Patent na konkurencję

Świat zbliża się do takiego punktu, w którym jakakolwiek innowacja narusza czyjeś prawa patentowe

Publikacja: 06.10.2012 01:01

Znajdź dziesięć różnic..:?iPhone 3G Apple’a (po lewej) i Galaxy S Samsunga

Znajdź dziesięć różnic..:?iPhone 3G Apple’a (po lewej) i Galaxy S Samsunga

Foto: AFP

W 1899 roku Charles H. Duell, szef Amerykańskiego Urzędu Patentowego, uznał, że „wszystko, co można było wynaleźć, zostało już wynalezione". Bardzo się pomylił. Urzędy patentowe zalewane są szybko wzbierającą rzeką pomysłów i projektów wynalazków, często absurdalnych, a świat zbliża się do takiego punktu, w którym jakakolwiek innowacja narusza czyjeś prawa patentowe.

Wielkie koncerny wykorzystują patenty jak maczugę, którą uderzają konkurencję. Same zaś są zagrożone przez nic niewytwarzające firmy pasożyty, żyjące z wyciskania ze swych ofiar odszkodowań za rzekome naruszenie patentów. Wszystko to staje się coraz bardziej kosztowne i szkodliwe dla gospodarki. W efekcie system patentowy, który miał chronić innowacje, zaczyna je ograniczać i prowadzi do wzrostu cen. W międzynarodowych koncernach najważniejsi przestają być inżynierowie i specjaliści od marketingu. Ich miejsce zajmują prawnicy.

Prawa patentowe to węzeł gordyjski. Same tylko smartfony zawierają w sobie ćwierć miliona zastrzeżonych rozwiązań. Nie sposób nie nadepnąć komuś na stopę. Apple nie zdążył się nacieszyć sukcesem w Kalifornii, a już zaatakowała go... szwajcarska kolej SBB. Kolejarze oskarżają giganta z Cupertino o kradzież pochodzącego z 1944 roku wzoru opatentowanych przez spółkę zegarów i zastosowanie go w swoim najnowszym systemie operacyjnym iOS6 oraz działających na jego bazie iPadach. Od takich zegarów, w których tablica ma białe tło i czarne wskazówki z wyjątkiem oznaczonego czerwoną linią sekundnika, roi się na szwajcarskich dworcach.

Szał Steve'a Jobsa

Gdy spojrzeć na wykresy obrazujące wzrost liczby patentów w poszczególnych krajach, widać niemal pionowe kreski. Do urzędów patentowych wpływa co roku już milion (dwa razy więcej niż przed dekadą) nowych wniosków, z których góra 10 proc. jest wdrażanych. Często firmy mnożą banalne patenty ze względów PR-owskich. Tylko po to, by wykazać się innowacyjnością.

Nawet Michael Jackson jest wynalazcą. W 1992 r. do Urzędu Patentowego Stanów  Zjednoczonych wpłynął jego wniosek o przyznanie patentu na „Method and means for creating anti-gravity illusion", czyli swoiste „buty antygrawitacyjne" wykorzystane m. in. w teledysku do utworu „Smooth Criminal". Umożliwiają takie wychylenie się do przodu, że człowiek wydaje się przeczyć zasadom grawitacji. Nikt nie myślał jednak na razie, by wytoczyć mu proces. Nie widać raczej szans na komercjalizację takiego pomysłu.

Im atrakcyjniejszy rynek, tym wojna bardziej zażarta. Najwyższą kwotę odszkodowania, 1,67 mld dolarów, zasądzono dwa lata temu firmie Johnson & Johnson. Sąd w Teksasie uznał, że Abbot Laboratories naruszyły prawa patentowe przy produkcji jednego z leków na artretyzm. Kwota gigantyczna, ale stworzenie leku i przejście procedur dopuszczenia do sprzedaży kosztuje często miliardy dolarów.

Ale prawdziwe konfitury to dziś smartfony. Według danych badającej rynek firmy IDC na całym świecie sprzedano 491,4 mln smartfonów, a więc o ponad 60 proc. więcej niż przed rokiem. W ponad połowę najpoważniejszych sporów patentowych zaangażowany jest Apple.

