Nie łączą, ale dzielą. Łączą co prawda Poznań z Berlinem czy Gdańsk z Bydgoszczą, ale już nie małe miejscowości ze sobą. Zamiast ułatwiać rozwój kraju, w wielu przypadkach – utrudniają. Warto poczytać, co piszą ludzie na lokalnych forach dyskusyjnych. Jak bardzo zalewa ich z tego powodu krew. I trudno im się dziwić.
Małe miasta i wsie zostały oddzielone od siebie niemal eksterytorialnymi trasami. Dojazd do nich bywa trudniejszy niż do tej pory. Właściciele restauracji czy hoteli położonych przy drogach krajowych gwałtownie tracą klientów. A jeśli tracą klientów, to zwalniają pracowników. A tym, którzy szukają pracy, łatwiej uciec do wielkiego miasta. Nawet jeśli jest ono coraz bardziej zatłoczone.
Zjazdy, które w Niemczech czy Francji spotykamy co kilka, kilkanaście kilometrów, u nas trafiają się co kilkadziesiąt. Na otwarcie nowych odcinków autostrad przybywają wszyscy święci, przecinają wstęgi, pokazują się przed kamerami. – Autostrady jednak powstają! Okazuje się, że można – chwali się minister czy wojewoda. A że nie można nimi dojechać do miejscowości leżących na trasie, na to już nikt nie zwraca uwagi.
Dziennikarze o tym – poza reporterami lokalnych tygodników – nie napiszą, bo „to nie jest temat". Pytanie główne w ogólnokrajowych mediach brzmi bowiem: „kiedy zostanie otwarty następny odcinek?". Tym ekscytujemy się wszyscy. Poza mieszkańcami małych miejscowości.
Ich życie stało się trudniejsze, a frustracja większa, bo mają pod bokiem wielką trasę, która odcina ich od świata. Dostawcy dóbr wszelakich, potencjalni inwestorzy szerokim łukiem – albo i prostą błyskawiczną – omijają ich miejscowość, pędząc z jednego wielkiego miasta do drugiego albo z Polski do wymarzonej Europy.
Polska B i C jest nieważna. Tam nie ma kamer, nie ma wielkich tytułów prasowych ani stacji telewizyjnych o dużej oglądalności. Nie ma tłumów wyborców, a o kilkanaście tysięcy głosów zabiegać może tylko lokalny poseł, którego siła sprawcza jest niemal zerowa. Bo też i problemy lokalnego posła w centrali jego partii nikogo nie interesują.
Polskie państwo zamiast dbać o rozwój małych ośrodków, wspomagać rosnące tam biznesy, dusi je. Najpierw zlikwidowano setki linii kolejowych, teraz przemykające obok nich autostrady nie mają zjazdów. Mówimy o kolejach dużych prędkości, cieszymy się, że tanie linie lotnicze polecą z Krakowa do Gdańska czy ze Szczecina do Warszawy, ale o tym, jak dostawca pieczywa ma dowieźć chleb do miasteczka leżącego po drugiej stronie autostrady, nie myśli nikt.