-hektarowego majątku z renesansowym zamkiem nosi pocerowany krawat, zelowane buty, jeździ volkswagenem golfem, a gdy po 10 latach wymienia go na nowy, to na taki sam model. Do pracy zresztą jeździ metrem.

My jesteśmy wciąż na dorobku i na luksus mamy wielki apetyt. I wcale nie jest ani dziwne, ani złe, że chcemy pochwalić się nabytym świeżo statusem. Bo w końcu czym się mamy pochwalić? Przecież nie zamkiem w Balmoralu (na razie). To pragnienie zresztą jest stare jak świat. Bez niego nie byłoby pałaców w Wenecji i Florencji, nie byłoby Wersalu ani wspaniałych rezydencji magnackich. A na długo przed pojawieniem się inteligenckiego etosu biedy orszaki polskiej szlachty za granicą gubiły złote podkowy. Że niby mimochodem... Dzisiejszym odpowiednikiem tego byłby być może ześlizgujący się z nadgarstka Vacheron Constantin.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy