Kurica toże ptica

Postsowiecki kraj, Chopin, Kopernik – „Solidarność” już niekoniecznie. Tyle wiedzą zwykle studenci z krajów dawnego ZSRR?o Polsce. Z tygodniowej wizyty wracają zachwyceni naszą czystością, uprzejmością i samorządem

Publikacja: 28.04.2012 01:01

Fundacja Rozwoju Święto-chłowic zorganizo-wała wizytę w skansenie w Koszęcinie. W strojach śląskich

Fundacja Rozwoju Święto-chłowic zorganizo-wała wizytę w skansenie w Koszęcinie. W strojach śląskich pozują od lewej: Alina z Kalinin-gradu, Jana z Łuhańska, Masza z Sankt- Petersburga i Wira

Foto: Fundacja Edukacji dla Demokracji

Irina, gdyby mogła, zabrałaby ze sobą z Polski do rodzinnej Rosji tramwaje. Pociągi i autobusy zresztą też, bo to dla niej wcielenie nowoczesności, czystości i punktualności.

Elena z Białorusi – polskich kierowców, którzy zwalniają na widok pieszych i rowerzystów.

Dwudziestojednoletnia Marika z Ukrainy – haftowane koszule i czarne spódnice, ukraiński strój ludowy, w jakim zaprezentowały się dziewczyny w jednej z przemyskich szkół. Wykładowym językiem w szkole był jej ojczysty. Kiedy zobaczyła te Ukrainki, urodzone przecież w Polsce, zrobiło się jej trochę głupio. Im się chciało, a u niej w kraju nikt by tak się nie wystroił. Szkoda, powtarzała, że nie trafiłam tu kilka miesięcy wcześniej, przed swoim ślubem, bo aż zamarzyło się jej wesele w takim stylu. Z tradycyjnymi tańcami i śpiewem.

Oleg, też z Ukrainy, w przeciwieństwie do Iriny, Eleny i innych uczestników programu Study Tours to Poland, niekryjących zachwytu naszym krajem od początku dwutygodniowej w nim wizyty, zachowywał dystans. I dalece posuniętą nieufność. Za ładne to było, zbyt dobrze zorganizowane, jak w reklamowym folderze. Drażniło go, że koleżeństwo tak łatwo daje się wziąć na lep gospodarzom. Dopiero gdy z całą grupą trafił do gimnazjum w cieszącej się nie najlepszą renomą dzielnicy Katowic, wypełnionego tak zwaną trudną młodzieżą, zrozumiał, że nikt go nie kantuje. – Zupełnie jak u nas – mówił prawie wzruszony, patrząc na zdezelowane sprzęty i grzyb na suficie.

Zza kulis

I o to chodzi – mówi Jerzy Rejt, dyrektor programu Study Tours to Poland. Program Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, administrowany przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, a realizowany przez Fundację Edukacji dla Demokracji, którą Rejt kieruje – ma pokazać przybyszom z Rosji, Ukrainy, Białorusi i Mołdawii prawdziwą twarz współczesnej Polski. – Idea jest taka: prezentujemy realny obraz kraju, który ma za sobą gospodarczą transformację i jest już członkiem Unii Europejskiej. Pozytywny i negatywny bilans ostatnich dwudziestu lat, odległy od laurki – ciągnie Rejt, otwierając komputer. Siedzimy w biurze fundacji – kilka ciasnych pokoi, parter galeriowca na warszawskim Nowolipiu. Trochę trudno uwierzyć, że wczoraj zmieściło się tutaj dwadzieścia kilka osób – kolejna grupa odwiedzających. Rocznie jest ich średnio 600. Easterners – sąsiedzi z Europy Środkowej i Wschodniej, którzy jeszcze nie są członkami Unii. Ponad 400 profesjonalistów, jak określają ich gospodarze programu, czyli przedstawicieli różnych zawodów, samorządowcy, działacze organizacji pozarządowych. Do tego około 200 studentów.

– Model jest taki: ogłaszamy nabór w Internecie, w formie otwartego konkursu – opowiada Rejt. – Studenci zgłaszają się sami. Chcieliśmy uniknąć wyznaczania kandydatów przez uczelnianych wykładowców. To gwarantuje, że aplikację wypełnią ci, którzy rzeczywiście są zainteresowani przyjazdem. Spośród tysiąca zgłoszonych uczestników przyjmujemy dwustu, najlepszych spośród najlepszych, którymi na miejscu zaopiekują się doświadczone polskie organizacje pozarządowe. Blisko dwie trzecie spośród uczestników nie było nigdy wcześniej w naszym kraju.

Teraz mają szansę zajrzeć za kulisy. Program układa się w taki sposób, by pokazać możliwie najszerszy obraz Polski, stawiając na bezpośrednie kontakty. Jest więc wizyta w Sejmie lub w gabinetach prezydentów miast, ale i wycieczka do radia czy telewizji, spotkanie z rówieśnikami na polskich uczelniach, w ośrodkach pomocy społecznej, NGOsach. Tam nigdy nie trafiliby z wycieczką turystyczną. Poza tym kino, teatr, wyjście na miasto. – Bierzemy też jak najbardziej pod uwagę życzenia uczestników. Chcemy, by zobaczyli przede wszystkim to, czym szczególnie się interesują – podkreśla Rejt.

Studenci, bardzo przecież młodzi, podczas pierwszej wizyty w Polsce chłoną wrażenia jak gąbka. Im bardziej są dociekliwi, im mocniej wchodzą w interakcje z miejscowymi, tym lepiej. Organizatorzy przyglądają się temu dyskretnie, typując najaktywniejsze jednostki. To – jak mówi się w programowym slangu – diamenty. Po powrocie do siebie mają szansę zostać najlepszymi ambasadorami naszego kraju. Warto w nich inwestować. Wiele diamentów chce wrócić, aplikuje na studia, staże i stypendia.

Otwartym tekstem

Po każdej edycji programu skrzynki e-mailowe organizatorów puchną od nowych wiadomości. Profile uczestników na Facebooku godzinami świecą się na zielono.

Piszą:

„Chciałabym, aby w naszym kraju Duma (w szczególności w zakresie wynagrodzenia deputowanych i warunków ich pracy) przypominała Sejm".

„Bardzo mi się spodobał stosunek Polaków do samorządności. Ludzie rozumieją, że nikt za nich nie rozwiąże ich lokalnych problemów. Białorusini nie mają rozwiniętej tej cechy".

„Jestem pod wrażeniem opartych na szacunku relacji między ludźmi – we wszystkich sferach życia" (Białoruś).

„Tu jest dyscyplina. Czystość. Porządek. Odpowiedzialność. A wśród studentów – aktywność, rozwój" (Rosja).

„Oczy mi się zaświeciły, kiedy przechadzałam się po Bibliotece Głównej w miejscowości Kortowo: na półkach niewiarygodna ilość współczesnej literatury ze wszystkich stron świata i dostęp do Internetu dla każdego studenta. I nie trzeba przy tym czekać dwóch godzin w kolejce – komputerów starcza dla wszystkich!" (Ukraina).

– Polska? Myślałem: postsowiecki kraj, borykający się ze strukturalnymi problemami w słabo rozwiniętej gospodarce i administracji publicznej – przyznaje dziś Teimuraz Khomeriki, ekspert rozwoju regionalnego z Gruzji, który przyjechał do Warszawy w 2007 r. z grupą profesjonalistów na studyjną wizytę. – Oczy otwarły mi się dopiero na miejscu. Zobaczyłem zupełnie inne, w pełni europejskie państwo, które odniosło sukces w reformach gospodarczych, szybko przyjmuje innowacje, ma stabilny rząd i szybko się rozwija.

– Co o nas wiedzą? Niewiele – mówi Anna Woźniak z Fundacji Wspólna Europa. – Powierzchowna znajomość, sprowadzająca się do kilku haseł i nazwisk. Głównie dziewiętnastowiecznych, bo Kopernik i Chopin. Kojarzą też Jana Pawła II, Lecha Wałęsę, wiedzą, że Lech Kaczyński był niedawno prezydentem i zginął w katastrofie. I na tym koniec. „Solidarność"? Już niekoniecznie. Z reguły orientują się, że Polska jest członkiem Unii Europejskiej, choć zdarzają się też w tej materii wyjątki.

Z wyjątkami zetknęła się bezpośrednio Ewa Romanowska z olsztyńskiej Fundacji Borussia, która też brała udział w programie jako gospodarz. – Informacja, że Polska nie była częścią ZSRR, była dla nich poznawczym szokiem.

Szoki poznawcze zdarzają się po obu stronach. Damian Hamerle z Fundacji Rozwoju Świętochłowic zaprosił grupę studentów do siedziby jednej z organizacji pozarządowych. Aktywiści przygotowali się perfekcyjnie. Gdy po prezentacji rutynowo zagaili: „Czy są pytania?", odpowiedziała im głucha cisza. Goście wyglądali, jakby chcieli najszybciej schować się po kątach. Damian wyczuł problem, powtórzył, że można śmiało pytać, nie ma tematów tabu. – Naprawdę? – odezwała się po chwili z niedowierzaniem jedna z dziewczyn. Tak dowiedział się, że po drugiej stronie granicy wciąż nie ma zwyczaju otwartego formułowania wątpliwości podczas publicznej dyskusji. Sowiecki duch trwa, przejęty płynnie przez nowy reżim. Jeśli ktoś ma pytanie, przekazuje je specjalnie wyznaczonemu moderatorowi, a ten decyduje, czy powinno trafić do prelegenta. Gdy pytanie padnie z sali, można mieć 100 procent pewności, że jest ustawione.

– Przybysze z krajów dawnego Związku Radzieckiego dziwią się, odkrywając, jak dużą rolę w Polsce odgrywają samorządy – mówi Ewa Romanowska. – Wtedy zaczynają dopiero rozumieć zasady, na których funkcjonuje dziś nasza demokracja. W krajach postsowieckich wciąż silna jest hierarchiczność. O wszystkim lub prawie wszystkim decyduje władza centralna.

Zdarza się, że po wizycie w starostwie czy urzędzie miejskim ktoś zapyta: – Jak to możliwe, że burmistrz, taki zajęty człowiek, znajduje czas, żeby porozmawiać przez godzinę z grupą obcokrajowców? – I bynajmniej nie jest to żart.

Weseli emeryci

Szokiem poznawczym dla studentów z Ukrainy, Białorusi i Rosji (w programie uczestniczą tylko mieszkańcy niektórych obwodów, położonych najbliżej granicy z Polską), a także dla biorących w nim od niedawna udział Mołdawian, jest też sytuacja polskich organizacji pozarządowych. Że uczestniczą w licznych programach, zdobywają środki na działanie, pracują z seniorami, młodzieżą, pełnią rolę doradczą. Że jest ich tak dużo – prawdziwa trzecia siła.

Wyzwaniem bywa wizyta na uczelni. Bo jak to – studenci przerywają, mają wątpliwości, kłócą się z wykładowcą? U nich, w Kijowie czy Mińsku, to nie do pomyślenia. Profesor jest autorytetem, trzeba siedzieć cicho i chłonąć jego słowa.

Odkrycia zdarzają się nie tylko na linii Polacy – zaproszeni goście. Kiedy grupa Białorusinów, po kilku dniach utrzymywania rezerwy, podczas wspólnego wyjścia zdobyła się wreszcie na otwartość i zaczęła opisywać realia codzienności w kraju Łukaszenki. Ich rosyjscy rówieśnicy nie mogli uwierzyć: – Nie zmyślacie? – Aż tak źle? – drążyli. Nie mieli pojęcia, że tuż za ich granicą tak mocno trzyma się dyktatura.

W hierarchii odkryć z kategorii: życie codzienne, wysokie miejsce zajmują samochody. – Nie ma u was drogich aut – zwracają uwagę profesjonaliści.

Studenci z grupy, którą zajmowała się Ewa Romanowska, najbardziej przeżywali wizytę w Teatrze Buffo. – Dla większości był to pierwszy kontakt z teatrem muzycznym na wysokim poziomie. Wchodzili nabożnie, jak do świątyni sztuki, a tam interakcja z publicznością, wspólne śpiewy, tańce. Szybko wczuli się w klimat. Tylko po spektaklu komentowali długo zachowanie obecnych na sali seniorów. Bo też śmiali się, wygłupiali. Postradziecki emeryt nie ma tak lekkiego podejścia do życia.

Program – jak podkreśla Jerzy Rejt – jest maksymalnie przejrzysty. I elastyczny: opinie poprzednich uczestników wpływają na program kolejnych wizyt. Są gromadzone, analizowane i dostępne w formie raportów.

Trochę statystyk dotyczących studentów zza wschodniej granicy.

Najbardziej podobały się im rozwiązania dotyczące życia społecznego i działanie polskich instytucji (zwłaszcza Ukraińcom, których aż 60 proc. wskazało ten aspekt).

Na drugim miejscu była organizacja i działania uczelni oraz studentów. Na trzecim – codzienne życie. Stan polskiej infrastruktury (tak, tak!) przypadł szczególnie do gustu Rosjanom (pozytywnie oceniło go 18 proc. przybyszów z tego kraju).

72 procent studentów po powrocie do domu regularnie e-mailowało z polskimi organizatorami wizyt.

Kilkunastu zaczęło uczyć się polskiego. Jak Nikita, uczestnik programu sprzed pięciu lat, który parę miesięcy temu niespodziewanie zadzwonił do opiekuna swojej niegdysiejszej grupy: – Wróciłem! – zameldował czystą polszczyzną.

Nie zadzierać nosa

Aplikując na Study Tours to Poland, kojarzą Warszawę, Gdańsk, ładny Kraków. Ci z miejscowości przygranicznych – Przemyśl, Białystok, Suwałki, choć z mołdawskiej perspektywy i one nie istnieją. Wrocław, Szczecin, nawet Poznań to dla większości terra incognita.

– Chcemy „odczarować" mit centralizmu, wyjątkowo mocny w krajach postsowieckich – mówi Ewa Romanowska. – Nasi goście, przyjeżdżając, twierdzą, że prawdziwe życie może toczyć się tylko w Moskwie czy Kijowie, nawet jeśli trzeba do niego dojeżdżać dwie godziny z tańszych peryferii. Mniejsze miasto równa się życiowej

klęsce. Przed podróżą powrotną na Wschód nie są już o tym tak przekonani. Olsztyn, Lublin, Częstochowa czy inne miejsca, w które ich zabieramy, włącznie z miejscowościami liczącymi kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców, przeczą tym stereotypom.

Znów z raportu: Polska to państwo, „które uczyniło krok naprzód, choć widać, że nie było to takie łatwe". „Przekonałam się też, iż pogląd, że słowiańska dusza czuje się dobrze jedynie w chaosie, jest błędny". „Kraj z zadziwiająco piękną architekturą i wysokim poziomem życia". „Państwo, które może wiele przekazać swoim wschodnim sąsiadom". „W kilku przypadkach Polska spodobała się tak bardzo, że respondenci wspominali o możliwości przeniesienia się" – przyznają na koniec autorzy opracowania.

Trochę gorzej jest z Unią. O ile wśród Ukraińców wracających do kraju próżno szukać eurosceptyków, wśród Rosjan i Białorusinów nie jest już tak jednolicie.

Naczelna zasada brzmi jednak: nic na siłę. – Nie przekonujemy do Unii Europejskiej, demokracji, samorządności lokalnej. Pokazujemy, pozwalamy doświadczać. Każdy może wyrobić sobie samodzielnie zdanie – zaznacza Jerzy Rejt.

– Nie podkreślamy też, jaka piękna i wspaniała jest Polska – mówi Anna Woźniak ze Wspólnej Europy. – Łatwo jest pokazać kraj idealny, jak z reklamy telewizyjnej. Ale ci ludzie, ciekawi świata, bardzo otwarci, oczekują czegoś zupełnie innego. Kraj idealny pokazywano kiedyś w Rosji i na Białorusi. Ich mieszkańcy, nawet jeśli pamiętają to jak przez mgłę, mają na tym punkcie uraz. Jeśli coś jest zbyt doskonałe, budzi ich podejrzliwość.

– Gdy kilka lat temu stawialiśmy pierwsze kroki w programie, chcieliśmy pokazać najlepszą szkołę z możliwych – wspomina Damian Hamerle z Fundacji Rozwoju Świętochłowic. – Wszystko tip top, najnowocześniejszy sprzęt multimedialny, nowoczesne wnętrza. Tylko po wyjściu stamtąd jedna z uczestniczek rozpłakała się i zaczęła powtarzać, że nie chce wracać do biedy, którą ma w domu. Teraz jeździmy do świetlic terapeutycznych, ośrodków dla osób niepełnosprawnych, pokazujemy Polskę mniej rozwiniętą, czasem prowincjonalną.

By ustrzec się pozycji wyższości, protekcjonalnego poklepywania po plecach: spójrzcie, jaka fajna ta nasza Polsza, i uczcie się. Tego przybysze nie lubią. Szczególnie uwrażliwieni są na to Rosjanie. Ale nie tylko. Wystarczy na chwilę stracić wyczucie i już Białorusini piszą, otwarcie, jak im zresztą radzono: „Uważam, że Białoruś powinna rozwijać się SAMODZIELNIE, a nie kopiować z Zachodu".

Cieszy za to, gdy mówią: dobrze, że do was przyjechaliśmy. Lepiej niż do  Niemiec. Tamta demokracja jest zbyt dojrzała, zbyt odległa. Dla krajów z Europy Wschodniej, niebędących jeszcze członkami Unii, najbardziej przemawia doświadczenie sąsiada, który też zaznał wątpliwych uroków gospodarki centralnie planowanej i wciąż nie do końca pozbył się jej piętna. Ale walczy, próbuje i ma spore efekty.

– Inna sprawa, że słuchając zachwytów nad polskimi drogami, życzliwością przechodniów, uprzejmością kierowców i czystością rodzimych ulic, człowiekowi trochę zmienia się perspektywa – przyznaje Damian Hamerle. – Co tu ukrywać: zaczynasz zwyczajnie doceniać to, co się ma.

Jerzy Rejt: – Dlatego, gdy słyszę narzekanie: jak to u nas źle, nic nie funkcjonuje jak powinno, politycy złodzieje, a kraj rozgrzebany, radzę rozmówcy: pojedź na tydzień do Doniecka czy w inne regionu Ukrainy. Pogadamy po powrocie.

Imiona niektórych uczestników programu zostały zmienione

Irina, gdyby mogła, zabrałaby ze sobą z Polski do rodzinnej Rosji tramwaje. Pociągi i autobusy zresztą też, bo to dla niej wcielenie nowoczesności, czystości i punktualności.

Elena z Białorusi – polskich kierowców, którzy zwalniają na widok pieszych i rowerzystów.

Dwudziestojednoletnia Marika z Ukrainy – haftowane koszule i czarne spódnice, ukraiński strój ludowy, w jakim zaprezentowały się dziewczyny w jednej z przemyskich szkół. Wykładowym językiem w szkole był jej ojczysty. Kiedy zobaczyła te Ukrainki, urodzone przecież w Polsce, zrobiło się jej trochę głupio. Im się chciało, a u niej w kraju nikt by tak się nie wystroił. Szkoda, powtarzała, że nie trafiłam tu kilka miesięcy wcześniej, przed swoim ślubem, bo aż zamarzyło się jej wesele w takim stylu. Z tradycyjnymi tańcami i śpiewem.

Oleg, też z Ukrainy, w przeciwieństwie do Iriny, Eleny i innych uczestników programu Study Tours to Poland, niekryjących zachwytu naszym krajem od początku dwutygodniowej w nim wizyty, zachowywał dystans. I dalece posuniętą nieufność. Za ładne to było, zbyt dobrze zorganizowane, jak w reklamowym folderze. Drażniło go, że koleżeństwo tak łatwo daje się wziąć na lep gospodarzom. Dopiero gdy z całą grupą trafił do gimnazjum w cieszącej się nie najlepszą renomą dzielnicy Katowic, wypełnionego tak zwaną trudną młodzieżą, zrozumiał, że nikt go nie kantuje. – Zupełnie jak u nas – mówił prawie wzruszony, patrząc na zdezelowane sprzęty i grzyb na suficie.

Zza kulis

I o to chodzi – mówi Jerzy Rejt, dyrektor programu Study Tours to Poland. Program Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, administrowany przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, a realizowany przez Fundację Edukacji dla Demokracji, którą Rejt kieruje – ma pokazać przybyszom z Rosji, Ukrainy, Białorusi i Mołdawii prawdziwą twarz współczesnej Polski. – Idea jest taka: prezentujemy realny obraz kraju, który ma za sobą gospodarczą transformację i jest już członkiem Unii Europejskiej. Pozytywny i negatywny bilans ostatnich dwudziestu lat, odległy od laurki – ciągnie Rejt, otwierając komputer. Siedzimy w biurze fundacji – kilka ciasnych pokoi, parter galeriowca na warszawskim Nowolipiu. Trochę trudno uwierzyć, że wczoraj zmieściło się tutaj dwadzieścia kilka osób – kolejna grupa odwiedzających. Rocznie jest ich średnio 600. Easterners – sąsiedzi z Europy Środkowej i Wschodniej, którzy jeszcze nie są członkami Unii. Ponad 400 profesjonalistów, jak określają ich gospodarze programu, czyli przedstawicieli różnych zawodów, samorządowcy, działacze organizacji pozarządowych. Do tego około 200 studentów.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał