Najpierw przygniotła mnie jego biografia. Dwudziestolatek, który w październiku 1939 roku, kiedy gąsienice niemieckich czołgów miażdżą jeszcze pola wrześniowych bitew, zakłada i staje na czele jednej z pierwszych organizacji podziemnych – Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej (PLAN). Potem przedziera się do okupowanego przez Sowietów Lwowa, by wiosną 1940 r. zostać aresztowany przez NKWD na granicy litewskiej i trafić do łagru. To Jarcewo, anonimowa wyspa archipelagu Gułag, którą rozsławił w wydanym po wojnie „Innym świecie". Tam późną jesienią 1941 r. dowiaduje się o pakcie Sikorski–Majski i amnestii dla przyszłych żołnierzy. Kieruje do naczelnika obozu kolejne prośby o zwolnienie, ale łagrowe naczalstwo pozostaje głuche. Pewnie by skończył jak współwięźniowie, gdyby nie desperacka decyzja o głodówce. Oprawcy boją się przełożonych, więc Herling trafia do Armii Andersa.
Przemierza z nią cały szlak bojowy, a za bitwę pod Monte Cassino dostaje Virtuti Militari. Po wojnie decyduje się na emigrację, nie ciągnie go zajęta przez Sowietów Polska, zna ich dobrze z Jarcewa. Najpierw wiec Londyn, współpraca z „Wiadomościami", a równolegle przyjaźń z Giedroyciem i paryska „Kultura", której zostaje wierny niemal do końca. Po serii osobistych dramatów trafia w końcu do Neapolu, by osiąść w nim na stałe, ożenić się z córką Benedetta Crocego i stać się w jakiś sposób strażnikiem jego duchowego dziedzictwa.
Neapolu nie opuści już nigdy, to jego dom, fascynacja, druga ojczyzna, i prawdziwa macierz jego oryginalnego pisarstwa. Bo o ile wszedł do historii literatury książką świadectwem, jaką był, jest i pozostanie „Inny świat", o tyle jego późniejsze pisarstwo żywiło się niemal wyłącznie klimatem i legendą jego drugiej ojczyzny. „Inny świat" był zresztą nie tylko książką, był wyborem. Poprzedzone wstępem Bertranda Russella oskarżenie systemu sowieckiego zamknęło mu na zawsze drzwi do kraju. Skazało w komunistycznym raju na infamię, nieistnienie. Jego nazwisko i twórczość były objęte najściślejszą cenzurą. Taka była jego osobista cena prawdy. I mimo że nie sprzeniewierzył się przesłaniu „Innego świata", ani przez jedną chwilę długiego życia, swoje pisarstwo poświęcił czemuś zupełnie innemu.
Pamiętam, jak czytałem w latach 80. miniaturowe, podziemne wydanie jego „Dziennika pisanego nocą". Przeklinałem mrówczy druk, ale jakimż haustem świeżego powietrza były dla mnie wtedy te książki! Dzięki nim można było upajać się interpretacjami światowej prozy, przemyśliwać Dostojewskiego, wsłuchiwać się w Silonego czy Nicole Chiaromonte, którzy byli dla Herlinga tak wyjątkowo bliscy. O ile jednak „Dziennik" był kontaktem intelektualnym z wolnym światem, prawdziwą wycieczką w metafizykę najważniejsze dla mnie zawsze były jego znakomite opowiadania. A jak były ważne, świadczy to, jak głęboko zostały mi w pamięci. Zwłaszcza te wczesne, „Książę niezłomny", „Wieża", „Most" czy późniejsza „Srebrna szkatułka". Powalało mnie na kolana jego zauroczenie historią. Umiejętność jej dotknięcia w ludzkiej skali, bez rozpędzania do kosmicznych prędkości kół procesów dziejowych, od czego nie umiał uciec choćby Sołżenicyn.
Herlinga fascynował los jednostek, zwłaszcza – jak on sam – ciężko doświadczonych przez los. Pochylał głowę nad trędowatym młodzieńcem zamkniętym w wieży czy żebrakiem „Il Pipistrello", tubylcem neapolitańskiego mostu. Prócz fascynacji ich losem było jednak w tych opowiadaniach coś dużo głębszego. Wyraźny odcień głębokiego miłosierdzia, miłości do ludzi, współczucia i szacunku.