Kończyłem czytać tę książkę już w Wielkim Tygodniu i jestem szczęśliwy, że tak się stało. Analizowane w niej zmagania twórców współczesnej fantastyki z metafizyką pasują idealnie do zgiełku medialnego, który jeszcze dzień lub dwa przed Triduum Paschalnym zdaje się narastać, ba, jest bardziej uciążliwy niż zwykle. A który potem – mimo całej swej bełkotliwej mocy, mimo bezmiernych oceanów wydarzeń głupich, odrażających, nieistotnych, fałszywych – ustępuje przed przerażającą ciszą Wielkiego Piątku. W Polsce wciąż jeszcze daje się odczuć niezwykłość tych dni niemal fizycznie, jakby naraz powietrze tężało.
Powtarzającym się motywem w „Imionach Boga" jest ten moment ciszy, niedopowiedzenia, zatrzymania przed dotknięciem absolutu. Szczególnie w dziełach tych twórcy popkultury, którzy zamiast używać Boga jako fabularnego gadżetu, próbują na serio mierzyć się z problemem wiary. Z pasją tworzą kolejne rzeczywistości, gniewnie rzucają metafizyczne pytania, opukują rzeczywistość. Lecz kiedy już zbliżą się do tajemnicy – milkną. Jednym nie starcza wyobraźni, innym odwagi.
Znaczenie imponującej analizy twórczości fantastycznej inspirowanej kwestią religii i dokonanej przez Dominikę Oramus wykracza daleko poza granice literatury i filmu SF. W poprzedniej książce („O pomieszaniu gatunków. Science fiction ip-postmodernizm) autorka dowodziła, że fantastyka skolonizowała współczesną literaturę. Jej kody, motywy, chwyty fabularne i sztafaż przesiąkły tak mocno do postmodernistycznej prozy, że ostre niegdyś granice gatunków uległy zatarciu.
Jednocześnie fantastyka przekształcała nie tylko literaturę, lecz cały świat popkultury – seriali telewizyjnych, komiksu, gier komputerowych. Roztopiła się w niej na dobre, trwale zmieniając jej oblicze. Zjawisko to było charakterystyczne dla drugiej połowy XX wieku. Tym samym więc analiza wątków religijnych w tworzonej wtedy fantastyce okazuje się jednocześnie opowieścią o całej popkulturze schyłku stulecia.
Trudno nie zauważyć, że główne tematy „Imion Boga" obecne są dziś w mediach jako tematy wręcz dyżurne. Wystarczy wspomnieć naszą podatność na apokaliptyczne i milenarystyczne obsesje czy charakterystyczne dla New Age pomieszanie motywów i symboli. To także narastający problem z teodyceą w rzeczywistości, która przez rozwój technologiczny, zapaść moralną i ekologiczne katastrofy z każdym rokiem wydaje się coraz mniej „najlepszym ze światów", a w której tych, którzy szczerze szukają odpowiedzi w religii, traktuje się jako niebezpiecznych wariatów.