Patenty stały się jego bronią, kiedy chciał powstrzymać Google'a i jego coraz popularniejszy system operacyjny Android. Kiedy w styczniu 2010 roku tajwańska firma HTC rozpoczęła sprzedaż pierwszego telefonu z Androidem, który miał podobny sposób nawigacji i funkcje do produkowanego przez Apple'a iPhona (otwieranie przez przeciąganie, podwójne puknięcie, żeby powiększyć widok czy czujniki ustalające położenie telefonu), Steve Jobs wpadł w szał. Tak Walter Isaacson w swej biografii Jobsa opisuje jego uzasadnienie pozwu o naruszenie 20 patentów. „Google, zerżnęliście, k..., z iPhone'a, orżnęliście nas na całego. Kradzież w biały dzień. Wydam ostatniego centa z 40 miliardów dolarów Apple w banku i będę walczył do ostatniego tchu, żeby ta krzywda została naprawiona. Zamierzam zniszczyć Androida, bo to produkt kradziony. Wypowiadam im wojnę termojądrową".

Aby przetrwać, koncerny zaopatrują się ogromnym kosztem w patenty. Umożliwia to dalszy rozwój, ale i odparcie ataku przeciwnika, którego można zaszachować. Pozywa nas za naruszenie patentu X, to my go za technologię Y. Śrubuje to ceny patentów. Ile są warte, pokazuje przykład Kodaka, który przegrał z konkurencją na rynku cyfrówek. Ostatnia nadzieja firmy na ocalenie to sprzedaż 1,1 tys. patentów związanych z przetwarzaniem i przechowywaniem obrazów. Ich łączną wartość ocenia na 2,6 mld dolarów. Kupić je chcą dwie wojujące ze sobą grupy firm. Z jednej strony to Google wraz z HTC, LG i Samsungiem, zaś z drugiej Apple z Microsoftem.

Dla patentów kupuje się nawet całe firmy. Google przejął Motorolę Mobility w sierpniu ubiegłego roku za 12,5 mld dolarów. Zyskał w ten sposób dostęp do 17 tys. patentów Motoroli. Wcześniej kupił ich tysiąc od IBM.

Karmienie trolla

Do patentowej wojny coraz aktywniej włączają się trolle, nic nietworzące firmy pasożyty. Rejestrują tylko lub odkupują patenty, często znanych i używanych rozwiązań, których nikt wcześniej nie zastrzegł. Potem wyciskają odszkodowania od tych, którzy mogliby je łamać. Gdy propozycja nie do odrzucenia jednak nie zostaje przyjęta, kierują sprawę do sądu.

Do najbardziej zawziętych należy spółka NTP, która po sześcioletnim procesie z RIM wywalczyła ponad 600 mln dolarów za używany w urządzeniach BlackBerry patent na obsługę e-maila w telefonie. Groźne są też Intellectual Ventures dysponujące 35 tys. patentów czy Lodsys, posiadacz praw do przycisku „upgrade".

Choć najcenniejszym obiektem ataku dla takich drapieżców są największe koncerny, to najbardziej cierpią mniejsze firmy, których nie stać na najlepszych prawników.

– Nie negocjujcie z terrorystami. Trolle patentowe każdego roku czynią więcej szkód amerykańskiej gospodarce niż jakiekolwiek krajowe czy zagraniczne organizacje terrorystyczne w całej historii – apeluje Drew Curtis, twórca strony fark.com, którego walka w sądzie z firmą mającą patent „na tworzenie i rozpowszechnianie wiadomości drogą e-mailową" stała się niezwykle głośna w USA.

Według danych Uniwersytetu w Bostonie w roku 2005 liczba wygranych przez nie spraw wyniosła 1401, a zysk 6,6 mld dolarów. W ubiegłym roku było to już 5842 spraw i 29 mld dolarów. Na trolle przypada 17 proc. wszystkich procesów związanych z patentami. Ich działalność przez ostatnie dwie dekady kosztowała amerykańskie firmy 500 mld dolarów.

A jednak postępowanie gigantów elektroniki użytkowej często niewiele różni się od trolli. Gary Reback, ekspert antymonopolowy wsławiony wieloletnią batalią z Microsoftem, w latach 80. pracował dla niewielkiej wówczas jeszcze firmy Sun Microsystems. W magazynie „Forbes" wspominał wizytę prawników IBM. Przyszło ich 14 wraz z asystentami i w trakcie obszernej prezentacji w sali konferencyjnej oskarżyli gospodarzy o naruszenie siedmiu patentów. Oskarżenia były tak naciągane i niedorzeczne, że zostały wyśmiane przez kierownictwo Suna. Argumenty komputerowego giganta zbijano po kolei. Na koniec zapadła długa cisza. Przerwał ją przedstawiciel IBM: „W porządku, może nie naruszacie tych siedmiu patentów, ale w USA mamy przyznanych ich 10 tys. Czy naprawdę chcecie, byśmy wrócili i znaleźli siedem patentów, które naprawdę naruszacie? Czy ułatwicie sprawę i zapłacicie po prostu 20 mln dolarów?". Po krótkich negocjacjach Sun zapłacił, a prawnicy IBM pojechali na podobne rozmowy do kolejnej korporacji.

