Wielmożna Pani! W odpowiedzi na kartkę Wielmożnej Pani komunikujemy uprzejmie, że cena pokoju wraz całodziennym utrzymaniem i pościelą wynosi za miesiąc czerwiec 5–6 zł od osoby. Posiłki wydaje się cztery razy (śniadanie – obfitsze, obiad, podwieczorek, kolacja). Pensjonat nasz jest pięknie położony na stoku jaru, tuż nad Dniestrem, obok plaży słonecznej – ma balkony i tarasy. Pokoje są słoneczne, przeważnie od południa. Oczekujemy łaskawego przybycia. Informujemy równocześnie, że na dworcu po przyjeździe należy zwrócić się do portiera „Naddniestrzanki". Z poważaniem Zarząd pensjonatu Naddniestrzanka – Maria Filipowska". Kartkę, opatrzoną datą 11 maja 1939 roku, wysłano do Jakobiny Skomskiej na adres jej zakładu pracy: „Fabryka Lokomotyw, Chrzanów, woj. krakowskie".
Jakobina Skomska, maszynistka-stenotypistka, miała wtedy 25 lat i szukała dobrego miejsca na urlop. W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Trzebini zachowały się kartki pocztowe z czterech pensjonatów – w Zaleszczykach, Jaremczy, Juracie i Poroninie – z informacjami o warunkach pobytu. Czy panna Skomska wybrała Zaleszczyki? Być może. Urlop nad Dniestrem był wprawdzie nieco droższy niż w Poroninie (tu pokój z całodziennym utrzymaniem kosztował 4 zł za dobę), ale znacznie tańszy niż w Juracie (8 zł za pokój „z całkowitym wykwintnym utrzymaniem" plus 10 proc. „na służbę po wodę"). No i Zaleszczyki miały już ugruntowaną opinię modnego kurortu – były lubiane przez bohemę i arystokrację, elity polityczne i inteligencję, ale osiągalne także dla skromnej urzędniczki z Chrzanowa.
Onet wie, czego chcę
Nikomu się wtedy jeszcze nie śniło, że wkrótce staną się – i to na długie dziesięciolecia – synonimem klęski II RP. Mit „zaleszczyckiej szosy", którą 17 września 1939 roku tchórzliwie miał uciekać do Rumunii polski rząd, latami wbijany był do głów wszystkim uczniom w PRL. I to wbijany na tyle skutecznie, że całkowicie wyparł ze zbiorowej pamięci lata świetności „polskiej Riwiery", jak w Dwudziestoleciu Międzywojennym – pewnie trochę na wyrost – nazywano to kresowe miasteczko. Ucieczka z eleganckich Zaleszczyk lepiej się widać komponowała z porażającym obrazem klęski sanacji niż przejście graniczne w okolicy Kut nad Czeremoszem, gdzie faktycznie ewakuowali się prezydent Mościcki z ministrami oraz naczelnym wodzem marszałkiem Rydzem-Śmigłym na wieść o wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej.
Gdy więc dziś przyjeżdża się do Zaleszczyk, to mimowolnie szuka się tej fatalnej szosy. Oczywiście się jej nie znajduje, bo to nie była „ta" szosa. Gorzej, że nie są to też „te" Zaleszczyki. Te dzisiejsze nie za wiele mają wspólnego z uzdrowiskiem sprzed 73 lat.
Najlepiej oglądać je z góry. Najpiękniejsza panorama rozciąga się ze wzgórz po drugiej stronie Dniestru. Dziś jest to zwyczajnie „druga strona", ale przed wojną była to „zagranica". Żeby móc się napawać widokami, trzeba było najpierw dostać rumuńską wizę. Ale ponieważ przed wojną Rumunia była uważana za kraj przyjazny, pogranicznicy, którzy z nudów zabawiali się lornetowaniem co zgrabniejszych letniczek opalających się w śmiałych kostiumach na plażach po polskiej stronie, nie robili problemów. Wizę dostawało się od ręki.
Dojście na szczyt nie zabiera dużo czasu i już się rozumie, skąd się wziął fenomen tego miejsca. Zostało wyjątkowo hojnie obdarowane przez naturę: położeniem, południowym klimatem, bujnością przyrody. Małe domki w zakolach szeroko rozlanej rzeki toną w zieleni. Im bliżej się im jednak przyglądać, tym większe budzą rozczarowanie. W miejscu dawnych Zaleszczyk rozsiadła się zapyziała, żałośnie prowincjonalna dziura o podobnie brzmiącej nazwie – „Zaliszcziki". Jej nowi mieszkańcy wykorzystali wytyczone kiedyś ulice i zasiedlili stojące przy nich budynki. Ale z tych budowli, które zachowały jeszcze niewyraźne ślady „architektury dworkowej" (tak zachwalanej w przedwojennych przewodnikach), niewiele da się wyczytać. No bo w której z nich mieścił się pensjonat „Naddniestrzanka", gdzie czekano na pannę Skomską z Chrzanowa? Gdzie zatrzymał się Józef Piłsudski, gdy bawił w Zaleszczykach w 1933 roku? Albo gdzie ukryła się „Helenówka malownicznej pani Nitkowskiej", którą w „Dziennikach" z taką czułością wspomina Maria Dąbrowska?
Pewnie można by je jakoś odnaleźć (willa, w której mieszkał Piłsudski, stoi ponoć przy ulicy – o ironio – Stepana Bandery), tylko po co? Czy nie lepiej zachować pamięć o Zaleszczykach z czasów, gdy snuto dla nich wielkie plany? A Zaliszcziki niech jeszcze poczekają na swoją historię.
Ziemski raj
Pobyt w Zaleszczykach okazał się istnym wprost cudem" – zachwycała się Maria Dąbrowska. „Cały czas letnia pogoda, upały, błogie powietrze, moc winogron i przepysznych owoców wszelkiego rodzaju – po prostu raj ziemski zalany słońcem. Plażowaliśmy po cztery godziny dziennie, a ja co dzień prawie kąpałam się w Dniestrze" – notowała pisarka w „Dziennikach" 26 września 1937 roku.
Zaleszczyki liczyły wtedy około 6 tysięcy mieszkańców (ok. 4 tys. Żydów, około 700 Polaków i 500 Ukraińców). Miały – wedle Józefa Schwartza, autora przewodnika z 1931 roku „Zaleszczyki i okolica" – „dobrze utrzymane bruki, elektryczne oświetlenie i wodociągi ze znakomitą wodą źródlaną". Turystom pokoje oferowało 20 pensjonatów, w tym dwa otwarte przez cały rok, dwa hotele: Grand i Centralny oraz Oficerski Dom Wypoczynkowy, tyle że tu zatrzymywali się wyłącznie wojskowi i ich rodziny.
To był bodaj najlepszy okres miasteczka. Status uzdrowiska zyskało ono już pod koniec XIX wieku, gdy doprowadzono kolej. A ponieważ wiosna przychodziła tu o dwa, trzy tygodnie wcześniej niż gdzie indziej na Podolu, do Zaleszczyk zjeżdżali spragnieni słońca mieszkańcy Lwowa, Tarnopola czy Stanisławowa. Leczyli tu schorzenia nerwowe, zapalenie nerek, cukrzycę, reumatyzm. Odzyskiwali siły po zapaleniu płuc i po ciężkiej grypie. Tu zdrowiały słabowite dzieci i ich przepracowani ojcowie.