Zagubione sądy

Zamieszanie pogłębiają sądy kompletnie nieprzygotowane do takich spraw i co rusz wydające sprzeczne wyroki. Bo czy podwójne puknięcie w ekran to technologia czy intuicyjny gest? Przecież myszką też klika się podwójnie. W Wielkiej Brytanii roszczenia Apple'a zostały odrzucone (sędzia Colin Birss stwierdził ironicznie: – „Tablet Samsunga nie jest tak fajny jak Apple'a"), ale już w Niemczech sąd uznał część jego zarzutów. W czerwcu amerykański sąd zabronił sprzedaży tabletów Samsunga Galaxy Tab 10.1, by teraz, po apelacji, zakaz wycofać.

Najwyraźniej punkt widzenia zależy też od punktu siedzenia. Zwrócił na to uwagę na swoim blogu Robert Gwiazdowski z Centrum Adama Smitha: „Prawnikom Apple'a udało się doprowadzić do wywołania sprawy przed ławę przysięgłych – przeciętnych Amerykanów niemających pojęcia ani o prawie, ani o ekonomii, ani o technologii.  Wśród członków jury znalazła się gospodyni domowa, pracownik budowy, inżynier elektronik, agent ubezpieczeniowy i bezrobotny fan gier wideo. I do tego wszyscy pochodzili z Sillicon Velly, a dokładnie z San Jose

– 10 mil samochodem od siedziby Apple'a w Cupertino. Wszyscy byli sąsiadami Steve'a Jobsa. A pozwanym był Samsung (siedziba 5,5 tys. mil samolotem od siedziby sądu)".

Sądom nie ułatwia zadania różnorodność prawa dotyczącego własności intelektualnej. Na przykład w Polsce patenty na oprogramowanie są niedozwolone, w USA – można zastrzec nawet algorytmy, odkrycia, a nawet metody biznesowe. Biznesmen polskiego pochodzenia Bernard Bilski zastrzegł nawet strategię hedgingową ograniczającą ryzyko skoków energii wywołanych pogodą.

Blisko jedna trzecia amerykańskich patentów dotyczy przy tym rzeczy lub czynności wynalezionych dawno temu. Wiele z nich jest trywialnych. Firma Apple zdobyła patent na przewijanie list z kontaktami w górę lub w dół na urządzeniach z ekranem dotykowym. Z kolei Amazon. com zastrzegł sposób składania zamówień za pomocą jednego kliknięcia.

Australijski prawnik John Keogh postanowił wykazać, do jakiego absurdu już doszło. Z powodzeniem zastrzegł „okrągły przyrząd ułatwiający transport", czyli... koło. „Wszystko, co robią urzędnicy, to przystawianie pieczątki" – ocenił.

Dopiero niedawno Amerykanie wycofali się z kompletnie absurdalnej zasady „first to invent", która oznaczała, że pierwszeństwo miał autor pomysłu, a nie ten, kto go zgłosił. W efekcie nagle spod ziemi wyrastali ludzie wymachujący wyciągniętym z szuflady świstkiem papieru i krzyczący: „ja byłem pierwszy, płać!". Nie płacisz, zablokuję twój produkt w sądzie.

Ale i w Europie nie brakuje, wydawałoby się, absurdalnych rozwiązań. Londyński sąd uznał w tym tygodniu, że tylko należący do Krafta koncern Cadbury ma prawo sprzedawać czekoladowe batoniki i napoje w fioletowych opakowaniach. „Zebrane dowody jasno wskazują na to, że taki kolor jest nieodłączną częścią produktów marki Cadbury" – powiedział w uzasadnieniu wyroku sędzia Colin Birss. Firma używa takiego odcienia fioletu na opakowaniach od 1914 roku.

Zupełnie inaczej potoczyły się losy wniosku patentowego luksusowej marki Christian Luboutin, która chciała zastrzec charakterystyczne czerwone podeszwy w swoich butach. Francuski sąd uznał, że zastrzeżenie praw do tak popularnego koloru byłoby nonsensem.

Patentowe boje musiała toczyć polska spółka Cobi z Mielca. Kiedy patenty Lego na plastikowe klocki wygasły w 1988 roku, zaczęła produkować podobne. Wtedy Duńczycy zastrzegli kształty swoich klocków. Podobnie jak w przypadku sporu Apple'a z Samsungiem, sądy w tej sprawie nie były w stanie wydać jednolitego werdyktu. Cobi wygrało w Polsce i w Szwecji, przegrało zaś na Węgrzech.

Przygaszony płomień

Kierunków rozwoju nie wyznacza dziś innowacja, tylko batalie prawne. Blokuje to rozwój, a przecież niemal każdy wynalazek wymaga ciągłych ulepszeń. Często przeprowadza je konkurencja.

Eksperci powołują się na przykłady z historii. Wyniszczająca wojna patentowa, którą prowadzili z innymi wytwórniami wynalazcy samolotu bracia Wright, doprowadziła do zdystansowania Ameryki pod względem konstrukcji lotniczych. W czasie I wojny światowej amerykańscy lotnicy latali początkowo tylko na francuskich i brytyjskich maszynach. „Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że każdy lotnik zawdzięcza możliwość oderwania się od ziemi i bezpiecznego lądowania nam i tylko nam" – pisał Wilbur Wright.

W sprawie konfliktu na rynku smartfonów interweniuje już nawet ONZ. Organizacja uznała, że „nastąpiła konieczność mediacji w sprawie blokującego innowacje wykorzystania własności intelektualnej". Spotkanie ma się odbyć 10 października.

Jednym z pomysłów na uzdrowienie sytuacji jest patent globalny. W Unii Europejskiej trwają zaawansowane prace nad czymś określanym jako „jednolita ochrona patentowa". Obecnie trzeba zgłosić patent w każdym kraju oddzielnie. Jeśli zastrzeżesz jakieś rozwiązanie tylko w Polsce, Francuz czy Niemiec może bezkarnie je skopiować u siebie, a nawet w innych krajach Unii z wyjątkiem Polski. Dyrektor Marcin Gędłek z Urzędu Patentowego nie wierzy w możliwość wprowadzenia globalnej ochrony patentowej: – Utrudniłoby to ochronę rynku i własnych firm. Poza tym w każdym kraju są duże różnice w prawodawstwie. Dlatego bezskutecznie pracuje się nad czymś takim już od kilkudziesięciu lat. Takie rozwiązanie tylko pozornie byłoby dla nas korzystne. Nagle liczba patentów w Polsce zwiększyłaby się radykalnie, a polskie firmy musiałyby pilnować, aby żadnego nie naruszyć.

Filippo i jego łódź

Tak ciężkich sporów w całej 700-letniej historii patentów jeszcze nie było. Pierwsze przywileje o charakterze patentowym pochodzą z XIII i XIV wieku. Na przykład w 1315 roku król Czech Jan Luksemburski przyznał monopol konstruktorowi pompy odwadniającej do kopalni. Wynalazca miał otrzymywać za to pieniądze od jej dzierżawcy. Wcześniej o zastrzeganiu rozwiązań technicznych nawet nie myślano. Bez żenady kopiowano pomysły i wynalazki.

Pierwszym znanym z nazwiska beneficjentem przywileju patentowego jest architekt Filippo Brunelleschi, który zgłosił swój wynalazek we Florencji w 1421 roku. Była nim łódź umożliwiająca transport ciężkich bloków kamiennych. Pierwsze nowoczesne ustawodawstwo patentowe pojawiło się jednak w Wenecji. W latach 30. ubiegłego stulecia odnaleziono zapomniany przez wieki pierwszy na świecie akt prawny z tego zakresu, wydaną w 1474 roku ustawę wenecką, która ustanowiła zasady ochronne aktualne do dziś. Nikt lepiej niż wówczas nie ujął celu ochrony patentowej. Czytamy: „Są wśród nas ludzie wielkiego geniuszu, zdolni do wynalezienia i odkrywania pomysłowych urządzeń; i mając na uwadze wspaniałość i cnoty naszego miasta, więcej takich ludzi przybywa do nas każdego dnia z różnych stron. Przeto, gdyby były przepisy dotyczące urządzeń odkrytych przez takich ludzi, tak że inni, którzy mogliby je zobaczyć, nie mogliby ich zbudować i zabrać ze sobą zaszczytu wynalazcy, więcej ludzi ofiarowywałoby swój geniusz, dokonywałoby odkryć i budowałoby urządzenia wielce użyteczne i przynoszące korzyści naszej wspólnocie".

Wynalazca powiadamiał właściwy urząd, gdy urządzenie było już gotowe i używane. Wtedy uzyskiwał ochronę na dziesięć lat. Kto naruszył patent, płacił 100 dukatów kary, a skopiowane urządzenie było niszczone.

Pierwsze znane procesy o naruszenie patentu miały miejsce w Norymberdze w latach 1593–1604. Wszczął je jubiler Claudio vom Creutz, który otrzymał od cesarza patent dotyczący sposobu polerowania kamieni szlachetnych. Co najmniej jedna osoba została ukarana więzieniem i musiała uiścić odszkodowanie.

Do licznych konfliktów doszło w końcu XIX wieku w USA, w dobie przełomowych dla ludzkości wynalazków. Gdy Elisha Gray przybył 14 lutego 1876 roku do urzędu patentowego z wnioskiem o zastrzeżenie wynalazku umożliwiającego prowadzenie rozmów na odległość, dowiedział się, że podobny dokument trzy godziny wcześniej złożył Alexander Graham Bell. Bell był tego dnia zarejestrowany w kolejce do okienka jako piąty, zaś Gray – 39. Seth Shulman, biograf Bella i autor książki „The Telephone Gambit", zarzuca mu jednak skopiowanie wynalazku. Miał podejrzeć schemat Graya w urzędzie patentowym. Dowodem ma być notes Bella trzymany w tajemnicy przez rodzinę aż do 1976 roku. W chwili składania wniosku patentowego urządzenie nie działało. Sprawa trafiła do sądu i zakończyła się ugodą. Gray otrzymał rekompensatę finansową.

Żeby było śmieszniej, prawdziwym wynalazcą telefonu był najprawdopodobniej Antonio Meucci, który w 1860 roku opublikował w nowojorskiej gazecie informację o swoim wynalazku określanym jako teletrofono. Wpadł na jego pomysł, gdy pilnie potrzebował łączności między piwnicą domu na Staten Island, gdzie pracował, a sypialnią na piętrze, gdzie leżała jego chora żona. Nie miał jednak 10 dolarów, by zgłosić wynalazek w urzędzie patentowym.

Jeszcze bardziej w brodę może sobie pluć Brytyjczyk Kane Kramer. Jego patent z 1979 roku na odtwarzacz z czterokierunkowym przyciskiem do przewijania listy utworów przypominał iPoda. Problem w tym, że wyprzedzał ówczesne możliwości techniczne (miał za małą pamięć, mieścił ledwie 3 minuty muzyki). Steve Jobs mógł spokojnie wystartować ze swoim hitem, bo Kramerowi zabrakło 60 tys. funtów, by odnowić międzynarodowy patent. Teraz miałby zań miliardy.

W 1899 roku Charles H. Duell, szef Amerykańskiego Urzędu Patentowego, uznał, że „wszystko, co można było wynaleźć, zostało już wynalezione". Bardzo się pomylił. Urzędy patentowe zalewane są szybko wzbierającą rzeką pomysłów i projektów wynalazków, często absurdalnych, a świat zbliża się do takiego punktu, w którym jakakolwiek innowacja narusza czyjeś prawa patentowe.

Wielkie koncerny wykorzystują patenty jak maczugę, którą uderzają konkurencję. Same zaś są zagrożone przez nic niewytwarzające firmy pasożyty, żyjące z wyciskania ze swych ofiar odszkodowań za rzekome naruszenie patentów. Wszystko to staje się coraz bardziej kosztowne i szkodliwe dla gospodarki. W efekcie system patentowy, który miał chronić innowacje, zaczyna je ograniczać i prowadzi do wzrostu cen. W międzynarodowych koncernach najważniejsi przestają być inżynierowie i specjaliści od marketingu. Ich miejsce zajmują prawnicy.

Prawa patentowe to węzeł gordyjski. Same tylko smartfony zawierają w sobie ćwierć miliona zastrzeżonych rozwiązań. Nie sposób nie nadepnąć komuś na stopę. Apple nie zdążył się nacieszyć sukcesem w Kalifornii, a już zaatakowała go... szwajcarska kolej SBB. Kolejarze oskarżają giganta z Cupertino o kradzież pochodzącego z 1944 roku wzoru opatentowanych przez spółkę zegarów i zastosowanie go w swoim najnowszym systemie operacyjnym iOS6 oraz działających na jego bazie iPadach. Od takich zegarów, w których tablica ma białe tło i czarne wskazówki z wyjątkiem oznaczonego czerwoną linią sekundnika, roi się na szwajcarskich dworcach.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą